HELIK: Uważam się za dobrego obrońcę

2018-01-25 16:46:44; Aktualizacja: 6 lat temu
HELIK: Uważam się za dobrego obrońcę Fot. Transfery.info
Jan Mazurek
Jan Mazurek Źródło: Transfery.info

Michał Helik jest podstawowym stoperem Cracovii, w której gra od pół roku i... przy tym, z dorobkiem pięciu goli, czołowym strzelcem krakowskiego zespołu.

W rozmowie z nami opowiada o szesnastomiesięcznej rehabilitacji, którą przechodził za czasów gry w Ruchu Chorzów, o napaści wrogich kibiców Piasta Gliwice, bramkostrzelności, popełnionych błędach i celach na rundę wiosenną.

***

Co można zrobić w szesnaście miesięcy?
Oj, chyba lepiej zapytać, czego nie można zrobić…

Nie tak dawno straciłeś dokładnie tyle na rehabilitacji po ciężkiej kontuzji.
Kolano skoczka. Szmat straconego czasu. Sucha liczba brzmi koszmarnie, ale zawsze można znaleźć pozytywy każdej sytuacji. Przynajmniej paru rzeczy się nauczyłem. Zmieniłem moją mentalność i wyćwiczyłem siłę woli. Toniezbędne, żeby codziennie wstawać i wykonywać te same żmudnie rutynowe zadania. Nie ukrywam, że wiele razy naprawdę nie chciało mi się tego robić. Wymagało to ode mnie dużo samozaparcia. 
Na wskroś poznałem profilaktykę i charakterystykę mojego urazu. Do teraz czasami dzwonią do mnie znajomi, których spotyka podobna kontuzja i pytają o rady w leczeniu. A jest ono naprawdę niezwykle skomplikowane. Zdobyłem spore doświadczenie, ale… jak tak myślę, to jednak wolałbym go nie mieć.

Jak wyglądała twoja rehabilitacja? Łukasz Teodorczyk opowiadał kiedyś, że przez pół roku rehabilitacji codziennie robił właściwie to samo. 
Wszystko obracało się wokół treningu, regeneracji i snu. W szczególności taka rutyna miała miejsce w okresie, kiedy przebywałem w Łodzi, w klinice Orto Med Sport i potem w Niemczech, gdzie spędziłem dwa tygodnie. Wszystko było podporządkowane indywidualnej pracy ze specjalistami. Chodziłem cały dzień od jednego fizjoterapeuty do drugiego i wykonywałem tytaniczną pracę, żeby powrócić do zdrowia. Oprócz tego miałem jeszcze rozciąganie czy nawet ćwiczenia oddechowe, które miały pomóc mi w opanowaniu własnego ciała. 
Generalnie panuje błędne przeświadczenie, że jak ktoś ma kontuzję, to leży do góry brzuchem i czeka aż wyzdrowieje. Tak się nie da. Trzeba coś robić. Jakby tak czekać, to na dobrą sprawę, nigdy by się nie wróciło do pełnej dyspozycji.

Można skorzystać na takiej kontuzji?
Najlepiej jest grać, właściwie tylko w ten sposób może optymalnie się rozwijać. Regularnych występów nie da się zastąpić żadnym treningiem. Nie mówię jednak, że rehabilitacja to tylko nadrabianie straconego czasu. W kilku aspektach - pewnie najbardziej związanych z głową i podejściem do kryzysowych sytuacji - można zyskać. 

Podkreślasz cały czas, że musiałeś się przedstawić mentalnie.
Moja kontuzja to był szczególnie ciężki przypadek. Kiedy zerwie się więzadła krzyżowe dostaje się jeden, przejrzysty schemat pracy, żeby wrócić do zdrowia. Jeśli człowiek poświęci się i uczciwie będzie wykonywał założony plan, nie powinno być najmniejszych problemów z szybkim powrotem na boisko. Przy kolanie skoczka jest zupełnie inaczej. Nie ma mowy o żadnej schematyczności. Jest wiele sposobów leczenia i nie wiadomo, który akurat w konkretnym przypadku będzie miał skuteczne zastosowanie. Zanim ja znalazłem swoje rozwiązanie, grono ludzi przez dłuższy czas musiało pomagać i doradzać mi w poszukiwaniach. I to oczekiwanie było w tym najgorsze. Trzeba było być cierpliwym i nieustannie przełamywać narastającą frustrację.

