Podpaski, pudełka od zapałek i „niech go trochę poboli”, czyli kto ma rację w sporze o ochraniacze?

2025-03-09 13:56:02; Aktualizacja: 1 godzina temu
Podpaski, pudełka od zapałek i „niech go trochę poboli”, czyli kto ma rację w sporze o ochraniacze? Fot. Marta Badowska / PressFocus
Antoni Obrębski
Antoni Obrębski Źródło: Transfery.info

Głośno było w ostatnich tygodniach o Oskarze Pietuszewskim nie tylko ze względu na formę sportową 16-latka. Skrzydłowy Jagiellonii Białystok zasłynął z braku ochraniaczy w meczu z Motorem Lublin. Zapoczątkowało to spore kontrowersje. Żeby rozstrzygnąć, kto ma rację w tym sporze, rozmawiamy z czynnym piłkarzem, byłym piłkarzem, producentem ochraniaczy, byłym sędzią piłkarskim i komentatorem Canal+ Rafałem Dębińskim, który komentował wspomniany mecz.

W opinii publicznej zamieszanie związane z ochraniaczami pojawiło się po faulu Sergiego Sampera na Oskarze Pietuszewskim w meczu Jagiellonii Białystok z Motorem Lublin. Hiszpan ostro zaatakował młodego skrzydłowego mistrza Polski, a ten, jak się okazało, nie miał ochraniaczy.

Wówczas Rafał Dębiński, komentujący to spotkanie w Canal+, wypowiedział słowa, które okazały się kontrowersyjne: „Zwróć uwagę, jakie ma ochraniacze 16-latek. Praktycznie ich nie ma. Czerwona kartka zasłużona, ale niech go poboli ten piszczel, może zrozumie, że trzeba szanować swoje zdrowie i mieć ochraniacze, które chronią twoją nogę”.

Słowa komentatora wywołały u niektórych spore oburzenie. W końcu to zawodnik, w świetle przepisów, jest odpowiedzialny za to, jakie ochraniacze nosi. Regulacje nie są klarowne, więc za ochraniacz można uznać wiele rzeczy. Wiele osób uważa, że to w takim razie kwestia gracza, czy w ogóle je nosi.

Po co piłkarze to robią?

Na pierwszy rzut oka nie wydaje się, aby ochraniacze były czymś, co przeszkadza w grze. Dzisiaj są one lepsze niż kiedyś. Istnieje możliwość zrobienia ich właściwie na miarę, dopasowania do swojej nogi. Przy tym, rzecz jasna, mogą uchronić przed ciężką kontuzją, więc trudno jest zrozumieć, dlaczego zawodnicy decydują się na grę bez nich. Zapytaliśmy o to byłego gracza Legii Warszawa czy Piasta Gliwice, a obecnie Cracovii - Patryka Sokołowskiego.

- Wydaje mi się, że to wynika z przyzwyczajenia. Podczas treningów piłkarze nie korzystają z ochraniaczy i potem w trakcie meczu mogą czuć inaczej tę nogę, więc chcą czuć się tak samo, jak na treningu. Jeśli chodzi o niebezpieczne wejścia, to ochraniacze często i tak nie pomogą, bo kiedy jest jakieś wejście od boku, to nie mają one nic do powiedzenia. Rozumiem więc dlaczego wielu piłkarzy gra bez nich.

- To powszechne, sam długi czas grałem bez ochraniaczy. Gdy te ochraniacze są ciężkie, to faktycznie mogą przeszkadzać. Wielu zawodników wkłada coś małego za getry, żeby sędzia się nie przyczepił. Ja akurat aktualnie używam ochraniaczy, które są bardzo lekkie, więc nie przeszkadzają mi w grze.

- Przepisy określają, że ochraniacze powinny być używane, ale zdarzają się sytuacje, że wielu zawodników gra bez nich. Na treningach praktycznie zawsze się gra bez ochraniaczy. Było tak we wszystkich drużynach, w jakich byłem. W trakcie treningu też gra się na 100%, a jednak tych ochraniaczy się nie zakłada. Jestem w stanie sobie wyobrazić grę bez nich - zakończył piłkarz, który w obecnym sezonie Ekstraklasy zagrał we wszystkich meczach swojego zespołu.

Inny czynnik, który wpływał na decyzję piłkarzy o noszeniu ochraniaczu lub o ich nienoszeniu dostrzegł Michał Żyro, były piłkarz i współzałożyciel Cabiomede, firmy produkującej między innymi ochraniacze.

