Wartość prostych środków: Legia znowu lepsza

2016-04-15 22:47:44; Aktualizacja: 8 lat temu
Wartość prostych środków: Legia znowu lepsza Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Na co komu finezja, gdy brakuje skuteczności? „Wojskowi” wcale nie rozegrali lepszych zawodów, ale byli o ten jeden raz bardziej konkretni.

Błysk świateł lokomotywy i szturm legionistów

Nerwówka, podwyższone ciśnienie i stany zawałowe, czyli typowy mecz Legii z Lechem. Nie ma co się łudzić, że kiedykolwiek ulegnie to zmianie: te pojedynki elektryzują kibicowską Polskę i będą ją elektryzować jeszcze przez… no, na pewno jakiś czas. Trudno wyrokować, jakiej ewolucji zostanie poddany futbol w najbliższych dziesięciu latach. Zejdźmy jednak na ziemię. Na boisko. Na idealnie przygotowana murawę. Niech derby przemówią!

Blisko siebie. Pełna koncentracja. Obstawianie szeregów rywala.

„Kolejorz” w pierwszym kwadransie starał się zachowywać koncentrację na naprawdę wysokim poziomie. Szybko doskakiwał do przeciwnika, odcinał go od podań, ograniczał pole gry i za wszelką cenę chciał minimalizować ryzyko straty. Jak to wyglądało w praktyce?

Ano, odległości między piłkarzami były naprawdę niewielkie, Arajuuri schodził szeroko, umożliwiając Kędziorze ofensywne wycieczki, w razie potrzeby do obrony powracał Gajos wytwarzając grubą linię trudną do sforsowania (no, przynajmniej początkowo), a same ataki były wyprowadzane konsekwentnie, z głębokiej defensywy, ale tak na dobrą sprawę brakowało jednego elementu: dokładności. Choć w środkowej strefie boiska było naprawdę ciasno, to futbolówka już zaczynała niemiłosiernie odskakiwać przyprawiając o dreszcze i dając pokaz radosnej piłki nożnej. I nagle błysk. Aż poszła para. Ofensywna wyprawa Lecha wyglądała naprawdę obiecująco. Szybko, na jeden kontakt, agresywnie i… z nagłą regulacją tempą dociśnięciem w tym jedynym momencie. Akcję rozpoczął Gajos, Duda się poślizgnął, piłka trafiła przed pole karne, gdzie osaczony Nicki Bille zdołał ją jeszcze odegrać, ale w tym całym gąszczu już nie miał szans odnaleźć się Jevtić, który z impetem wparował w twierdzę legionistów. Wyglądało to naprawdę obiecująco.

Mimo tego jednego błysku, Legia coraz mocniej dochodziła do głosu. Przez dłuższą chwilę utrzymywała się przy piłce i tak na dobrą sprawę zamknęła Lecha we własnym polu karnym. Niewiele z tego wynikało, ale w ten sposób podopieczni Czerczesowa chcieli zaakcentować swoją dominację i narzucić rytm gry. W najlepszej sytuacji znalazł się Nikolić po dośrodkowaniu Aleksandrowa, ale nie zdołał umieścić piłki w bramce.

Fińska dekoncentracja i zmiana układu sił

Trener Urban i jego podopieczni po powrocie z Poznania natychmiast powinni udać się do kościoła i podziękować za wsparcie opatrzności. W 21. minucie meczu fatalny błąd popełnił Arajuuri – Fin chciał odegrać piłkę do Buricia, ale… źle ocenił sytuację (myślał, że bramkarz jest znacznie bliżej) i w sumie to tym samym stał się sabotażystą. Obrońca wypuścił Prijovicia na czystą pozycję, a on... nie zdołał zmieścić futbolówki w siatce.

Na tym nie skończyły się kłopoty ze stabilnością tego zawodnika: chwilę później bezpardonowo zatrzymał legionistę, który go nacisnął. Gwizdek sędziego milczał.

I gdy wydawało się, że to legioniści będą ustalać rytm meczu i gra będzie toczyła się pod ich dyktando, przyszedł czas na lepszy moment Lecha.

Prosty schemat vs finezyjne rozegranie

W pierwszej części spotkania na próżno było wypatrywać jakiegokolwiek pomysłu ze strony Legii. Podopieczni Czerczesowa grali bardzo schematycznie: długa piłka na Prijovicia i liczenie na to, że uda się zaskoczyć lechitów.