Ile miesięcy rehabilitacji prognozowała ci pierwsza diagnoza, bo wydaje się, że szesnaście miesięcy to skrajny przypadek?
Nie ma co do tego wątpliwości, chyba nie było jeszcze przypadku tak długiej absencji. Przeszedłem operację po zakończeniu sezonu ligowego, w czerwcu 2015 roku i optymistyczny scenariusz zakładał, że na wrzesień miałem już być zdrowy, choć ja bardziej skłaniałem się do października czy może nawet listopada. Tak się jednak nie stało. Problemy z nieszczęsnym więzadłem właściwym rzepki w lewej nodze nie ustąpiły. Ostatecznie stanęło na prawie 500 dniach absencji.

W klubie mogli zwątpić w twój powrót.
Nikt nie dał mi tego odczuć. Kiedy przyjeżdżałem do klubu, zawsze dowiadywał się o tym wcześniej trener i brał mnie na krótką pogawędkę, w której kilka razy podkreślał mi, że czeka na mój powrót. Regularnie dzwonił do mnie też były selekcjoner U-21, Marcin Dorna z życzeniami zdrowia i wytrwałości. Te rozmowy bardzo pomagały. Wiedziałem, że ktoś na czeka i na mnie liczy. 

Można zatracić się w rutynowej rehabilitacji, pocieszać się telefonami i rozmowami ze szkoleniowcami, ale momenty załamania na pewno się pojawiały…
Nie da się od tego uciec. Kilka razy byłem bardzo blisko powrotu na boisko, ale coś się wysypywało. Zaczynałem trenować z zespołem, pojechałem na zgrupowanie na Cypr, miałem ćwiczyć na pełnych obrotach, a nagle ból zaczął powracać i znów musiałem wrócić na salki rehabilitacyjne. To podłamywało. Perspektywa wychodzenia z tego koszmaru i konieczność powrotu do niego były okropnie frustrujące. 

Miałeś spotkania z psychologiem?
Z taką inicjatywą wyszedł doktor Bartłomiej Kacprzak z Orto Med Sport, który zorganizował mi kilka spotkań z specjalistami od psychologii. Kwestia skuteczności takich sesji jest bardzo indywidualna. Jednym to pomaga, inni uważają, że to bezużyteczne. W moim wypadku było to nawet pomocne. Dostałem trochę pożytecznych wskazówek, które… zostawię dla siebie. 

Kontuzja siedzi jeszcze w głowie?
Nie mam na pewno takiej obawy, że koszmar tej kontuzja wróci. Regularnie wykonuję profilaktykę, która ma zapobiec się jej odnowieniu. Codziennie z fizjoterapeutą Cracovii, Dominikiem Kożuchem, wykonujemy kawał solidnej pracy w tym kierunku, dodatkowo zainwestowałem w maszyny, pozwalające mi na ćwiczenia, dzięki którym do minimum ograniczyłem niebezpieczeństwo jakiegoś odnowienia się tego urazu. Cały czas jestem też w kontakcie ze wspomnianym doktorem Kasprzakiem, z którym mogę skonsultować każdą niepokojącą dolegliwość. Trzymam rękę na pulsie. 

Stałeś się bardziej świadomy?
Bez dwóch zdań. Mogę tylko żałować, że przed kontuzją nie byłem tak obeznany, jak jestem teraz. 

Ruch pomagał ci - jako organizacja - w rehabilitacji?
Ciężkie pytanie. Jestem wdzięczny klubowi za to, że zapłacił za moją operację. Nie wstrzymano mi też wypłat, normalnie otrzymywałem moje pieniądze, tak jakbym regularnie trenował i grał. Więc nie boję się stwierdzić, że w czasie mojej rehabilitacji moja relacja z klubem układała się dobrze.

