Z ciupagą na lokomotywę: „Górale” górą!

2016-02-20 18:57:18; Aktualizacja: 8 lat temu
Z ciupagą na lokomotywę: „Górale” górą! Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Ogromna niedokładność, brak zrozumienia i straszliwe błędy. Podbeskidzie odsłoniło kłopoty „Kolejorza” i było do bólu skuteczne.

Podpalona lokomotywa

Zaczęło się całkiem nieźle. Godzina przed meczem i na szerokie wody Internetu wypływa skład Lecha. I to jaki! Ultraofensywne ustawienie z Tettehem interceptorem i Wiluszem, którego wyprosili kibice. Jevtić i Gajos mieli stworzyć nierozerwalny łańcuch, a odpowiedzialność za nadawanie tempa akcji spadała na Pawłowskiego i debiutującego Sisiego. Co mogło pójść nie tak? Wszystko.

Lech rzucił się do gardła Podbeskidzia i napotkał problem. System lokomotywy wypluł ekran śmierci. Błąd krytyczny. Problemy zaczynały się już w strefie defensywnej. Dokładność podań Arajuuriego była na mizernym poziomie, jego interwencje były spóźnione, a samego Fina można było z łatwością przepchnąć. Sytuacji nie polepszał Wilusz, który akurat tak się ustawiał, że albo wybijał piłkę pod nogi obrońców, albo na aut. Jeszcze moment takiej gry i pojawią się błagalne głosy, nawołujące do powrotu Kamińskiego. Ale to za chwilę. Najpierw, Wiliusz poda futbolówkę wprost pod nogi Chmiela, który nic nie zrobi sobie z towarzystwa Gajosa, poda do Demjana, a ten wpakuje piłkę do siatki. 18. minuta wstrząsnęła entuzjastami „Kolejorza”. Bo nie wynik był największym problemem.

Poznaniakom brakowało dokładności. Ale nie tak, jak zwykle brakuje, że komuś coś odskoczy, odbije się od sęka, ktoś zbyt wolno wyjdzie. Pojawił się prosty schemat. Lechici próbowali przyjąć, wówczas doskakiwali do nich „Górale”, wygarniali piłkę i ruszali z atakiem. I tak kilkanaście razy. Fatalnie zachowywał się Jevtić, który miał ogromne problemy ze zwyczajnym przyjęciem. Jak pod górę, to całkowicie: boisko przedwcześnie musiał opuścić Nicki Bille.

Za źródło kłopotów można uznać środek pola. Machinę Podbeskidzia miał zatrzymywać tylko Tetteh. Nikt nie pojawiał się na wspomaganiu. Pawłowski czasem wrócił w tamtejsze rejony, ale jedynie do rozegrania, wyżej podszedł Kadar, ale wówczas wytwarzała się potężna przestrzeń, która z powodzeniem wykorzystywało Podbeskidzie. oddanie uruchamiające Chmiela, głodny zdobywania terenu Możdżeń i bardzo ruchliwy Demjan. W pierwszej połowie gospodarze poruszali się wyśmienicie. Idealnie czytali chaotyczną grę Lecha, jak w masło wchodzili w przestrzenie pozostawione przez niechlujnego „Kolejorza”. Bardzo dobrze się ustawiali, natychmiastowo zbierali stracone piłki, byli aktywni, ambitni i… uwierzyli, że mogą zwyciężyć.

Zwrotny, ambitny i… za szybki: Sisi

Bardzo dobre wrażenie zrobił nowy, hiszpański nabytek Lecha. Pomocnik był bardzo aktywny, przemieszczał się aż od defensywy, po skrajny atak, nie bał się doskoczyć do przeciwnika i wygarnąć mu piłkę (nie zważał na swoje gabaryty) i… gdyby cała drużyna zaczerpnęła od niego choć krztynę energii, być może wyglądałoby to zupełnie inaczej.

Filigranowy Hiszpan nie miał oporów przed grą ciałem. Wszak, to właśnie on wygrał pojedynek z Deją. Zbiegał do pressingu i wygarniał przeciwnikom piłki. Jeden zawodnik to jednak zbyt mało.