- Były głosy, kiedy rozmawialiśmy z piłkarzami o personalnie robionych ochraniaczach, że są za drogie. Cena jest uwarunkowana tym, że produkcja też nie jest najtańsza, a ochraniacze mogą służyć przez lata. To był, przynajmniej na początku, koszt porównywalny do ceny butów, a buty, jak wiadomo, wymienia się częściej. Niektórzy więc w ogóle zrezygnowali z ochraniaczy, inni poszli kupić je w sieciówce za 100 złotych - stwierdził Żyro.

- Cena ochraniaczy jest za wysoka do momentu, aż się komuś coś nie stanie. Piłkarze nie mają poczucia, że one ich chronią. Ich zdaniem to głupi wymóg, a najlepiej, żeby one były wielkości znaczka pocztowego. Narracja jednak zmienia się, gdy coś się komuś przydarzy. Zdarzali się piłkarze, którzy wracali do nas po stłuczeniach albo nawet złamaniach. Ceny wtedy schodziły na boczny tor, wielkość ochraniacza też. Jak wiadomo, Polak mądry po szkodzie - dodał Mateusz Pawlik, współzałożyciel Cabiomede, a z wykształcenia inżynier medyczny.

- Piłkarze chowają w getrach różne rzeczy. Podpaski, kawałek zgiętego kartonu. Ja widziałem nawet, jak wycinali gąbki ze spodenek bramkarskich. Zdarzają się też wkładki do butów, bo piłkarze czasami też nie lubią mieć wkładek w bucie, więc korzystają z nich w inny sposób - powiedział Żyro.

Widoki na zmianę?

W kontekście ochraniaczy wydaje się, że wszystko blokują przepisy. W końcu obecnie to na zawodniku spoczywa odpowiedzialność za ochraniacze i ich dopasowanie. „Zawodnicy są odpowiedzialni za rozmiar i stosowne dopasowanie swoich ochraniaczy” - mówią regulacje. Zmiana tego zapisu mogłaby wiele zmienić, ale niestety nie ma na to wpływu żaden polski organ, a międzynarodowa IFAB. Obecne sformułowanie przepisu o ochraniaczach jest świeże, w tej formie obowiązuje dopiero od tego sezonu. Z tego względu wydaje się, że nie powinniśmy się spodziewać w najbliższym czasie powrotu do poprzednich regulacji, które umożliwiały sędziemu interwencję w razie dostrzeżenia ochraniaczy, które wcale nie chroniły.

„Ochraniacze piszczeli – muszą być sporządzone z odpowiedniego materiału, stanowiącego odpowiedni stopień ochrony i muszą być zakryte przez getry” - czytamy w przepisach gry w piłkę nożną na sezon 2023/2024. Sprawdzenie, czy ochraniacze są odpowiednie, należało więc do obowiązków arbitra, a przynajmniej można to tak interpretować. O kwestie związane właśnie z przepisami zapytaliśmy Rafała Rostkowskiego - sędziego międzynarodowego w latach 1997-2017, a obecnie eksperta Telewizji Polskiej i Kanału Sportowego.

- Przy obecnych przepisach gry sędzia może niewiele zrobić. Sędzia może sprawdzić, czy piłkarz ma ochraniacz lub coś, co on uznaje za ochraniacz, natomiast sędzia nie może kwestionować tego, czy to, co piłkarz wsadził pod getrę, jest ochraniaczem. Kiedyś było tak w przepisach gry, zacytuję dosłownie: „ochraniacze goleni są całkowicie zakryte przez skarpety; są sporządzone z gumy, plastiku lub innych podobnych tworzyw; stanowią odpowiedni stopień ochrony”. W związku z tym sędziowie mogli wnieść sprzeciw, gdy widzieli, że piłkarz wkłada za getrę, dajmy na to, kawałek kartonu, tampon czy ochraniacz po prostu zbyt mały. Niestety dzisiaj przepisy brzmią tak: „Ochraniacze piszczeli muszą być sporządzone z odpowiedniego materiału i muszą być odpowiedniej wielkości, stanowiąc odpowiedni stopień ochrony, muszą być zakryte przez getry. Zawodnicy są odpowiedzialni za rozmiar i stosowne dopasowanie swoich ochraniaczy”. To oznacza, że jest spore pole do interpretacji. Jednak skoro dobór ochraniaczy jest ich odpowiedzialnością, to sędziom niestety nic do tego. Jak piłkarz wsadzi sobie tam podpaskę lub pudełko od zapałek i powie, że chroni go to przed użądleniem, to jest to jego sprawa - potwierdza naszą analizę przepisów Rostkowski.

