Raków Częstochowa - bo liczą się ludzie i pieniądze
2023-08-08 13:01:38; Aktualizacja: 1 rok temuStara zasada sztuki wojennej głosi, że w działaniach zbrojnych najważniejsi są ludzie i pieniądze. Oczywiście przy tych pierwszych nie chodzi tylko o ich liczbę, lecz też jakość. Tak samo jest i w piłce nożnej, co skrzętnie udowadnia Raków Częstochowa.
„Medaliki” już w swoim drugim sezonie po awansie do Ekstraklasy zdołały wdrapać się na ligowe podium, a już w czwartym zdobyły mistrzostwo kraju, mierząc się z presją bycia najbardziej wyraźnym kandydatem do tytułu. Trzeba przyznać, że tempo, w jakim ekipa spod Jasnej Góry pokonała drogę z pierwszej ligi na szczyt polskiej piłki klubowej, jest imponujący. Nie można jednak tego faktu tłumaczyć tylko odpowiednio dobraną kadrą zarządczą, ponieważ gdyby tylko ten czynnik decydował o sukcesie sportowym, to w naszej lidze o najwyższe cele powinna walczyć również Warta Poznań.
Jeśli miałbym sobie przypomnieć podobne historie w futbolu zagranicznym, to po krótkim namyśle wskazałbym RB Lipsk i Aris Limassol, czyli najbliższego rywala Rakowa w trzeciej rundzie kwalifikacji do Ligi Mistrzów. Całą trójkę poza pomysłem i kompetentnymi ludźmi łączą również bogaci właściciele. W przypadku zespołu z Niemiec mowa o dużym przedsiębiorstwie, zajmującym się sprzedażą i produkcją napoju energetycznego, a drużyny z Cypru o tajemniczym, białoruskim biznesmenie, Władimirze Fiodorowie.
Z kolei na czele „Medalików” stoi Michał Świerczewski, właściciel firmy X-kom, będącej siecią sklepów komputerowych. W 2023 w rankingu „Forbesa” na najbogatszego Polaka zajął 78. miejsce z majątkiem szacowanym na około 1,012 miliarda złotych.Popularne
Przytoczenie w tym miejscu wielkości funduszy, jakimi dysponuje właściciel Rakowa, nie jest w tej historii bez znaczenia. W końcu każdy zdaje sobie sprawę, jak ważną rolę w futbolu odgrywają pieniądze, o czym tego lata przekonujemy się bardzo dobitnie przez działalność Arabii Saudyjskiej. W przypadku aktualnych mistrzów Polski okazuje się to być tym ważniejsze, że mowa o klubie bez solidnych fundamentów, który utrzymuje się na wysokim poziomie, dzięki fanaberii swego właściciela. Gdyby jutro Michał Świerczewski zdecydował się z Rakowa odejść, to dalsze funkcjonowanie drużyny, zwłaszcza w obecnych standardach, stanęłoby pod ogromnym znakiem zapytania, jeśli w jego miejsce nie pojawiłby się ktoś równie zamożny.
W końcu mowa o instytucji, która dopiero rozwija swoją akademię i jeszcze nie generuje zysków, dzięki sprzedaży piłkarzy. Poza tym posiada ona stosunkowo niewielką bazę kibiców. Co prawda wypełniają oni szczelnie obiekt przy ulicy Limanowskiego, jednak liczy on tylko 5 500 miejsc. Obecnie jedynie Warta Poznań rozgrywa swoje domowe spotkania na arenie z mniejszą liczbą krzesełek. W związku z tym przychód z dnia meczowego częstochowian również jest stosunkowo niski. Nie przeszkadza im to jednak wydawać na pensje i transfery sum, które zapewne plasują ich obecnie pod tym względem na podium Ekstraklasy.
Tempo rozwoju częstochowskiego projektu jest zaskakujące i uświadamia, jak zatrudnienie kompetentnych ludzi i grubość portfela mogą mieć stosunkowo szybką moc oddziaływania na sukces sportowy. Ten ostatni zachęcił z czasem Michała Świerczewskiego do coraz głębszego sięgania do kieszeni, co najlepiej widać w tym okienku transferowym. Właściciel „Medalików” mocno w nim zaryzykował, ale już zapewnił sobie blisko trzy miliony euro za samą promocję do fazy grupowej Ligi Konferencji Europy. Wcześniej zezwolił Markowi Papszunowi na niewystawianie młodzieżowców (żaden inny trener w Ekstraklasie nie otrzymał takiej zgody), co kosztowało go dwa miliony złotych, ale dzięki temu sięgnął po mistrzostwo Polski, zgarniając ponad 27 milionów złotych.