Sisi pomagał w defensywie, gdzie zmuszał rywala do straty, a następnie dokładnie i pewnie oddalał zagrożenie (zwykle takie wybicia znajdowały adresata), a następnie sam przemieszczał się w bardziej ofensywne strefy boiska. W początkowej fazie meczu wychodził bardzo wysoko, zachowując się jak rasowy napastnik choć jego strzały nie należą do iście wybornych – trzeba otwarcie powiedzieć, że to jego pięta Achillesa. Pojawił się jednak spory zgrzyt. Pomimo, że Sisiemu nie można było odmówić zaangażowania i serducha do gry, to poruszał się… za szybko. Ani jego koledzy, ani „Górale” nie byli w stanie zanim nadążyć. Od razu po odbiorze chciał przemieszczać się bliżej pola karnego Zubasa, ale wówczas jego towarzysze jeszcze nawet nie zdołali wyrwać z bloków startowych.

Sisiego nie brakowało także w defensywnych sektorach. Swoją szybkością mógł rozbroić atak przeciwnika i zawiązać natychmiastowa kontrę. Nie miał jednak z kim.

Pod koniec pierwszej części spotkania nieco przygasł, ale i tak stanowił jeden z jaśniejszych punktów drużyny. Szybkość szła w parze z techniką, a to, że nie za bardzo miał komu dograć pozostawało osobną kwestią. Tak zestawiony Lech nie nadawał się do kombinacyjnej gry na małej powierzchni. Starał się w ten sposób zdobywać teren, ale brakowało mu jakości. Stan lekkiego ukrycia utrzymywał się przez większość drugiej połowy. Sisi nie był już aż tak efektywny, przechodziło przez niego mniej piłek, często zbyt długo holował futbolówki/utrzymywał je przy nodze. Trener Urban bardzo często pokrzykiwał do niego cenne uwagi o tym, by utrzymywał się bardziej z prawej strony. Ostatecznie słaba gra drużyny udzieliła się również jemu: zanotował sporo strat i dopuścił się dziecinnych błędów w przyjęciu.

Cios za cios i kropka nad „i”

Emocje sięgnęły zenitu dopiero w drugiej połowie. Lech wrzucił wyższy bieg, zaczął grać bardziej technicznie, rozważnie i… w końcu, dokładnie. Oczywiście, nadal brakowało stosownych mechanizmów, ale wyglądało to znacznie lepiej niż jeszcze przed przerwą, gdy lechici nie potrafili się nawet zorganizować w środku pola. W ich sposobie rozgrywaniu zagościło znacznie więcej spokoju, co pozwoliło na zawiązywanie ataków bliżej pola karnego i w efekcie, zagrożenie bramce Zubasa.

Ogromną rolę w akcji bramkowej Lecha odegrał Szymon Pawłowski. Szybki i bardzo zwrotny pomocnik wyglądał tak, jakby w przerwie mocno się doładował, bo jego dryblingi nie tylko były efektowne, ale i bardzo efektywne. To właśnie jego wyczucie umożliwiło Kadarowi i Jevticiowi krótkie i szybkie rozegranie rozmontowujące defensywę Podbeskidzia. Kownackiemu pozostało jedynie wykończenie, które nie miałoby racji bytu bez świetnego, miękkiego wyłożenia. I gdy wydawało się, że lechici w końcu złapią wiatr w żagle, to…

…gospodarze udowodnili, że dzisiejszy mecz należy do nich. Poznaniacy nawet nie zdołali zbyt dobrze pocieszyć się po strzelonej bramce, odetchnąć, poukładać swoje szeregi, bo po rzucie rożnym wykonanym przez Mójtę, Sokołowski urwał się Gajosowi i głową wepchnął futbolówkę do siatki. To wciąż było za mało. „Górale” chcieli punktować, chcieli zdobywać teren i wiedzieli, że są w stanie to uczynić. Lech był do ogrania. Dzieła zniszczenia dopełnili Szczepanik, który wykorzystał fatalne zachowanie Buricia i skierował futbolówkę do prawie pustej bramki oraz Kowalski. Ten ostatni postawił kropkę nad „i”  po perfekcyjnym podaniu Mójty. Zresztą, samo wykończenie również należało do idealnych, a asystent stał się niekwestionowanym zawodnikiem meczu.

Podbeskidzie wykorzystało wszelkie słabości Lecha. Nie tylko dobrze się ustawiało i w konkretny sposób rozpracowało strategię „Kolejorza”, ale i było piekielnie skuteczne. Wiedziało, kiedy musi zaatakować, w jakim momencie przyspieszyć tempo i w którym uspokoić grę, żeby wytrącić z rytmu poznaniaków. Podoliński i jego drużyna zrobili kawał dobrej roboty, chapeau bas dla „Górali”!