Więcej przypadku niż konkretów. Lechia musi zasłużyć na przełamanie
2017-09-12 17:03:44; Aktualizacja: 7 lat temuZamiast życiodajnego tlenu, kilka kolejnych kwestii „do poprawki”. Paradoksalnie zwycięstwo z Piastem jeszcze mocniej zarysowało ogrom problemów, z jakimi zmagają się Nowak i jego podopieczni.
Hurraoptymizm jest ostatnią rzeczą, jakiej w tym momencie potrzebują gdańszczanie. 3 punkty powinny zmusić do włożenia jeszcze większego wysiłku w (od)budowę drużyny, zamiast zapewniać jej chwilę oddechu i mieć jedynie funkcję psychologiczną. Morale są ważne, ale nie w momencie, gdy organizacja gry kapituluje na kilku frontach jednocześnie.
Nie psychika, a stabilizacja
Tym bardziej, że kłopoty lechistów nie ograniczają się jedynie do braku woli walki i frustracji wywołanej tym, że wciąż nie mogą przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść w sposób przekonujący, a sięgają znacznie, znacznie głębiej. Aż do fundamentów zespołu, które wyglądają tak, jakby zostały wylane pospiesznie i jeszcze szybciej je zadeptano. Piłka toczy się bez ładu i składu, na pierwszy plan wybijają się rozpaczliwe reakcje i postępujący chaos. Nie oznacza to jednak, że Lechia nie może poprawić swojego ligowego bytu: musi „jedynie” zacząć od podstaw.Popularne
8 kolejek = 8 różnych zestawień defensywy. Począwszy od trójki z tyłu w meczu otwarcia (Wawrzyniak, Nalepa, Maloca) przez najróżniejsze warianty 4-osobowe wyróżniające się nieustanną wymiennością na pozycji stopera i jeszcze jeden eksperyment z trzema piłkarzami (Nunes, Vitoria, Nalepa) aż po powrót w minionej serii rozgrywek do tria w zmienionym składzie personalnym (Wawrzyniak, Augustyn, Wojtkowiak). Trudno wypatrywać jakiejkolwiek stabilizacji (nie wspominając już o powtarzalności) w obrębie gdańskiej obrony, a poprawy sytuacji wcale nie widać w wyższych sektorach boiska. Bynajmniej nie są to zmiany w stosunku jeden do jednego, mające bezpośrednie zastosowanie w strategii na dane spotkanie. Matras przeplatany z Łukasikiem, Łukasik z Krasiciem i Nunesem. Przykłady narzucają się same.
Lechia mogła w prosty sposób narzucić swoje warunki gry, ale zamiast tego… z nieznanych powodów wolała się wycofać. Nie wykazano żadnej aktywności w środkowej strefie boiska. Augustyn, Wojtkowiak i Sławczew posyłali długie piłki na najbardziej wysuniętego Paixao, rzadziej rozgrywano przy linii bocznej wykorzystując Stolarskiego. Niezależnie od wariantu rozegrania problem pozostawał niezmienny: brakowało wyjścia na pozycję.
Zakładając, że Sławczew poruszał się w okolicach rygla zabezpieczającego tyły, wciąż pozostawało trzech kreatywnych piłkarzy (Wolski, Krasić, Lipski), którzy mogli wyjść do podania i pozwolić Lechii na nieco dłuższe utrzymanie się przy piłce, a tym samym zawiązanie jakiejś konkretnej akcji ofensywnej. Zamiast tego lechiści uparli się na dalekie wznawianie gry i bezpośrednie próby uruchamiania Paixao. „Próby” są tu słowem jak najbardziej na miejscu, bowiem rzadko kiedy Portugalczykowi udało się zgasić piłkę do nogi i jeszcze odwrócić się z rywalem na plecach. W tym samym czasie Piast ewidentnie gubił się, gdy przeciwnik zaczynał przyspieszać i grać na jeden kontakt. Tym bardziej niezrozumiała wydaje się być taktyka lechistów, którzy zdawali się tego zupełnie nie dostrzegać. Konsekwentnie trzymali się długich podań z góry skazanych na stratę i sprawiających, że gra była pozbawiona jakiejkolwiek płynności.
