Z poznańskiego punktu widzenia… - rzut oka na hit kolejki

2015-10-25 10:04:39; Aktualizacja: 9 lat temu
Z poznańskiego punktu widzenia… - rzut oka na hit kolejki Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Pozytywna energia, morale zwiększone o 100% i ciepły front dobrego nastawienia złamane gorzką nutą ekstraklasowych praw, czyli co piszczy w obozie Lecha przed ligowym szlagierem.

Gdyby pogodynki zajęły się prezentowaniem warunków atmosferycznych wewnątrz polskich drużyn, w obecnej sytuacji byłyby zmuszone przybrać niebiesko-białe barwy podkreślając zaskakującą zmianę frontu. „Ciepłe masy powietrza dotarły do Poznania przebijając ciężką barierę kłębiastych chmur, które nieustannie przynosiły srogie ulewy powodujące podtapianie torów. Mieszkańcy Wielkopolski mogą spodziewać się słonecznego weekendu. Należy jednak być ostrożnym i wykorzystać go do maksimum, bowiem załamanie pogody może nastąpić w niedzielne popołudnie – na chwilę obecną trudno jednak przewidzieć, co przyniesie ostatni dzień tygodnia.”  W mieście, gdzie koziołki bodą się, wszyscy życzą sobie, by zwycięstwo z Fiorentiną nie było jedynie anomalią, a zapowiedzią nowych, lepszych dni w historii „Kolejorza”. Całość optymizmu łamie jednak wyłaniające się zza horyzontu ciemne widmo konfrontacji z Legią, z każdą kolejną godziną pochłaniające coraz większe masy terenu.

Zwycięstwo podnosi morale

Po meczu z Fiorentiną równomiernie rozłożyła się ilość opinii pochlebnych, pełnych nadziei i nieco przesadzonej euforii oraz sceptycznych podkreślających, że „na dobrą sprawę Lech nic wielkiego nie osiągnął”. Rodakom trudno dogodzić, nawet gdy drużyna w końcu przełamie ciemną serię i to z nie byle jakim rywalem - bo przecież znajdującym się na znacznie wyższej półce niż poznańskie TLK-a. Pojawiły się więc głosy o zabunkrowaniu bramki i niczym nieograniczonych pokładach szczęścia. Burić bronił jak uskrzydlony i niejednokrotnie porównywano go do ściany nie do przejścia (no, może poza momentem, gdy trafił w Ilicicia i piłka omal nie wtoczyła się do siatki), skuteczność wkroczyła na niebezpiecznie wysoki poziom i wystarczyły zaledwie dwa strzały, by futbolówka dwukrotnie zatrzepotała w siatce rywala, a Dudka był jednym z najbardziej stabilnych defensorów. Równoległa rzeczywistość, proszę Państwa! Niemniej jednak właśnie takie zwycięstwa budują drużynę. Niewątpliwie lechici potrzebowali wygranej i kto wie, czy nie będzie ona kluczową w czasie trwania dalszej części sezonu. Hurraoptymizm na bok: Lech wygrał, poczuł się lepiej, ale liga rządzi się własnymi prawami i trener Urban na pewno zdecyduje się na lekkie roszady w składzie. Efekt powietrznej dmuchawy wcale nie musi pojawić się po raz kolejny. Nawet biorąc pod uwagę ogromną motywację poznaniaków, której po prostu brakowało ostatnimi czasy. Przecież jeszcze w środę, lechici nie wiedzieli, kiedy zameldują się we Włoszech, a gdy już to się udało… nastała północ.

Dobre nastawienie kluczem do sukcesu

Lech zagrał bardzo rozważnie w konfrontacji z rywalem, który w żadnym wypadku nie jest średniakiem na arenie międzynarodowej. Dobrze zagęścił środek posiłkując się twardym i nieustępliwym Tettehem nieokazującym najmniejszego respektu w obliczu machiny z renesansowego miasta (świadczy o tym chociażby faul z początku meczu), rozciągnął swoją formacją, ale nie pozwolił na duże odległości pomiędzy poszczególnymi częściami drużyny. Każdy znał swoje miejsce na boisku i wiedział, że jak trzeba wracać to nie ma, że boli. Bardzo dobrze wyglądało to na przykładzie Lovrencsicsa – wydawało się nawet, że mechanizm powrotów jest ugruntowany i wpisany w DNA „Kolejorza”. Choć w pierwszych minutach było widać, że Lech jest w stanie się nieco pogubić to potem zacisnął zęby i dokonał niemal niemożliwego. Po raz pierwszy od dawna poznaniacy zachowywali się jak jeden organizm, w którym każdy odpowiada za coś innego i nie wchodzi sobie w drogę – wręcz przeciwnie, uzupełnia się. Byli jak drużyna i jak drużyna odbierali każdy, nawet najmniejszy nacisk rywala. Nie ulegli. Pokazali charakter. Ten, którego tak bardzo brakowało od dłuższego czasu.

