Tanio kupić, drogo sprzedać
2013-07-02 02:22:30; Aktualizacja: 11 lat temu Fot. Transfery.info
Na całym świecie zyski z transferów uważa się za największe źródło dochodów w klubowych kasach. A jak się z tym sprawy mają w Polsce? Niedobrze, ale powoli zmienia się ten niekorzystny trend.
„Tanio kupić, drogo sprzedać” To dewiza, którą kieruje się 90% klubów na świecie. W Polsce te słowa należy traktować niczym przykazanie, które prezesi, właściciele i wszelkiego rodzaju krawaciarze wyższego szczebla powtarzają jak mantrę dyrektorom sportowym i trenerem. Niestety, jak to w naszym kraju bywa od słów do czynów droga bardzo daleka i zyski z transferów w klubach Ekstraklasy należy liczyć nawet nie w setkach tysięcy, a w kilkudziesięciu tysięcy złotych. To mało, śmiesznie mało. Spójrzmy na taką Lechię czy Widzew. Kluby różniące się od siebie. Jedni pieniędzy mają całkiem sporo, drugim brakuje na zapłacenie bieżących rachunków. Jedyne, co je łączy, to fakt, że nawet nie próbują zarobić pieniedzy na swoich najlepszych i najbardziej wartościowych piłkarzach, oddając ich za darmo (patrz: Traore, Stępiński), przez 5 lat zarabiając na transferach tyle, ile wynosiła miesięczna pensja Danijela Ljuboji. Na szczęście można zobaczyć przysłowiowe światełko w tunelu, ale nie to zwiastujące odejście na drugą stronę życia, a to pozytywne, dające pewną nadzieję. Otóż w Ekstraklasie powoli idzie ku lepszemu, jeśli chodzi o transfery, a pionierami w tej dziedzinie są Legia i Lech, które poszły po rozum do głowy i zaczęły sprzedawać piłkarzy z zyskiem, nie osłabiając się przy tym zbytnio. W tym artykule skupimy się bardziej na sytuacji kadrowej obecnego mistrzu kraju, który mimo osłabień, wciąż posiada i będzie posiadać niezwykle mocną drużynę.
Cały proces rozpoczął się zimą tego roku, wraz z odejściem Rafała Wolskiego do Fiorentiny za 2.8 miliona euro. Choć wiele osób wypowiadało się negatywnie o transferze młodego rozgrywającego warszawskiego klubu, to sprzedaż za taką kwotę, zawodnika przewlekle kontuzjowanego, trzeba uznać za spory sukces. Niby można było wyciągnąć za niego wyższą kwotę, ale warto się zastanowić, o ile wyższą? 500 tysięcy euro, maksymalnie 1 milion euro. Jednak sondowanie przyszłej wartości tego gracza trzeba było uznać za loterię. Oczywiście mógłby się rozwinąć jeszcze bardziej, ale na zdrowy rozum, bardziej prawdopodobną wizją było ta, że po kontuzji, ten zawodnik mógłby nie wrócić do formy sprzed kilku miesięcy. Legia postąpiła tak jak trzeba działać w biznesie wg. wyjątkowo trafnego staropolskiego przysłowia, że: „lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu”, akceptując ofertę Włochów. Za tą kwotę działacze mogli spokojnie ściągnąć Dvalishvilego, Brzyskiego, Jodłowca i Bereszyńskiego, o których będzie więcej w dalszej części tekstu.
W maju, jeszcze przed zakończeniem sezonu, gruchnęła wiadomość o sprzedaży Artura Jędrzejczyka do rosyjskiego FK Krasnodar za 2.2 miliona euro. Po pierwsze należy zauważyć, że to dość spora kwota za środkowego obrońcę, na dodatek wcale niemłodego i niezbyt utalentowanego. Poza tym „Jędza” na Łazienkowską przyszedł z Igloopolu Dębica za symboliczne pieniądze. Za zawodnikiem nie rozpaczano, więc zbyt długo, wiedząc, że „business is business”, i że taka oferta, za tego gracza mogła już się nie powtórzyć, a na ławce czekał już jego naturalny zmiennik, prezentujący przyzwoity poziom Tomasz Jodłowiec. I tu można powrócić do transferu Wolskiego. Gdyby nie jego odejście, „Jodła” nie trafiłby na Ł3, co równałoby się z tym, że po transferze Jędrzejczyka, na środku obrony pozostałaby trudna do zapełnienia luka. W tej sytuacji, po raz pierwszy można zauważyć jak dobrze działa system naczyń połączonych Legii.
