Transferowy szał w Premier League. Fabryka snów nie zna słowa „mniej”
2022-07-09 14:54:14; Aktualizacja: 2 lata temuPremier League w sierpniu skończy trzydzieści lat i już teraz widać, że będzie świętować z przytupem. Tylko w czerwcu nabrała graczy za ponad pięćset milionów funtów.
Znowu odżywają teksty o efekcie soku z suszonych śliwek, czyli przeczyszczeniu organizmu po to, by napchać kieszenie zawodników i agentów.
Europa na razie śpi. Dobrze, że Bayern zakontraktował Sadio Mané, a Real sypnął grubą kasą za Auréliena Tchouaméniego. Dzięki temu możemy udawać, że mistrzowie innych topowych lig są w stanie rywalizować z klubami Premier League. Powoli na zakupy rusza PSG, ale powiedzmy sobie wprost: to Anglia napędza dziś rynek, pierwszy raz od rozpoczęcia pandemii dociskając pedał gazu na maksa.
To jest w tej chwili piłkarski Disneyland, coś na wzór nowej Superligi. Rekordowa sprzedaż praw telewizyjnych sprawiła, że warto inwestować w siłę roboczą, a czasem nawet przepłacać. Nikt nie chce wylecieć z karuzeli, bo ta w najbliższych latach nie zwolni. Już teraz spokojnie możemy obstawiać pobicie rekordu z 2017 roku, gdy kluby zapłaciły za nowych piłkarzy 1,43 miliarda funtów. Tradycyjnie widać pompowanie kwot przez Francuzów, którzy sprzedają swoje perełki do Anglii, wiedząc, że Anglicy i tak zapłacą. W ten sposób West Ham United wyłożył na stół 30 milionów funtów za Nayefa Aguerda, obrońcę Rennes, a docelowo w całym oknie chce wydać nawet trzykrotność tej sumy.Popularne
Już zimą było widać, że kończy się pandemiczne zaciskanie pasa. Premier League wydała wtedy 295 milionów funtów i był to drugi wynik w historii, biorąc pod uwagę tylko styczniowe okno transferowe.
Teraz wszystkich rozochociło to, że nadchodzi nowe rozdanie telewizyjne. Anglia wkracza w inną erę, może przyspieszyć, bo pozostałe ligi dalej są lekko przymrożone, a na Wyspach od sezonu 2022/2023 stacje dorzucą do kapelusza w sumie 3,5 miliarda funtów za sezon.
Różnicę robi umowa z zagranicznymi nadawcami (1,8 miliarda). Pierwszy raz w historii jest większa niż kontrakt lokalny, wynosi 30 procent więcej niż poprzednia i została podpisana na sześć lat. Głównymi sponsorami są duże „statki” ze Stanów Zjednoczonych i Skandynawii, które wchodzą „all in”, wierząc, że to Anglia w najbliższych latach będzie absolutnym numerem jeden.
Kluby też w to wierzą. Tort jest tak duży, że beniaminkowie, jak Bournemouth, Nottingham Forest i Fulham, za chwilę rozbiją bank, żeby transferami dać sobie więcej szans na utrzymanie się w elicie. Jeszcze nigdy wypadnięcie z tego grona nie było tak kosztowne. Ale też kluby z czołówki muszą się ścigać, bo mistrz Anglii zarobi w tym sezonie o 25 milionów więcej niż w poprzednim. Każda lokata jest lepiej wyceniana.
Poza tym zainteresowanych grą w Europie będzie więcej niż wcześniej, bo przecież obok „Big Six” chce usiąść Newcastle United, na razie spokojne na rynku, ale mamy przecież jeszcze dwa miesiące. Ich zakupy raczej nie skończą się na 50 milionach funtów za Svena Botmana, Matta Targetta (wykup po uprzednim wypożyczeniu) i Nicka Pope’a.
Rok temu Anglicy wydali 1,1 miliarda funtów i był to najgorszy wynik od 2015 roku. Nie pomogły grube strzały z Jackiem Grealishem i Romelu Lukaku. Kluby zresztą późno wzięły się za dopinanie transakcji ze względu na trwające mistrzostwa Europy. Teraz, gdy przyszedł totalny sezon ogórkowy, presja na kupowanie jest dużo większa - widać to po znudzonych kibicach przykładowego Manchesteru United, którzy przez cały czerwiec pytali, gdzie są wzmocnienia (pierwsze - Tyrell Malacia - przyszło dopiero 5 lipca).
