Styl Kiko Ramireza z krwi i kości: Pol Llonch

2017-03-12 20:57:06; Aktualizacja: 7 lat temu
Styl Kiko Ramireza z krwi i kości: Pol Llonch Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Tytaniczny charakter pozwala mu utrzymać wysokie tempo gry przez całe 90 minut, a wielki upór rekompensuje wszelkie braki. Ot, todocampista, który nie boi się ciężkiej pracy. Wręcz przeciwnie – żywi się nią.

Wieczna gonitwa

Hiszpański pomocnik jeszcze kilka tygodni temu z powodzeniem mógłby zostać opatrzony łatką jeden z wielu, którzy mierzyli wysoko, ale coś poszło nie tak. Powinien zaczynać z czysta kartą, ale zaraz na starcie większość kibiców Ekstraklasy z przyzwyczajenia wpakowała go do worka z transferami-niespodziankami. Trudno się dziwić: informacji o nim było jak na lekarstwo, ledwie garść subiektywnych opinii i… ta mizerna postura.

W przeciwieństwie do nich, trener Wisły zdawał się być w pełni świadomy tego, co robi. Ściągał swojego byłego podopiecznego, który nie był przeciętnym zawodnikiem L’Hospitalet – stanowił jego płuca (TU WIĘCEJ). Tym samym miał stać się dobrą bazą do wykrzesania pierwiastka hiszpańskości z Białej Gwiazdy.

Nie ma miejsca na boisku, w którym chociaż przez moment nie truchtałby Pol Llonch. Hiszpan był niesamowicie zaangażowany w grę wiślaków przeciwko warszawskiej Legii. Pracował równo z linią obrony wciskając się między stoperów i odbierając od nich futbolówki, pomagał w rozegraniu w bocznych sektorach, próbował krótkich piłek na jeden kontakt na połowie przeciwnika, starając się napędzić atak, czyścił środkową strefę i nawet sam oddał lekki, płaski strzał.

Rzeczywiście, dla Lloncha istnieje tylko jedna opcja: gonić piłkę (pericosonline.com). Robi to w bardzo charakterystyczny, wręcz niepodrabialny sposób, bo nie ma dla niego żadnych barier. Nieważne, czy dopiero przebiegł całą długość boiska i znowu musi wracać do środka pola. Idealnie było to widoczne w pojedynkach 1 na 1 z Guilherme oraz Odjidją-Ofoe. Pomocnik z impetem doskakiwał do swojego rywala, w jednej chwili wrzucał najwyższy bieg i odpowiednio spychał go jak najmocniej do bocznego sektora lub maksymalnie utrudniał życie. Sprawa z Belgiem wyglądała nieco trudniej. Pol Llonch zwykle przegrywał z nim pojedynki, ale nie zachowywał się biernie, nie zrażał się po nieudanym pościgu – wręcz przeciwnie, ścigał się z nim, ograniczał pole gry, ściągał w kierunku kolegów z drużyny. Najlepiej było to widoczne na samym początku drugiej połowy, gdy Vadis umykał Hiszpanowi, ale zaraz przyszło wsparcie ze strony Sadloka i Gonzaleza (zatrzymał się na tym ostatnim). Nie była to jednostkowa sytuacja, 24-latek wykazywał się niestrudzonym uporem, dręczył przeciwnika.

Wiązało się to z bardzo dobrym wyczuciem Lloncha. W ciągu pierwszych 10 minut meczu zanotował 3 udane, czyste i przede wszystkim niesamowicie istotne interwencje, które być może ocaliły Wisłę przed stratą gola. Całkiem nieźle czytał grę Legii, wyczuwał, w którym momencie powinien przyspieszyć, żeby zdusić akcję w zarodku. Poza tymi kilkoma odbiorami, Hiszpan był świadomy, że w większości przypadków nie będzie w stanie wygrać pojedynków siłowych – wtedy wykazywał się sprytem i ogromną dynamiką.

Dynamika stanowi jedną z najbardziej kluczowych cech pomocnika. To właśnie ona świadczy o jego wyjątkowym stylu gry. Chociaż Llonch przez ok. 60-70% czasu gra w niższych sektorach boiska, to jest przy tym zaskakująco widoczny. Stara się nadawać rytm i wprowadzać futbolówkę (pomaga wysoka dokładność podań).

Pomocnikowi nie można zarzucić bierności. Nieustannie stara się wywalczyć dogodną pozycję, urwać się przeciwnikowi, pokazać do gry, przyspieszyć rozegranie. Jest przy tym niesamowicie irytujący, trudno go upilnować.

Widoczne jest to także w pojedynkach powietrznych. Chociaż 24-latek nie grzeszy wzrostem, to jednak wyskakuje do główek i… nawet zdarza mu się je wygrywać (w pierwszej połowie 2/4). Tu również ogromną rolę odgrywają dynamika, wyczucie, moment wybicia się ponad powierzchnię ziemi.