Czy jednak na pewno jest tak, że nie ma żadnej możliwości ingerencji w bezpieczeństwo i zdrowie zawodników przy aktualnych przepisach? 52-latek dostrzega pewną możliwość.

- Widzę jednak jeden sposób na to, aby sędzia faktycznie miał wpływ na dobór ochraniaczy. Skoro jest napisane, że zawodnicy są za nie odpowiedzialni, a nie kierownik drużyny czy kapitan zespołu, to można by takiego zawodnika nie dopuścić do gry. Może i zawodnik jest odpowiedzialny za dobór ochraniacza, no ale przecież go nie ma. Sformułowanie niestety jednak daje przyzwolenie na włożenie sobie za getrę tej podpaski czy kartonu, a sędziowie tego nie sprawdzają albo interpretują przepisy tak, że to nie jest ich sprawa.

Rostkowski wpadł też na pomysł, który potencjalnie mógłby zmienić rzeczywistość w kontekście ochraniaczy bez angażowania w to IFAB i zmieniania przepisów gry.

- Żeby rozwiązać problem, najlepiej byłoby zmienić przepis. Niestety w Polsce nie mamy takich możliwości, bo przepisy ustala przecież IFAB. To, co możemy zrobić, to zobowiązać kluby, żeby każdy troszczył się należycie o swoich zawodników. Czy daje to gwarancję zmiany? Oczywiście, że nie. Zarządzający w klubach są różni.

Ochraniacz to nie tylko zwykły kawałek plastiku

Gdybyśmy wzięli do ręki losowy ochraniacz na piszczel, moglibyśmy dojść do wniosku z nagłówka. Ochraniacze są jednak poddawane różnorakim testom, gdyż wynika to z polskiego prawa, bo są one produktem ochrony osobistej. Szerzej wyjaśnia to przywoływany już przez nas Mateusz Pawlik.

- Nie jest tak, że każdy może sobie założyć firmę i powiedzieć „dzień dobry, produkuję ochraniacze”. Zgodnie z naszym ustawodawstwem, ochraniacze są wyrobami ochrony osobistej, więc podlegają ustawie o środkach ochrony osobistej. Tak samo, jak kaski budowlane czy maski przeciwgazowe. Ta ustawa określa, że ochraniacze muszą spełniać wymogi norm narodowych. Jeżeli kupimy ochraniacz, to w pudełku powinna znajdować się instrukcja obsługi i powinno być też napisane, że jest on zgodny z normami bezpieczeństwa. Produkt musi być przetestowany i spełniać wymogi określone w normie, która ma 32 strony.

- Ochraniacz jest testowany choćby pod kątem uderzeń. Są ich dwa rodzaje: uderzenie bolcem, które ma imitować uderzenie korkami piłkarskimi oraz uderzenie tępe, czyli tak, jakby dostać wierzchem buta. Są określone metody badań. Powiedziane jest też, jak ochraniacze mają być wykonane i jakie powinny mieć wymiary przy danym wzroście. Każdy, kto chce legalnie oferować na rynku ochraniacze, musi spełnić wszystkie wymogi.

- Co ciekawe, przeglądając ostatnio produkty w jednym sklepie, natrafiłem na ochraniacze, które miały gdzieś z boku mały napis „używanie na ryzyko użytkownika. Nie jest to produkt sportowy”. W sumie jest to nielegalne, bo na opakowaniu było napisane, że to ochraniacz piszczeli.

- Prędkość bolca przy testach to 5,4 metra na sekundę. Jego masa to kilogram. W praktyce to sporo, tak jakbyśmy uderzyli w taki ochraniacz dosyć mocno młotkiem - kończy swoją wypowiedź Pawlik.

Uderzenie, o którym mowa, można by porównać do siły uderzenia przy upuszczeniu kilogramowego młotka z wysokości półtora metra.

Pietuszewski kontra Dębiński

O wypowiedź na ten temat poprosiliśmy także komentatora Canal+ Sport - Rafała Dębińskiego.

