Dortmundzki Titanic - czy Klopp jeszcze panuje nad sterem?
2014-12-01 12:03:06; Aktualizacja: 9 lat temu Fot. Transfery.info
To już najwyższy moment, by podnieść alarm i zastanowić się, w którą stronę obrać kurs. Tylko, czy kapitan okrętu panuje jeszcze nad sterem?
Minął czwarty miesiąc sezonu, a w Dortmundzie mogą już podliczać straty. Liga jest przegrana, a ostatnia pozycja w tabeli kompromituje doszczętnie projekt, którym straszono wielki Bayern. O ile jeszcze kiepski start rozgrywek można było zatuszować występami w Lidze Mistrzów, gdzie wciąż widoczna była namiastka „wielkiej Borussii Kloppa”, o tyle teraz obraz westfalskiej nędzy dotarł już do Europy.
Sytuacja w lidze jest trudna, ale patrząc na stratę dziesięciu punktów do czwartego Augsburga, można spokojnie uratować grę w pucharach w przyszłym sezonie. Przynajmniej teoretycznie. Bo w praktyce „BVB” przegrywa z każdym, z kim powinno wygrywać bez większego wysiłku. Nawet najwięksi optymiści, liczący że forma i stabilizacja przyjdą z czasem, mogą powoli patrzeć na sytuację drużyny z Dortmundu w czarnych barwach, zwłaszcza gdy przypomną sobie niedawne losy Manchesteru United. Tam też wszystko miało w końcu wejść na właściwe tory, jeszcze w lutym i marcu była realna szansa na Ligę Europy, a jednak „Czerwone Diabły” zostały z niczym.
Sęk w tym, że na Old Trafford stać wszystkich nawet na tak fatalny sezon, nie trzeba sprzedawać, ba można wydać nawet najwięcej od lat, a graczy światowej klasy nie trzeba specjalnie namawiać na transfer, mimo nadszarpniętej renomy. W Dortmundzie nie mają jednak takiego komfortu. Tu dopiero zaczęli budować potęgę, zarabiać pierwsze poważniejsze pieniądze od lat i przeprowadzać regularnie wielomilionowe transakcje. Problem w tym, że pomimo czterech naprawdę udanych sezonów, Borussia i tak nie potrafiła ściągnąć do klubu nikogo topowego, bo wciąż sportowo i finansowo jest dwie klasy niżej. Jak Immobile od Lewandowskiego.
Dotychczas braki kadrowe i finansowe nadrabiał Klopp, główny odpowiedzialny za projekt wielkiego „BVB”. On patrolował transfery, on przestawiał, motywował i nawet plaga kontuzji nie wydawała się tak straszna. Jego podopiecznych wciąż równano do Bayernu, chociaż Bawarczycy wznosili się na piłkarskie szczyty i znów zostawiali całą Bundesligę w tle. I chyba w tym pościgu za monachijczykami ktoś w Dortmundzie przestał realnie oceniać sytuację, trzymał ster, ale nie bardzo wiedząc jaki obrać kurs, bo Bayern zniknął za horyzontem. I ten ktoś w końcu walnął w lodowiec. Na tyle mocno, że znalazł się na samym dnie niemieckiej elity.
W piłkarskiej wizji okrętu – w takiej sytuacji pokład jako pierwszy powinien opuścić dowódca załogi, ale w Westfalii trzymają się marynarskiego kodeksu. Czy słusznie – okaże się wiosną. Słowa Kloppa, „znajdziecie kogoś kto poradzi sobie lepiej ode mnie, to odejdę” brzmią arogancko, ale mają swój cel. Powinni zdjąć presję z drużyny, przywrócić im wiarę w sukces, ale pod warunkiem, że Niemiec faktycznie ma tyle pewności siebie i wie, jak to wszystko poukładać. Po tylu latach sukcesów, wydaje się to możliwe.
Z tym, że Klopp nie ma bogatego doświadczenia, mimo niewątpliwego talentu. Wyzwaniu polegającemu na budowaniu drużyny od zera podołał, ale z kryzysem i to tak poważnym, nie miał okazji się jeszcze zmierzyć, choć warto wspomnieć, że po wielu dobrych chwilach w Mainz przyszedł spadek, po którym, a jakże, nie udało się mu się wyjść na prostą. Wielu na jego miejscu właśnie pakowałoby walizki i uciekało, by ratować swoją reputację, a przecież ekscentryczny szkoleniowiec nie powinien mieć problemów ze znalezieniem nowego i niewykluczone, że lepszego miejsca pracy. Dlatego należą mu się brawa za to, że chce wyciągnąć klub z marazmu, kosztem swojej kariery. Jeśli podoła, będzie to niemniejszy wyczyn niż awans do finału Ligi Mistrzów. Jeśli nie, znów będzie tylko dobrym trenerem średniego klubu, o ile nie pogoni go zarząd.
Pytanie tylko, czy Klopp ma jakiś pomysł na tę drużynę, albo inaczej, czy nie ma ich za wiele. Można bowiem odnieść wrażenie, że 47-latek przedobrzył. Miał solidny fundament, ale źle oszacował siły i na fali sukcesu chciał kolejnych, zbyt szybkich postępów. W końcu, gdy Borussia rządziła w niemieckiej piłce, nikt od niej tego nie oczekiwał, a teraz każdy wymaga, by walczyła z Bayernem. Klopp zdając sobie z tego sprawę, chciał wszystko udoskonalić, pragnąc uczynić z obecnych piłkarzy jeszcze lepszych zawodników, mimo że już wcześniej wyciskał z ich 110% możliwości. Jakie są tego efekty? Wystarczy spojrzeć na Grosskreutza, który jeszcze niedawno grał na takim poziomie, że wielu zastanawiało się jak to możliwe, a teraz prezentuje się jak ktoś, kogo właśnie wyprodukowano w którymś z niemieckim tartaków.
Wymówką Kloppa nie mogą być kontuzje i wąska kadra. W końcu w niedawnych meczach, w pierwszej jedenastce miał aż ośmiu piłkarzy z pamiętnego finału Ligi Mistrzów. W Dortmundzie jest po prostu wyraźny kryzys sportowy i mentalny, a zawodnicy momentami wydają się tak spięci, jakby w głowie słyszeli wciąż krzyk trenera. Kryzys przed świętami raczej nie zostanie zażegnany, a jeśli przetrwa też wiosnę, dortmundzki Titanic trzeba będzie zastąpić nowym okrętem, z nowym sternikiem i przetrzebioną załogą, bo bez europejskich pucharów i poważnych rokowań na sukces ciężko spodziewać się zatrzymania w zespole Reusa i Hummelsa.