Normalność miarą sukcesu. Jacek Zieliński głosem rozsądku w Koronie Kielce
2025-12-12 13:12:48; Aktualizacja: 1 godzina temu
W futbolu stabilizacja wyłania się jako pojęcie względne. Zwłaszcza, jeśli na myśl przywołamy dwie kontrastujące ze sobą płaszczyzny. Swoiste „panta rhei”. I racja, bo nic w otaczającej nas rzeczywistości nie trwa wiecznie - szczególnie w odniesieniu do polskiej Ekstraklasy.
Trener Korony, Jacek Zieliński, powtarzał to jak mantrę, kiedy dowodzona przez niego drużyna znajdowała się na fali wznoszącej, notowała serię kolejnych meczów bez porażki, a o jej pierwszoplanowych postaciach przebąkiwano w kontekście ewentualnych powołań na jesienne zgrupowania kadry Jana Urbana.
Doświadczony szkoleniowiec, który rodzimą ligę zna jak własną kieszeń, wszak zjadł na niej zęby, doskonale zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później przyjdzie gorszy okres. Że zespół utraci charakterystyczną iskrę. Że raz czy drugi powinie mu się noga.
Tyle że co poniektórzy sympatycy noszący żółto-czerwone szale nie wsłuchiwali się w te przesłania, odpływając ku fantazjom o tym, by może jakimś psim swędem namieszać w ligowej czołówce, włączyć się do walki o coś więcej. A nade wszystko kroczyć szlakiem dalszych zwycięstw.Popularne
Żeby wybrzmiało - w żadnym wypadku nie jest to przytyk. Każdy ma prawo marzyć. Marzenia są esencją futbolu. Bez nich piłka nie stworzyłaby wielu pięknych rozdziałów.
Szkopuł w tym, że równolegle należy choćby kątem oka kontrolować to, co namacalne: kontekst, realia, okoliczności.
A fakty są takie, że gdyby obecny właściciel, Łukasz Maciejczyk, na przełomie lutego i marca nie odkupił od miasta udziałów w klubie, spółka najprawdopodobniej balansowałaby dziś na granicy upadłości, a stolica województwa świętokrzyskiego zostałaby wykreślona z piłkarskiej mapy Ekstraklasy. Bo dla przykładu rok temu nikt w zarządzie nie krył się z tym, że brakuje środków na wypłacenie zawodnikom pensji za ostatnie dwa miesiące. Kasa świeciła pustkami, więc trzeba było kombinować, skąd pozyskać niezbędne fundusze.
Dopiero od momentu zmian w strukturach Korona zaczęła podnosić się z kolan - zarówno na poziomie sportowym, jak i finansowym - wdrażając zdrowy model funkcjonowania, by dziś zainicjować marsz w kierunku ugruntowania swojej pozycji jako solidnej drużyny środka stawki.
Z tej perspektywy można odnieść wrażenie, że osoby przesadnie krytykujące dyspozycję i wyniki kieleckiego zespołu w końcówce tegorocznych zmagań zdają się zadziwiająco łatwo wypierać z pamięci naprawdę ponure czasy.
Tekst podsumowujący miniony okres w Koronie zapewne nigdy nie trafiłby na nasz serwis, gdyby nie rezonująca wypowiedź trenera Jacka Zielińskiego podczas konferencji prasowej po remisowym boju z Wisłą Płock, wieńczącym tegoroczną odsłonę ligowego spektaklu. Warto ją zatem w tym miejscu przytoczyć.
- Wygląda na to, że jest tu jakiś pogrzeb. Chciałby przypomnieć wszystkim psioczącym, że my w tym roku kalendarzowym zdobyliśmy 50 punktów. Dlaczego mamy Koronę źle oceniać? Mamy 24 punkty, mogło być więcej, ale nie rozumiem rozgoryczenia i werbalnej agresji. Z czego się to bierze? Korona jest teraz zespołem środka tabeli, czego nie było u niej od dawna. Nie jest uwikłana w walkę o utrzymanie, a odbiór jest taki, jakby miała 10 punktów i szorowała po dnie.