Kilka dni od napisania tego tekstu, do mediów przedostała się informacja o transferze Bartosza Bereszyńskiego do Benfiki za 2 miliony euro. Jeśli chodzi o tego zawodnika, chyba nikt nie ma wątpliwości, że jeśli ten transfer dojdzie do skutku, to będzie to kolejny złoty interes warszawskiego klubu. Bereszyński wyciągnięty z Lecha za 100 tysięcy euro, przeniesiony z ataku na prawą obronę, stał się piłkarzem bardzo dobrym. Nie zmienia to jednak faktu, że młody zawodnik na tej pozycji zagrał jedną, dobrą rundę. Obiektywnie rzecz ujmując, to zdecydowanie za krótko, by w 100% stwierdzić, że jest on stworzony do tej pozycji, za to wystarczająco dla skautów Benfiki, by ocenić jego przydatność do drużyny z Lizbony. Zawodnik odejdzie, na 99%, ale nie ma, co się martwić, bo zawczasu ściągnięto Łukasza Brozia. Przypadek? Nie sądzę. Kiedy przychodził on do Legii, kibicie zastanawiali się, w jakim celu ściągnięto tego zawodnika? Przecież na prawej obronie byli już „Bereś” i Rzeźniczak, więc dokupywanie kolejnego piłkarza na tą pozycję należało uznać za przejaw głupoty i zbędnego wydawania funduszy. Fani nie wiedzieli jednak tego, co wiedzą w dyrektorskich biurach. W naszej opinii, transfer świeżo upieczonego reprezentanta Polski już dawno był przesądzony, a jedynym pytaniem było, kiedy do niego nastąpi. Działacze Legii wbrew zasadzie „Mądry Polak po szkodzie” ubezpieczyli się na ten wypadek i kolejny już raz dokonali świetnego ruchu na rynku.
Te trzy transfery to nie jedyne przykłady na potwierdzenie tezy o dobrym kierunku podążania warszawskiego klubu. Należy również wspomnieć o możliwej sprzedaży Dusana Kuciaka za 2 miliony euro do Standardu Liege i Kuby Koseckiego do La Liga za astronomiczną kwotę, jak za tego zawodnika, rzędu 4-5 milionów euro (według wielu informacji, taka suma jest prawdopodobna). Jeśli doszłoby do tych transferów, Legia w ciągu pół roku zarobiłaby około 12 milinów euro (2/3 budżetu klubu), nie tracąc zbytnio na wartości, bo do klubu wciąż dochodzą nowi zawodnicy, na pierwszy rzut oka wyglądający nie gorzej od obecnie grających w pierwszym składzie. Przecież nie trudno sobie wyobrazić Legię, w której to na bramce stoi Berezowski (bardzo dobry zawodnik, wspomnicie te słowa) czy kolejny wychowanek akademii, na skrzydle zamiast „Kosy” biega Ojamaa, a w obronie wszystko czyści Jodłowiec czy Dossa Junior. Taka wizja, choć z lekka optymistyczna, wcale nie wydaje się aż tak mijać się z prawdą. Należy więc mieć nadzieję, że Legia Warszawa, mimo tych „osłabień” awansuje do Ligi Mistrzów, udowodni większości prezesów klubów Ekstraklasy, że sprzedawanie z GŁOWĄ przynosi lepszy skutek, niż utrzymywanie tego samego składu na siłę i pokaże kierunek, w którym wszyscy w Polskiej piłce powinni podążać.