Ten plac budowy w końcu ma jakiś plan. Skończmy z tym poczuciem tymczasowości

2022-03-30 14:35:13; Aktualizacja: 2 lata temu
Ten plac budowy w końcu ma jakiś plan. Skończmy z tym poczuciem tymczasowości Fot. FotoPyK
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

Awans na mundial załatwia nam jedną ważną rzecz: wreszcie oddalamy się od poczucia tymczasowości, które od lat gnębi reprezentację Polski. Nie będziemy znowu wymieniać selekcjonera i latać od ściany do ściany. Ten plac budowy w końcu ma jakiś plan, a to już dużo.

To był inny awans niż wszystkie. Inny, bo wygrany w meczu jak finał, pod ogromną presją i z jeszcze większym poczuciem ulgi. Reprezentacja Polski zyskała nie tylko udział w wielkiej imprezie, ale też chwilę spokoju po okresie, gdy co chwilę mieliśmy gównoburze. Nie liczy się już żaden Sousa i groteskowe seriale z wyborem trenera. Dawno nie było tak, że możemy poczuć dumę i zobaczyć ciekawy horyzont czasowy. Polska ma teraz sześć meczów w Lidze Narodów - sporo, by eksperymentować, budować na nowo, czasem pewnie błądzić, ale przynajmniej wiemy, że pchamy wózek w dobrą stronę.

Mecz ze Szwecją był kluczowy, by właśnie teraz, w tym okresie posuchy dać polskiej piłce trochę tlenu. Istniałaby przecież pokusa, by w razie porażki, znowu szukać nowego kierownika budowy i wysłuchiwać nowych bajek. Mielibyśmy wtedy aż rok do rozpoczęcia kolejnych eliminacji do EURO. Łatwo wyobrazić sobie scenariusz, w którym znowu zaczynamy babrać się w szarości. I właśnie to jest naszym wielkim zwycięstwem: to, że zyskujemy nadzieję, marzenia i stabilność. Sami przecież przed wtorkowym barażem zachwycaliśmy się, że Szwedzi sześć lat potrafią pracować z jednym trenerem. U nas sam 25-letni Jan Bednarek miał już czterech.

Czesław Michniewicz kolejny raz udowodnił, że potrafi znakomicie przygotować drużynę pod konkretnego rywala. W chwili próby przywozi drużyny z dobrze ukrytymi najsłabszymi punktami, podejmuje nieoczywiste decyzje i zwiększa prawdopodobieństwo zwycięstwo zamiast je osłabiać. Krystian Bielik ostatni mecz w kadrze o punkty rozegrał w listopadzie 2019 roku. Sebastian Szymański w pierwszym składzie wybiegł rok temu. Skład na Szwedów był ryzykiem, które w razie porażki byłby mu wytykany, a mimo to znowu okazało się, że widział więcej.

Zmiana Krychowiaka to był podwójny gamechanger: dmuchasz na zimne po kartce Góralskiego i wprowadzasz piłkarza, któremu wcześniej zagrałeś na ambicji. Kluczowy rzut karny na Grześku pokazuje jego doświadczenie. Widział, że rywal nie kontroluje, co dzieje się za jego plecami, więc w idealnym momencie wyskoczył przed niego. Polacy tego dnia zagrali futbol wybitnie wyrachowany, zupełnie jakby wskoczyli w buty Szwedów. Tutaj nikt nie oczekiwał fajerwerków zgodnie z maksymą Diego Simeone, że finały nie są po to, by je rozgrywać, tylko wygrywać. Wreszcie byliśmy sprytni, nie naiwni jak na wielkich turniejach, gdzie też presja była ogromna. Pewnie momentami pomogło nam szczęście, ale to szczęście trzeba umieć sobie zorganizować.

Ten mecz będziemy pamiętać choćby z tego, że nie zawiedli liderzy. Że to dzięki nim dźwignęliśmy ciężar, który przed meczem był zagadką, bo przecież w odróżnieniu od Szwedów nigdy w barażu nie graliśmy. Robert Lewandowski mówił, że karny na 1:0 był prawdopodobnie najtrudniejszym w jego karierze. On zdawał sobie sprawę, że to ten moment może wyznaczyć trajektorię ostatnich 40 minut. Jego występu nie zapamiętamy ze względu na indywidualne popisy, bardziej z tego jak służył drużynie, wymuszał faule i wygrywał pojedynki. Kluczową interwencję w pierwszej połowie miał Wojciech Szczęsny, a Kamil Glik pokazał, że w piłce nie tylko gole bywają piękne, bo może być nim też heroizm.

To, że gola na 2:0 strzelił Piotr Zieliński, też ma swoją wymowę. Nikt już nie powie, że nie wygrał dla kadry żadnego meczu i że zawsze, gdy przychodziło do gry z orzełkiem na piersi, stawał się przezroczysty. Oczywiście, gdyby nie euforia związana z awansem, pewnie dziś mówilibyśmy, że zaliczył tylko 26 kontaktów z piłką. Do 70. minuty nie wyróżniał się niczym szczególnym.

To też jest zadanie dla Czesława Michniewicza, by z takich graczy wycisnąć więcej. Mecz ze Szwecją pokazał, że indywidualnie mamy lepszych graczy. Że do tej sumy umiejętności trzeba dokładać coś jeszcze, bo do tej pory rzadko wykorzystywaliśmy potencjał. Piłkarze też to widzą, o czym świadczą pomeczowe wypowiedzi Wojciecha Szczęsnego.

To budujące, że bramkarz reprezentacji Polski nie gryzł się w język i otwarcie mówił o „marnym półtora roku”. Opowiadał o wielkiej uldze, bo przecież za Brzęczka kadra była szara i niekochana, a za Sousy karmiona pustymi frazesami.

Została porzucona w najgorszym momencie, a mimo to udało się ten samolot zreperować w locie i jakoś wylądować.

Teraz znowu będziemy słuchać o „meczu założycielskim”, chociaż ten poszukiwany był tak długo i tak długo słyszeliśmy te słowa, że wszystkim już zbrzydły.

Mimo to dobrze jest widzieć nowe rozdanie: uśmiechy Casha i lejący się szampan. Słowa o ambicji i że stać nas na więcej. Dobrze jest mieć ciągle nienasyconych liderów, świadomych tykającego czasu i nową krew jak Sebastian Szymański, który jest też dobrym podsumowaniem kadencji Paulo Sousy i tego, jak spalił chłopaka na starcie. Portugalczyk mamił nas odwagą w próbowaniu nowych rzeczy, ale zmieniał tak dużo rzeczy naraz, że najważniejsze gubił z pola widzenia.

Reprezentacja Polski potrzebuje dziś większej przewidywalności. Potrzebuje procesu i spokoju, żebyśmy nie panikowali w czerwcu, gdy Walia urwie nam punkty w Lidze Narodów.

PAWEŁ GRABOWSKI
NEWONCE.SPORT, CANAL+

Więcej na ten temat: Polska Mistrzostwa Świata Polska MŚ 2022