Po prostu: być sobą (i mieć szczęście za paskiem)

Trener Urban miał powiedzieć swoim podopiecznym, żeby wymaszerowali na murawę i w końcu „byli sobą”. Okazało się wówczas, że dla Dudki oznacza to nic innego, jak pełna kontrola spotkania, dobre ustawianie się i skuteczne oddalanie zagrożenia (docenił to France Football nominując go do jedenastki tygodnia), dla Kownackiego  i Gajosa naturalnym jest strzelanie goli od razu po zameldowaniu się na placu boju,  Kadar nie tylko dobrze pilnuje flanki, ale i potrafi wyjść do przodu decydując się na podanie uruchamiające, które przecina dwa rzędy formacji Fiorentiny, a Burić to prawdziwa ściana. Tylko w „wyjściowej” ofensywie „bycie sobą” nie zdało egzaminu: stroną Formelli przechodziło zdecydowanie zbyt mało piłek (choć młodemu zawodnikowi nie można było odmówić zaangażowania –w końcu biegał), a Thomalla i Holman pokazali swoje potężne braki jakościowe, które aż raziły po oczach w obliczu wyprowadzania i tak rzadkich kontr. Lechici poczuli się dobrze. Po raz pierwszy (no, poza drugą połowę meczu z Ruchem) można było dostrzec zaangażowanie w ich poczynaniach, taką zwyczajną, całkowicie normalną i niewymuszoną radość z gry. Może dlatego wychodziło im więcej, a Fortuna „stwierdziła”, że warto się ich trzymać?

Widoczne mechanizmy

Przyjęcie w środku pola obarczone było wieloma problemami – od razu dwóch-trzech zawodników rywala doskakiwało do takiego Tetteha uniemożliwiając mu swobodne poruszanie się i uruchomienie formacji ofensywnej. Trzeba było próbować inaczej. I tak, zdecydowanie wracać – bez wahania, bez rozglądania się, bez oceny sytuacji. Teraz wystarczy odtworzyć, co wyprawiali lechici jeszcze kilka meczów temu, gdy ich działania najlepiej odzwierciedlała technika slow-motion. Zanim dany poznaniak przyjął piłkę, uniósł głowę, rozejrzał się, już był w potrzasku. Tym razem wdarło się trochę optymizmu. Jasne, że Lech miał dużo szczęścia, bo futbolówka po prostu nie chciała znaleźć ujścia w samym sercu twierdzy Buricia, ale wytrzymał niemalże całe spotkanie bez głupiego błędu (a i strata gola nie była efektem jakiegoś niefrasobliwego zagrania, czy odpuszczenia krycia). Poza tym, przejście pomiędzy choćby lekkim atakiem do skrajnej defensywy wymaga nie tylko koncentracji, ale i płynności – a ona nie ma racji bytu bez wzajemnego zrozumienia. Trudno także uwierzyć, że takie wparowanie Kownackiego w pole karne Fiorentiny nie było ćwiczone. Cała akcja nie doszłaby jednak do skutku bez ogromnej chęci ukąszenia. Pasja biła spod nóg młodego napastnika unosząc w powietrze tumany pyłu. Może właśnie to można uznać za przyczynę dekoncentracji przeciwnika.

Najlepszym atakiem jest… obrona

Lech nie atakował. Ba, nawet nie prowadził gry, nie utrzymywał się przy piłce, nie oddawał strzałów, przez długi czas nie wynurzał się z własnej połowy, ale zagrał świetnie pod względem organizacyjnym. Przesuwał się dobrze taktycznie i nie zostawiał wyrwy w środku pola. Wygląda więc na to, że wystarczyło nieco inaczej podejść tych chłopaków, by zaczęli w końcu prezentować swoje umiejętności. Było to widoczne na przykładzie Pawłowskiego w meczu z Ruchem, gdy pomocnik popisał się niespożytą energią i stał się prawdziwym maszynistą, któremu nic nie jest straszne, a teraz przyszedł czas na niemalże całą drużynę. Niewątpliwie lechici dostali potężnego kopa przed spotkaniem z warszawską Legią i kto wie, czy nie dojdzie do jakiejś eksplozji. Trzeba przyznać, że „Wojskowi” pewnie w tym momencie nie mają życia i robią rundki wokół stadionu, a Lech… jego egzystencja nadal jest pozbawiona presji. Gdzieś tam w sercach kibiców tli się delikatna nadzieja na poprawę ligowego bytu.

Na przekór wszystkim w obliczu arcyważnej konfrontacji

Jest rzeczą naturalną, że pojedynki Lecha z Legią budzą ogromne emocje. Kibice nie darzą się szczególną sympatią, nie szczędzą mocnych słów i tylko liczą na to, by móc udowodnić swoją wyższość. Teraz jednak „Kolejorz” nie ma zbyt wielu argumentów. Fakt, że wygrał jeden, nie byle jaki mecz nie może aż tak wpływać na postrzeganie drużyny, która nadal nie wygrzebała się z ligowego dołka. W obecnej sytuacji mentalnie stoi znacznie pewniej aniżeli warszawiacy, ale wciąż nie ma ustabilizowanej formy i w każdej chwili może dojść do poślizgu, który będzie kosztował życie. „Wojskowi” na pewno podwójnie zmotywują się na to spotkanie, będą głodni punktów i aktywują tryb całkowitego śledzenia poczynań przeciwnika, uruchamiając czerwony alert w swojej szatni. Spodziewają się, że Lech nadal będzie grał na pewnym luzie nie pozwalając presji na wniknięcie w ich szeregi, ale gdzieś tam z tyłu głowy mają także świadomość, że lechici zagrają w odmienionym składzie. Być może pojawią się Ceesay i Douglas, którzy również prezentują nieco inne usposobienie – jeden preferuje podawanie do tyłu, drugi zostawia wyrwę na swojej nominalnej pozycji. Całość strategii także ulegnie zmianie: Urban na pewno nie zdecyduje się na tak defensywne usposobienie, nieco otworzy swoją formację. Istnieje chyba pewna abstrakcyjna „rzecz”, która przemawia za poznaniakami i silnie utrzymuje ich w przedmeczowych utarczkach – nastawienie. A jeśli myśl zdoła wykiełkować w umyśle, trafi na podatny grunt, to może być trudno o jej wykorzenienie.