Szkoda, że nie gramy za tydzień... [OPINIA]

2025-11-20 15:14:58; Aktualizacja: 3 godziny temu
Szkoda, że nie gramy za tydzień... [OPINIA] Fot. Marcin Karczewski / PressFocus
Paweł Machitko
Paweł Machitko Źródło: Transfery.info

Reprezentacja Polski poznała rywala w półfinale baraży o Mistrzostwa Świata - Albanię oraz potencjalnych przeciwników w finale - Ukrainę lub Szwecję. Nie mogła trafić lepiej, nie ma takiego scenariusza, w którym trafiłaby lepiej, natomiast entuzjazm trzeba hamować, bo niestety - albo stety - do marca zmieni się wiele.

Na ten moment bylibyśmy faworytem do zagrania na mundialu.

Albania, sensacyjny uczestnik EURO 2024, swój sportowy szczyt przeżywała chyba właśnie w kwalifikacjach do turnieju kontynentalnego. Na fali entuzjazmu drużyną Sylvinho zajęła w zakończonej fazie grupowej kwalifikacji drugą lokatę, ustępując jedynie Anglii. Szału Albańczycy nie zrobili, natomiast maksymalizowali swoje możliwości, przede wszystkim w Belgradzie wygrywając z Serbią, co zdecydowało o końcowym - co by nie było - sukcesie, bo nikt na poważnie nie brał pod uwagę wyprzedzenia Anglików, w sumie podobnie, jak w przypadku reprezentacji Polski - faworyzowanych Holendrów.

Nie jest to jednak wielka drużyna, a raczej typowy europejski średniak bez wielkiej europejskiej gwiazdy, ale z kilkoma wartościowymi piłkarzami, jak między innymi kwintet z Serie A - Kristjan Asllani, Elseid Hysaj, Berat Djimsiti, Ardian Ismajli oraz Ylber Ramadani (wszyscy wystąpili w ostatnim meczu z Anglią). Pod formą znajduje się obecnie najlepiej nam znany Ernest Muçi, ale to zawodnik momentów, więc w marcu może być zupełnie inna rozmowa. Do gry w pierwszym składzie za to jak najbardziej aspiruje gwiazdor Widzewa Łódź, Juljan Shehu, który miał spory udział w zdobyciu czterech punktów z Serbami. Mentalnej formy, wynikającej z ogromnej dumy narodowej, tam jednak nie zabraknie i świetnie się złożyło, że nie zagramy tego meczu na wyjeździe.

W ewentualnym finale, jeśli pokonamy Albanię na Stadionie Narodowym, przyjdzie nam zmierzyć się z Ukrainą lub Szwecją. Teoretycznie dwa silne zespoły, w praktyce znajdujące się w największym od lat kryzysie.

Szwecja była jedną z najsłabszych ekip całych kwalifikacji w strefie UEFA, grę w barażach gwarantując sobie wygraną w lidze C Ligi Narodów (rywalami były Słowacja, Estonia i Azerbejdżan). Jon Dahl Tomasson został zwolniony jeszcze w trakcie eliminacji, a Graham Potter nie zdążył dźwignąć drużyny, bo przegrał aż 1-4 w Szwajcarii i zremisował 1-1 u siebie ze Słowenią. Co nie zmienia wciąż faktu, że dziełem Anglika jest połowa punktowego dorobku Szwedów z eliminacji. Trudno jednak podejrzewać, że nasi rywale z barażu do poprzedniego mundialu (2-0) przystąpią w podobnej dyspozycji do rywalizacji w marcu. Alexander Isak i Viktor Gyökeres mogą postraszyć każdą defensywę, o ile akurat będą w formie.

Ukraina to z kolei drużyna, która straciła aż 11 bramek w sześciu meczach kwalifikacji, pokazując sporo braków, nie tylko w meczach z Francją, co oczywiste, ale też w decydującym wygranym dwumeczu z Islandią (w pierwszym szalonym spotkaniu na Islandii wygrali 5-3, natomiast w Warszawie 2-0).

Z perspektywy nie tylko polskiej, ale też obiektywnego kibica najciekawszym finałem byłby chyba finał na wypełnionym po brzegi Stadionie Narodowym między Polską a Ukrainą (co oznaczałoby dwa mecze Polaków w Warszawie). Do tego jednak daleka droga, bo w marcowym miniturnieju zagrać mogą zupełnie inne zespoły, a w dodatku czynnik zdrowotny odegra przy dość wyrównanym poziomie ogromne znaczenie. Jan Urban wniósł sporo optymizmu wokół kadry, teraz on sam i jego sztab też muszą postawić „kropkę nad i”, by jego zespół pracował tak, jak w meczu z Holandią, gdzie przecież brakowało tak ważnego dla nas Jana Bednarka, a nie Maltą.

Szkoda, że nie gramy za tydzień, bo momentum jest po naszej stronie, ale niech w marcu szczęście nam sprzyja, jak sprzyjało w tym losowaniu. Dobry selekcjoner to selekcjoner nie tylko z zapleczem sportowym, ale też dużą dozą szczęścia.