Erik Ten Hag koniecznie chce nowych pomocników, więc za chwilę powinniśmy też zobaczyć ofensywę „Red Devils”. W czerwcu aż osiem na dwadzieścia klubów nie wydało tego lata ani jednego funta. Mimo to po stronie wydatków całej ligi widniało pół miliarda, a dziś, zaraz na początku lipca, zbliża się do 800 milionów i mknie dalej.
Najszybciej działa oczywiście Liverpool — szybko zaklepał Darwina Núñeza i dorzucił do tego młodych Fabio Carvalho oraz Calvina Ramsaya. Manchester City zapłacił 51 milionów funtów za Erlinga Haalanda, ale gdyby Norweg nie miał klauzuli, kwota ta byłaby co najmniej dwa razy większa. Czerwiec był też pracowity dla ludzi w Leeds, którzy na trzech graczy (Aaronson, Kristensen, Roca - 49 milionów funtów) wydali więcej niż cała Ligue 1 razem wzięta, gdyby wyłączyć PSG oraz Marsylię i ich wykupy graczy wypożyczonych w zeszłym sezonie (między innymi Nuno Mendes i Matteo Guendouzi). Tak dziś wygląda rzeczywistość.
Drużyna, która ledwo uniknęła spadku z Premier League, mając w dłoni nowy kontrakt telewizyjny w Premier League jest w stanie przebijać - dajmy na to - czołowe klub Serie A. We Włoszech letnim rekordem jest na razie wykup Federico Chiesy przez Juventus. Reszta śpi.
To, jak duża bariera oddziela dziś Anglię od pozostałych lig, pokazuje też transfer Raheema Sterlinga do Chelsea. Doszliśmy do momentu, gdy elita jest tak mocno oderwana i zamknięta, że siłą rzeczy drużyny „Big Six” muszą zacząć robić transfery między sobą.
Sterling, zarabiający 300 tysięcy funtów miesięcznie i mający 28 lat na karku, jest dostępny tylko dla garstki. Mógłby pozwolić sobie na niego Bayern albo PSG. Pewnie Real. Ale, gdy te kilka opcji odpada, zostaje tylko Anglia. To dlatego bariery między konkurentami będą padać - przestaną dziwić transfery Gabriela Jesusa do Arsenalu i wspomnianego Sterlinga do Chelsea.
To się oczywiście działo już wcześniej, dość sporadycznie, a za chwilę pewnie stanie się regułą.
Dla reszty Europy nie jest to dobra informacja, bo najlepiej byłoby, gdyby te pieniądze frunęły na kontynent. Kasa z Anglii napędza inne ligi i kolejne ruchy. To klasyczne domino, w którym po kolei padają klocki. Alan Sugar, były właściciel Tottenhamu, już pięć lat temu nazwał to sokiem z suszonych śliwek, który szybko przeczyszcza organizm i wydala pieniądze do kieszeni zawodników i ich agentów.
Jak zwykle: szalone lato transferów jest wspaniałą wiadomością dla sprzedawców nieruchomości i dealerów Ferrari. To jest eldorado dla wszystkich tych, którzy stoją obok. Na końcu za ten piękny cyrk zapłaci kibic - to jego portfel zasila telewizje, a telewizja - kluby.
Nie dziwi więc informacja „Daily Mirror” sprzed dwóch tygodni, że aż dziesięć klubów Premier League podwyższy w nowym sezonie ceny karnetów. Najmocniej po bandzie pojechała Aston Villa, która z 370 funtów nagle przeskoczyła do 531. Dzieje się to wszystko w dobie galopującej inflacji i kryzysu ekonomicznego. Pięknie to współgra z trzydziestymi urodzinami Premier League - krainy nieustannego wzrostu, która zamieniła zawodników w gwiazdy Hollywood, a dziś pazernie bije rekordy.
Fabryka snów nie zna słowa „mniej”. Nim się obejrzymy, do końca sierpnia pęknie granica półtora miliarda wydanych funtów.
PAWEŁ GRABOWSKI
newonce.sport