- Tak, powiedziałbym to samo jeszcze raz. Mamy tendencję do zapominania o zdrowiu zawodników, którzy powinni dbać o siebie. Ochraniacze dzisiaj można zrobić na miarę. One są lekkie, wygodne, zupełnie inne, niż były kiedyś, o czym wiem, bo grałem trochę w piłkę. To, że młody zawodnik tego nie rozumie, jestem w stanie pojąć, bo młodzi tak mają. Natomiast to też jest odpowiedzialność klubu, trenera. Zawodnik świadczy usługi dla klubu i kiedy jest kontuzjowany, to jest bezwartościowy. Piłkarz to też kapitał, klub może na nim zarobić, więc powinno takiemu klubowi zależeć na tym, żeby minimalizować ryzyko urazów.

- Pomyślałem, że kiedy raz młodego zawodnika zaboli, to następnym razem podejdzie do sprawy inaczej. To zresztą dotyczy nie tylko młodych piłkarzy. Niestety przepisy na to pozwalają, bo są bardzo nieprecyzyjne. Zawodnicy z tego korzystają i albo ochraniacze są bardzo małe, albo wkładają tam coś, co przypomina ochraniacze, np. kawałek tektury. Moim zdaniem to działanie na swoją szkodę. Żaden piłkarz nie ma nic cenniejszego od własnego zdrowia.

- Nie byłem świadomy tego zamieszania. Wcześniej też zwracałem uwagę na podobne sytuacje, choćby z Adrianem Przyborkiem po 19. kolejce i po 23. kolejce także pokazałem podobny przypadek w magazynie Liga+ chodziło o Jakuba Sypka z Widzewa Łódź. Tym bardziej więc nie rozumiem zarzutów o stronniczość.

- Co do Pietuszewskiego - doszły do mnie słuchy, że już będzie grał w ochraniaczach [przeprowadzaliśmy rozmowę z komentatorem przed meczem z Cercle Brugge - red.], więc warto było ten temat poruszyć. Oby go omijały kontuzje, bo jedną poważną już miał, zerwane więzadła krzyżowe - skończył Dębiński.

Choć w następnym meczu, w którym Pietuszewski pojawił się na boisku, nie miał ochraniaczy, to w ostatnim meczu Jagiellonii Białystok w Lidze Konferencji z Cercle Brugge, skrzydłowy miał wyżej podniesione getry i było widać pod nimi coś, co prawdopodobnie było ochraniaczami.

Dwukrotnie pytaliśmy o możliwość przeprowadzenia krótkiej rozmowy z Oskarem Pietuszewskim, co spotkało się z odmową. Chcieliśmy w takiej sytuacji porozmawiać z Adrianem Siemieńcem i poprosić o komentarz na temat ochrony zdrowia swojego podopiecznego. Odesłano nas jednak do komentarza trenera na konferencji prasowej po spotkaniu Jagiellonii z Motorem.

„Tego nie wiem. Nie wiem, kto komentował mecz i nie wiem, co powiedział, więc ciężko mi się odnieść” - powiedział najpierw Siemieniec.

„No nie wiem, jak się odnieść. Nie zastanawiałem się, czy mnie to uwiera, ani czy mnie nie uwiera. Na pewno się pochylę nad tym, bo to chodzi o bezpieczeństwo zawodnika. Z drugiej strony Oskar też jest młodym piłkarzem i będzie popełniał błędy, jak choćby z doborem obuwia na mecz z Radomiakiem, jak być może teraz z wielkością ochraniaczy. Jego bezpieczeństwo, tak jak wszystkich piłkarzy, jest bardzo ważne, natomiast nie wiem, czy w ogóle produkują takie ochraniacze, który przy takim starciu by go uchroniły. Przemyślę to, nie wiem za bardzo jak się do tego odnieść. Mam taką anegdotę - jak grałem, to miałem bardzo długie ochraniacze i nie szło w nich piłki przyjąć” - odpowiedział trener białostoczan po bardziej szczegółowym zarysowaniu mu sytuacji przez jednego z dziennikarzy.

Odchodząc już od wypowiedzi trenera „Dumy Podlasia”, jeżeli faktycznie Oskar Pietuszewski w meczu Ligi Konferencji miał na sobie ochraniacze, to trzeba docenić, że zdecydował się dbać o swoje zdrowie. Jednak nawet mimo tego, ten temat wciąż jest bardzo ważny, bo Pietuszewski nie jest jeden i wciąż wielu graczy gra z „pudełkami od zapałek”.