Jest to tym większy fenomen, bowiem pierwsza bramka dla Lechii padła właśnie dzięki podejściu wyżej i przyspieszeniu. Wolski wykorzystał złe wprowadzenie piłki do gry (zresztą, nie tylko on zajął się pressingiem – sporą rolę odegrali Lipski i Stolarski, którzy ściągnęli na siebie uwagę przeciwnika), zabawił się z przeciwnikiem na plecach i uruchomił wychodzącego na pozycję Krasicia. Wystarczyło „tylko” dobrze dograć do Paixao…
W dalszej części spotkania na próżno było wypatrywać konkretów tego typu ze strony gości. Lechia wycofała się na własną połowę, ustawiła znacznie szerzej i już nawet nie próbowała spychać gliwiczan, czy narzucać swoich warunków. Oddała inicjatywę i przyszło jej za to słono zapłacić. Boczne sektory boiska przestały być wykorzystywane, całkowicie zastąpił je schemat rozegrania od linii obrony z pominięciem środkowej strefy boiska.
Reakcja łańcuchowa
Piast nie potrzebował bardziej wyraźnego sygnału do ataku. Wystarczyło spojrzeć na Zivca, który od +/- 25. minuty gry mógł sobie pozwolić na swobodną ocenę sytuacji i zmiany tempa ataku. Defensywa pozostawiała mu bardzo dużo miejsca. Już nawet nie chodziło o indywidualne błędy, a brak komunikacji objawiający się z problemami w kryciu, zbyt późnym startem do przeciwnika. Doskonale było to widoczne w momencie akcji bramkowej, gdy nie tylko Ziviec długo utrzymywał się przy piłce jeszcze przed polem karnym, a zarówno Konczkowski, jak i Vranjes mogli wywalczyć sobie dogodną pozycję. Wzorcowym zachowaniem wykazał się zwłaszcza ten drugi, wykorzystując cały czas trwania akcji na organizację przestrzeni między 11. a 20. metrem. Nikt mu wówczas nie przeszkodził. Lechistom brakowało zdecydowania w doskoku i tym samym ograniczenia dostępu do własnej bramki.
Co najciekawsze, na zachowanie gospodarzy nie miała wpływu czerwona kartka dla Sławczewa. Zdecydowanie więcej czerpali z wycofania przeciwnika niż jego gry w osłabieniu. Odwrotnie Lechia, która na stratę zawodnika zareagowała popłochem i postępującym chaosem. Gra lechistów stała się jeszcze bardziej szarpana, brakowało jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Nie wspominając już o kimś, kto weźmie na swoje barki odpowiedzialność za uspokojenie gry i poukładanie drużyny na boisku. Zupełnie irracjonalne było także jak najszybsze pozbywanie się piłki – plan na mecz się nie zmienił, podopieczni Nowaka nadal uparcie kierowali długie podania na osamotnionego Paixao zamiast przytrzymać futbolówkę i złapać jakiś rytm. Trudno się dziwić, że gospodarze nie mieli większych problemów z przechwyceniem piłki i wyjściem z kontrą. Paradoksalnie więcej ruchu w środku pola pojawiło się po wejściu na boisku Łukasika. Konkretów nadal brakowało, ale można było dostrzec jakiś zalążek ruchu. Nieco inaczej wyglądała kwestia z Romario Balde, bo chociaż trener Nowak zdawał się trafić z nim w „dziesiątkę”, to nie można zapominać, że jeszcze przed trafieniem wychowanek Benfiki kilkakrotnie w prosty sposób stracił piłkę.
Naprawdę zabrakło niewiele, żeby Lechia po raz kolejny pluła sobie w brodę po tym, jak na własne życzenie pozwoliła przeciwnikowi odzyskać kontrolę. Bo zwycięzcą tego meczu nie została ekipa, która faktycznie przeprowadziła więcej udanych akcji ofensywnych i miała po swojej stronie wyraźne argumenty, a ta, która popełniła o jeden błąd mniej. Gdańszczanie potrzebują przede wszystkim ustabilizowania składu (wydaje się, że już wszystkie opcje zostały gruntownie przemaglowane), a jeśli nie całej jedenastki, to chociaż części defensywnej. To właśnie tam można upatrywać źródła problemów. Na grę w osłabieniu z pewnością zupełnie inaczej zareagowałaby drużyna, która zna się na wylot i wie w jaki sposób może uzupełnić lukę po koledze. Tyle szczęścia może już nie być w następnych spotkaniach. Trzeba podjąć konkretne działania i wyznaczyć skład do nauki odpowiednich mechanizmów. Nauki od podstaw, bo w gdańskiej Lechii zmieniło się zdecydowanie za dużo.