Tak było w 43. minucie, gdy Prijo wyskoczył przed linię obrony Lecha i nie udało mu się zrobić użytku z naprawdę dobrej piłki od Nikolicia.

Tymczasem to właśnie „Kolejorz” starał się ułożyć sobie to spotkanie. Najpierw z ostrego kąta próbował Jevtić, następnie Tetteh wziął się za dobijanie „Wojskowych”, ale za każdym razem czegoś mu brakowało, a już szczytem konkretnej gry w ataku było podłączanie się Kamińskiego do ofensywy. Zresztą, podopieczni Urbana potrafili dość długo utrzymywać się przy futbolówce, fajnie regulowali tempo akcji i nawet Nicki Bille potrafił urwać się flanką. Krótko mówiąc: Lech zaczął straszyć przeciwnika.

Waleczność to nie wszystko

Pełna para i dążenie do celu: tak można opisać usposobienie „Kolejorza” w początkowych fragmentach drugiej części spotkania. Poznaniacy usiłowali rzucić się rywalowi do gardła i trzeba przyznać, że wyglądało to naprawdę całkiem nieźle.

 

Bardzo wysokie ustawienie Lecha umożliwiało mu zdominowanie rywala w ataku taki jak ten, jednak… trzeba przyznać, że ten obrazek nie należał do najczęstszych. Owszem, lechici mieli swoje 5 minut, gdy potrafili stworzyć coś z niczego, ale to było za mało. Chociaż Nicki Bille rozgrywał dzisiaj jedno z lepszych spotkań, to jego celownik nadal potrzebuje wyregulowania. Duńczyk miał dwie bardzo dobre sytuacje – raz strzelił w Malarza, by drugi pechowo obić słupek – ale to, co zasługuje na ogromną uwagę nosi miano „waleczności”. Kontrowersyjny napastnik agresywnie doskakiwał do przeciwnika, naciskał go, dobrze radził sobie z obrońcami sprawiając im naprawdę masę problemów (znamienna była sytuacja, gdy objechał Hlouska na flance i naprawdę niewiele zabrakło mu, by dobrze dośrodkować), ale w żaden sposób nie mógł umieścić piłki w siatce. Za każdym razem czegoś brakowało. Zresztą, podobnie wyglądała sytuacja z Tettehem, który rozegrał bardzo solidny mecz poza… dwoma wydarzeniami, które przesądziły o jego losach. Pomocnik domykał akcje ofensywne, jego podania otwierające stały na niezłym poziomie, ale…

…dał sobie odebrać piłkę jak dziecko. Pazdan lekko go nacisnął i to wystarczyło, by miał go w garści. Następnie wystarczyło uruchomić Nikolicia, który wraz z Prijoviciem wychodził na czystą pozycję. Bramka była jedynie formalnością. Później w głowie pomocnika znowu pojawił się blue screen, ale tym razem już bez konsekwencji.

Do końca meczu to Legia prezentowała lepszy poziom gry. Podopieczni Urbana po straconej bramce stracili całą werwę i właściwie to tylko słupek Nickiego Bille’a można zaliczyć do zrywów „niepodległościowych” poznaniaków. Zresztą, sam szkoleniowiec również popisał się dziwnymi decyzjami: jego zmiany były przeprowadzane w stosunku 1:1, więc tak naprawdę nie było ani ryzyka, ani chociaż krztyny gry va banque, nie wspominając już o jakimkolwiek impulsie. A właśnie tego „Kolejorz” potrzebował. Zwiększenie siły ognia mogłoby wprowadzić nieco chaosu w szeregach przeciwnika – zwłaszcza, że wielokrotnie nie było nikogo na domknięciu akcji, skoro przez większą część meczu poznaniacy grali bez skrzydeł z prawdziwego zdarzenia. A „Wojskowi”? Wcale nie byli lepsi. Prijović miał 4 dogodne sytuacje, by umieścić piłkę w bramce i… albo przeszkadzała mu indolencja, albo Burić, który wyciągnął dwa groźne strzały. Także środek pola gospodarzy łapał potężne zawiechy. Pozbawiony Jodłowca stracił na płynności i jedynym schematem była długa laga za linię obrony lechitów. Proste, ale bardzo skuteczne. Zwłaszcza, że po straconej bramce podopieczni Urbana stracili cały zapał do powrotów i w pewnym momencie z tyłu pozostawał tylko Tetteh.