W takim razie skąd początkowa reakcja ze stwierdzeniem o „ciężkim pytaniu”?
Nie wszystkie kwestie były takie, jakie być powinny, ale jak spojrzę na to na chłodno, to zachowano się wobec mnie uczciwie. Zdaje się, że jest taki przepis, że jeśli zawodnik przez pół roku nie bierze udziału w treningach, to klub może obciąć mu pensję o połowę. Ruch z takiej opcji nie skorzystał. Czekano na mnie.

Byłbyś w tamtym okresie w stanie sam zapłacić sobie za taką operację?
Nie sądzę, ale klub ma obowiązek pokrywać takie rzeczy. Mam jednak świadomość, że przechodząc operację w Berlinie faktycznie absolutnie nie byłbym w stanie sam sobie za nią zapłacić. 

Jeśli już mówimy o finansach w Ruchu, to od którego momentu przestało być dobrze? Łukasz Surma porównywał „Niebieskich” do bomby z opóźnionym zapłonem…
Ładnie powiedziane, ale ja nie należę do osób, które lubią rozprawiać się na takie tematy. Było jak było. Gołym okiem można było zobaczyć, że to wszystko zmierza w złym kierunku. Moja kariera w Ruchu przypadła chyba na kulminacyjnie kryzysowy moment finansowej zapaści. Było źle, pewnie dalej nie jest wiele lepiej, ale mam nadzieje, że to wszystko się ustabilizuje i Ruch wróci do Ekstraklasy, bo na to zasługuje. 

Zabolały cię słowa Janusza Patermanna po twoim odejściu o tym, że nie potrzebuje w Ruchu zawodników, którzy nie walczą za klub?
Dość mocno. Kompletnie się z nimi nie zgadzam. Jestem wychowankiem Ruchu, spędziłem w nim kawał swojego życia, zostawiłem dużo serca i - o ironio - zdrowia, a potem słyszę, że nie walczę? No błagam. Na szczęście, to są tylko słowa prezesa, bo od kibiców, których znam usłyszałem, że wcale tak nie myślą.

Nie wyobrażałeś sobie gry w I lidze?
Do końca wierzyłem , że się utrzymamy. 

Ale okazaliście się za słabi na Ekstraklasę.
Odeszło kilku czołowych zawodników, wcześniej odjęto nam cztery punkty, trzeba było nadrabiać i nie udało się. Nie było łatwo. Można wyróżniać naprawdę wiele przeróżnych czynników, które zdecydowały o tej degradacji, ale… cholera, nie chcę się wybielać. Faktycznie, sportowo nie byliśmy wystarczająco dobrzy, żeby się utrzymać. 

Spadek w CV 22-latka wygląda bardzo źle…
Nie da się ukryć. Trzeba wziąć to na klatę i zrobić wszystko, żeby to CV sobie poprawić. Żeby jednak nie było tak jednoznacznie, to muszę przypomnieć, że z Ruchem mam też wiele wspaniałych wspomnień. Chociażby brązowy medal za trzecie miejsce w sezonie 2013/14, kiedy debiutowałem w Ekstraklasie. Zresztą spadek wcale nie zamknął mi drogi do dalszej kariery w elicie. Przecież dostałem angaż w Cracovii.

Zanim przejdziemy do „Pasów”, często zdarzały ci się nieprzyjemne sytuacje z kibicami?
Już wiem do czego nawiązujesz… nieprzyjemności miałem tylko raz i to nie ze strony kibiców Ruchu. Wracałem samochodem z kolegą z meczu w Gliwicach i w pewnym momencie zaczęło za nami jechać kilka samochodów. Ustawili się tak, że zabarykadowali nam drogę i musieliśmy się zatrzymać. Po chwili grupa gości wyszła z tych samochodów i zaczęła zbliżać się do mojego auta. Siekierą wybili mi prawą szybę pasażera, przy której siedział mój przyjaciel, Mariusz Malec, dziś zawodnik Podbeskidzia, baliśmy się o swoje zdrowie, mogło skończyć się jeszcze gorzej. Na szczęście, po chwili napastnicy zorientowali się, że trasa jest monitorowana i uciekli. I to nas uratowało.