Nie każdego jednak stać na takie ryzyko, ponieważ wynik w sporcie nigdy nie jest niczym pewnym i może zależeć od wielu czynników. Michał Świerczewski doskonale wiedział, że porażka na boisku nie będzie dla niego oznaczać katastrofy finansowej. Z takim przekonaniem dużo łatwiej jest rzucić na szalę więcej pieniędzy, niż inni.
Doskonałym przykładem mocy portfela właściciela ekipy spod Jasnej Góry jest sytuacja z transferem Johna Yeboaha, który był reakcją na kontuzję Iviego Lopeza. Od feralnego sparingu z Puszczą Niepołomice do ogłoszenia pozyskania Niemca minęło zaledwie dziewięć dni. Tyle wystarczyło, aby przeznaczyć na nowego piłkarza aż 1,5 miliona euro. O tym, jak duża to suma pieniędzy w polskich warunkach świadczy najlepiej fakt, że w historii Ekstraklasy droższy był tylko Ali Golizadeh (1,8 miliona euro), który przyszedł do Lecha Poznań kilka dni później. W związku z tym przez ten czas były gracz Śląska Wrocław znajdował się wraz z Maikiem Nawrockim i Bartoszem Sliszem na szczycie listy najdroższych ruchów do polskiego klubu.
Po zakupie Yeboaha w przestrzeni medialnej pojawiło się wiele opinii, że taka szybka reakcja na stratę ważnego piłkarza, to oznaka normalności w naszym futbolu, której tak bardzo wszyscy łakniemy. Wydaje mi się, że w tym posunięciu Rakowa więcej było jednak nadzwyczajności. W końcu, który polski zespół może sobie pozwolić na wydanie nieplanowanych 1,5 miliona euro. Odpowiedź brzmi: żaden, jednak Michał Świerczewski posiada takie możliwości. To posunięcie nie zablokowało także kolejnych posunięć zespołu spod Jasnej Góry, bo nadal było ich stać na sprowadzenie, chociażby Sonny’ego Kittela. Co prawda przybył on za darmo, jednak na pewno skasował sporą sumę za podpis. Poza tym kolejne ruchy do klubu prawdopodobnie nadal są planowane.
Nie chciałbym, aby ten tekst został odebrany jako atak na właściciela Rakowa, ponieważ należy mu się szacunek za to, ile prywatnych pieniędzy przeznaczył na futbol w Częstochowie. Według Pawła Gołaszewskiego i Przemysława Pawlaka z „Piłki Nożnej” jest to około 30 milionów złotych rocznie. Prawdopodobnie nigdy ich nie odzyska (ostatni raport finansowy wykazał stratę klubu na poziomie 20 milionów złotych, którą w sposób doraźny zawsze można by było zasypać poprzez zwiększenie wartości umowy sponsoringowej z X-komem), a będzie musiał inwestować kolejne, jeśli chciałby pójść za ciosem, choć już pewnie mniej, ponieważ sukces sportowy, zwłaszcza ten w europejskich pucharach, pomoże mu wzmocnić budżet.
Natomiast na sprzedaż piłkarzy za poważne sumy na razie się nie zanosi (to również element polityki przedsiębiorstwa), co nie pozwoli klubowi osiągnąć samowystarczalności. Nie twierdzę jednak, że Raków nie ma kogo spieniężyć, tylko że nie przejawia takich chęci, a po awansie do fazy grupowej europejskich pucharów trudno, aby to się zmieniło. Oczywiście jest to pewnego rodzaju droga na skróty, jednak sam Michał Świerczewski ją wybrał i nie wygląda, jakby zamierzał z niej zejść. To jego decyzja i należy ją uszanować.
Za jego sprawą mamy do czynienia z największymi prywatnymi inwestycjami w futbol klubowy w naszym kraju od okresu, gdy Wisłą Kraków zarządzał Bogusław Cupiał, co wyraźnie wzbudza entuzjazm wielu członków środowiska piłkarskiego w Polsce.
Osobiście jestem jednak zwolennikiem bardziej organicznego, cierpliwego rozwoju klubów, poprzez najpierw wylanie odpowiednich fundamentów, a dopiero potem budowę innych elementów. Tego mi pod Jasną Górą brakuje. Z kolei bardziej zadbały o to wspomniane wyżej RB Lipsk (doskonała akademia) czy Aris Limassol (skauting nastawiony na ściąganie młodych zawodników z różnych części świata). Mam nadzieję, że rozwój Rakowa pójdzie w taką stronę, że stanie się on jakiś. Chodzi o to, abyśmy mogli za na przykład pięć lat powiedzieć, że posiada on coś, co go wyróżnia jako instytucję, poza oczywiście portfelem właściciela. W końcu każdy klub powinien mieć pewną tożsamość, długofalowy plan na siebie. Zobaczymy, czy takowy pod Jasną Górą powstanie.