Szlagier na Łazienkowskiej: Manita po polsku i Balotelli z Warszawy
2014-05-09 22:25:04; Aktualizacja: 10 lat temuLegia Warszawa pokonała u siebie Wisłę Kraków aż 5:0, stawiając kolejny krok w stronę obrony tytułu. Piłkarze z Warszawy potrzebują już tylko czterech punktów do zrealizowania celu. Pozostały jej jeszcze trzy spotkania.
Już przed meczem było wiadome, że Legia ma coś do udowodnienia, mając w pamięci ostatnie starcie na Łazienkowskiej, kiedy to roztrwoniła dwubramkową przewagę, grając z jednym zawodnikiem więcej przez około godzinę gry.
Gospodarze od pierwszego gwizdka sędziego ruszyli do ataku, wytykając błędy w grze defensywnej Wisły. Już dwie sytuacje Michała Żyry, po których mogły paść bramki, dały sygnał kibicom, że bramkarz Wisły powinien tego wieczoru wyjmować piłkę z siatki,
Wiślacy zepchnięci do defensywy mieli jednak swoje szanse. W 18. minucie piłkarze "Białej Gwiazdy" dzięki niefrasobliwości obrony mistrza Polski byli bliscy zdobycia bramki. Po strzale Stilicia piłka zatrzymała się na poprzece.Popularne
Odpowiedź Legii była błyskawiczna. Ivica Vrdoljak kapitalnie obsłużył długim podaniem Żyrę, ten przełożył dwóch obrońców i pewnie pokonał Miśkiewicza. To podłamało i tak bezradnych gości.
Natomiast "Legioniści" nie zamierzali poprzestać na jednobramkowym prowadzeniu i poszli za ciosem. W 35. minucie prowadzili już 2:0, za sprawą trafienia Michała Kucharczyka, który wykorzystał dobre dośrodkowanie Bartosza Bereszyńskiego.
To jednak nie był koniec emocji w pierwszej połowie meczu, bowiem tuż przed przerwą trzecią bramkę dla Legii zdobył Tomasz Jodłowiec, celnie główkując po rzucie rożnym wykonywanym przez Tomasza Brzyskiego. Chwilę później arbiter zakończył emocjonującą, lecz niezwykle jednostronną część gry.
Jeśli ktoś po przerwie spodziewał się powtórki z ostatniej potyczki, mocno się rozczarował. Nie na darmo trener Berg założył garnitur, jakby przewidując, że Legia urządzi swoim kibicom piłkarskie święto.
Podopieczni Norwega od razu ruszyli do huraganowych ataków, a każda wizyta gospodarzy w pobliżu pola karnego pachniała bramką. Na tę nie trzeba było długo czekać. W 57. minucie znakomitym dośrodkowaniem z prawego skrzydła popisał się strzelec pierwszego gola - Michał Żyro, a piłka uderzona głową przez Dossę Juniora zatrzepotała w siatce. Dla obrońcy Legii było to debiutanckie trafienie. Nie dziwi więc radość i cieszynka w stylu Mario Balotellego, za którą otrzymał żółtą kartkę.
Fot. Legioniści.com
Po czwartej bramce tempo osłabło tylko nieznacznie. Legia w pełni kontrolowa przebieg gry, co chwila konstruując groźne sytuacje. Najlepszą miał Ondrej Duda, który kapitalnym zwodem minął Michała Czekaja, wpadając w pole karne. Jego strzał minął jednak minimalnie bramkę strzeżoną przez Miśkiewicza.
Od 70. minuty ataki mistrza Polski nie były już tak huraganowe. Nie oznacza to jednak, że do głosu doszła Wisła. Gospodarze w dalszym ciągu dłużej utrzymywali się przy piłce, jednak nie zagrażali już w takim stopniu wiślackiej defensywie. Do czasu.
W 79. minucie Legia, korzystając z terminologii znanej z boisk Primera División, sprezentowała kibicom manitę. Na 5:0 podwyższył wprowadzony chwilę wcześniej Marek Saganowski, dla którego było to trafienie numer 98 na boiskach polskiej Ekstraklasy.
W doliczonym czasie spotkania mogło być 6:0, ale Pinto, który znalazł się oko w oko z Miśkiewiczem strzelił źle, a piłka sparowana przez golkipera wylądowała zaledwie na poprzece. Dwie minuty później Bartosz Frankowski, nie najlepiej prowadzący ten pojedynek, zakończył spotkanie. Feta w Warszawie stała się faktem.