- Mamy trzeci najniższy budżet w lidze. Z czym na księżyc? Doceńcie ten dorobek punktowy. Rozumiem, że w zeszłym roku siedziałem tutaj po meczu z Pogonią, gdy mieliśmy 18 punktów i byliśmy w strefie spadkowej. A teraz gdzie jesteśmy? Nie zrobiliśmy progresu? Nie rozwinęliśmy zawodników? Oceńmy ten zespół realnie. Jeden duży gotówkowy transfer Svetlina sprawił, że niektórzy zaczęli myśleć o mistrzostwie Polski. Nie i jeszcze nie.
Trudno z tymi słowami polemizować. Bo końcówka roku, choć rzeczywiście słabsza i pozbawiona wcześniejszego impetu, w oczach niektórych rzuciła zbyt gęsty i zupełnie nieproporcjonalny cień na miesiące solidnej roboty działaczy, sztabu, a także piłkarzy. Zwłaszcza wiosną, kiedy „Złocisto-Krwiści” na przestrzeni szesnastu spotkań w klasyfikacji punktowej ustąpili wyłącznie trzem klubom: Rakowowi Częstochowa, Lechowi Poznań oraz Pogoni Szczecin.
Tabela obejmująca cały rok kalendarzowy sytuuje Koronę na piątym miejscu wśród drużyn, które w tym czasie stąpały po murawach Ekstraklasy. Przed nią ponownie: Raków, Lech i Pogoń. Oraz Jagiellonia. Trzy z czterech wymienionych ekip uczestniczą obecnie w fazie zasadniczej europejskiego pucharu. Towarzystwo iście pierwszorzędne, czyż nie?
Wreszcie obraz niezwykle udanego roku w wykonaniu kielczan domknęła runda jesienna. Owszem, było pole, by ugrać jeszcze więcej. W pierwsze tempo na myśl nasuwa się przede wszystkim wypuszczone w doliczonym czasie gry zwycięstwo z Górnikiem Zabrze czy porażka po bezsensowym błędzie z Cracovią. No i ten kompromitujący blamaż w Pucharze Polski z drugoligową Chojniczanką, który będzie odbijał się echem w świadomości kibiców jeszcze długimi miesiącami i któremu, jakkolwiek próbować, nie sposób przypisać racjonalnego uzasadnienia.
A jednak finalnie liczby opowiadają historię jednoznaczną. Zespół Jacka Zielińskiego w pierwszych osiemnastu kolejkach zgromadził aż 24 punkty, co jest najlepszym dorobkiem Korony, odkąd ta wróciła na salony.

Spójrzmy też na kontekst. Nie da się bowiem ot tak wyzbyć wrażenia, że koroniarski kolektyw utracił sporą część swojej ofensywnej dynamiki wskutek wymuszonych absencji Dawida Błanika i Wiktora Długosza, którzy - podprowadzeni do szczytu formy - odgrywali role absolutnie kluczowe.
U schyłku rundy urazu nabawił się również Stjepan Davidović. A to przecież kolejny zawodnik, na którego przy Ściegiennego patrzą z niemałymi nadziejami. O tym, skąd one się biorą, mogliśmy przekonać się chociażby w wyjazdowym starciu z Widzewem Łódź, które utalentowany chorwacki skrzydłowy tudzież ofensywny pomocnik zakończył z bramką oraz asystą.
Nie tylko jednak pośrednie następstwa problemów kadrowych wpływają na negatywny odbiór końcówki roku. Uwagę powinna przykuwać także tabela, a ściślej mówiąc - potężny ścisk w niej panujący. Przed rozegraniem zaległych spotkań różnica między zespołem ocierającym się o europejskie puchary a czerwoną latarnią ligi wynosi raptem jedenaście punktów.
W najgorszym scenariuszu Korona zimować będzie z czterema punktami przewagi nad strefą spadkową, ale jednocześnie tylko sześcioma stratami do czwartego miejsca, które od tego sezonu daje naszym klubom przepustkę do kwalifikacji Ligi Konferencji. I choć nikt trzeźwo kalkulujący nie rozpatruje oczywiście scenariuszy o krucjacie na dodatkowy bilet, to niewielkie różnice punktowe dobitnie pokazują, jak liga potrafi wykreować obraz wartości poszczególnych zespołów.
Ów zgiełk przesłania kwestię najważniejszą: Korona obrała kurs na normalność.
