Zastrzyk energetyczny

W celu uzyskanie pełnego obrazu gry, wypadałoby podzielić jego zadania na strefy, w których je realizuje. Zaczyna standardowo i wcale nie tak kreatywnie w niższych sektorach boiska, gdzie pakuje się do linii obrony i tam wspomaga wprowadzenie piłki do gry. W meczu z Legią wszystkie takie jego podania znajdowały adresata, rozwiązania były dobre i pewne. Ściśle wiąże się to z jego pracą w defensywie, która zasługuje na większą uwagę.

Llonch i Mączyński stanowili ogromne wsparcie dla wiślackiej defensywy. W momencie, gdy Gonzalez schodził interweniować do boku, w jego miejscu natychmiast meldował się Hiszpan. Był też bardzo użyteczny, jeśli chodzi o zagęszczanie boiska - Wisła starała się grać dość ciasno, nie zostawiać zbyt dużego pola manewru legionistom. Właściwie nie wrócił tylko raz, w czasie akcji bramkowej. Wówczas… wiązał buta. Wydaje się, że jednak nie miało to bezpośredniego wpływu na wynik.

Pomocnik świetnie czuł grę i w razie czego potrafił asekurować swoich kolegów. Tutaj akurat pomógł oddalić zagrożenie po stuprocentowej sytuacji Radovicia (Załuska interweniował na raz).

Llonch zwykle meldował się na zebraniu piłki, co było dość naturalne biorąc pod uwagę jego gabaryty i usposobienie. Nie dość, że średnio przydałby się w polu karnym, to aż żal byłoby ograniczać jego dynamikę. Hiszpan w kilka sekund potrafi maksymalnie podkręcić tempo akcji tylko, że… nie zawsze da się za nim nadążyć. W spotkaniu z Legią kilkakrotnie rozkładał ręce w geście bezsilności po tym, jak zabrał się z futbolówką, szybko odegrał ją na jeden kontakt, a koledzy wycofywali/zwalniali.

Pierwsza akcja Wisły, w którą od razu był zamieszany pomocnik. Zagrał piłkę głową w kierunku Brleka, który następnie wyprowadził świetny atak Białej Gwiazdy.

Trener Kiko Ramirez znając umiejętności swojego nowego-starego podopiecznego na pewno zastanawia się, jak wyciągnąć z niego maksimum możliwości. Wisła może tylko skorzystać na prostopadłych, krótkich i bardzo szybkich podaniach Lloncha. 24-latek dysponuje niezłym wyszkoleniem technicznym, a przy tym niemalże zawsze potrafi wywalczyć sobie trochę miejsca.

Trudno się dziwić, że w Hiszpanii mówiło się o jego potężnych płucach, skoro tak właściwie trudno mu wytrzymać kilka sekund w jednym miejscu. Pomocnik stale się porusza, stale ucieka rywalom, stale się od nich odrywa. Wszystko po to, by dostać futbolówkę. Przy okazji fajnie wpisuje się w schemat rozegrania wiślaków. Co prawda w meczu z Legią zdecydowanie brakowało tempa, ale samo zwężanie i rozszerzanie gry w bocznych sektorach zasługuje na uwagę.

Zaczęło się bardzo spokojnie. Hiszpan oczekiwał na futbolówkę w środkowej strefie, ale koledzy nie chcieli przez niego pograć, obawiając się prostej straty (wszak był w prawdziwych kleszczach). Postanowił więc wyciągnąć cięższą artylerię – ok. 5 sekund zajęło mu przeniesienie pod bramkę przeciwnika. Zaryzykował, postanowił wdać się w pojedynek z Jędrzejczykiem, wcale nie był przekonany, że będzie mu dane zebrać tę futbolówkę. Legionista był zmuszony sfaulować przeciwnika (sędzia podyktował rzut wolny) inaczej byłoby bardzo groźnie.

Llonchowi daleko od bycia idealnym. Przegrywa pojedynki siłowe, miewa problemy w powietrzu, często bywa niezrozumianym przez swoich kolegów. Wyróżnia go niesamowita charakterność. Upór. Raz wpuszczony na boisko, będzie utrzymywał taki sam poziom tempa, do chwili aż odwoła go trener. Nigdy wcześniej. To tak, jakby wraz z pierwszym gwizdkiem, część jego narządów oddawała energię płucom. Jest całkowicie podporządkowany swoim umiejętnościom, żywi się ciężką pracą. Trener Kiko Ramirez już w tym momencie, na tym etapie pracy z drużyną, musi być dumny ze swojego podopiecznego. Do pewnego stopnia stanowi kwintesencję oczekiwań szkoleniowca wobec całej krakowskiej Wisły.