Wiedzieli, że jesteś piłkarzem „Niebieskich”?
Raczej nie, jechałem po prostu na chorzowskich rejestracjach i to było głównym powodem ich ataku. W sumie to nawet nie chce mi się myśleć, co by było, gdyby wiedzieli, że gram w Ruchu…

Samo nasuwa się pytanie o klimaty kibicowskie w takich historycznie piłkarskich ośrodkach jak Kraków i Chorzów. Można je porównać?
Faktycznie, w obu miastach jest wielu zaciętych fanatyków, ale przy tym też chuliganów, których metod nie sposób tolerować. Głęboko zakorzeniony klimat kibicowski jest jednak wyczuwalny niezależnie od takich czy innych drobnych patologii. Cracovia, Wisła czy Ruch to wielokrotni mistrzowie Polski, którzy rywalizują ze sobą od dziesiątek lat. Tę historię czuć i nie da się do niej uciec. 

Przechodząc do Cracovii, Michał Probierz na jednej z konferencji prasowych powiedział, że życzyłby sobie, żeby „każdy jego zawodnik walczył na boisku tak jak między innymi Michał Helik”. 
Bardzo pozytywna opinia. Miło słyszeć. U sportowca wielu rzeczy może zabraknąć. Techniki, doświadczenia czy po prostu umiejętności, ale nie może być tak, że ktoś nie pokazuje charakteru. Walką zawsze można nadrobić braki. 

Można mówić o walce, ale Cracovia w rundzie jesiennej zawiodła. 
Nasza gra i miejsce w tabeli są dużo poniżej oczekiwań. Nie da się z tym polemizować. Drużyna jest w stanie gruntownej przebudowy, uczymy się dopiero filozofii trenera Probierza, który sam na każdym kroku podkreśla, że na efekty jego pracy trzeba jeszcze trochę poczekać, a to, że w międzyczasie potraciliśmy trochę punktów to naturalna pochodna tych zmian. Ciężko pracujemy i wierzymy, że niedługo przyjdą tego efekty. 

Jak powinna grać Cracovia?
Skuteczniej. I w defensywie, i w ofensywie. Ideał to grudniowy mecz z Górnikiem Zabrze, w którym wygraliśmy 4:0. Wtedy wszystko funkcjonowało jak należy. 

Jeśli chodzi o skuteczność w ofensywie, to ty problemów z tym nie masz…
Kilka bramek wpadło. Nic tylko się cieszyć.

Skromnie, ale żeby nie było tak miło, to należy przy tym zaznaczyć, że dla podstawowego środkowego obrońcy, 32 bramki stracone przez drużynę w rundzie jesiennej, to naprawdę bardzo słaby wynik. 
Stanowczo za rzadko graliśmy na zero z tyłu. W każdym meczu zdarzał się jakiś błąd w defensywie. Bez względu na to z czego wynikał - a to z braku koncentracji, a to z braku porozumienia, a to ze złego ustawienia - trzeba to po prostu wyeliminować. Innej odpowiedzi nie znajduję.

Jesteście czwartą najgorszą defensywą w Ekstraklasie. Bardziej cieszy cię strzelona bramka czy mecz na zero z tyłu?
Zależy to od wyniku drużyny. Jeśli strzelę gola, a przegramy, to nie cieszę się z niej w ogóle. Najlepiej strzelić gola i jeszcze zachować czyste konto. Taki kompromis jest w stu procentach satysfakcjonujący (śmiech).

Potrafisz przyznawać się do winy?
Myślę, że tak.

Więc przy ilu golach w minionej rundzie zawiniłeś? Przy 32 straconych bramkach trochę tego musiało być.
Oj, nie robiłem jakiegoś szczegółowego podsumowania, ale jak sobie tak przypominam to ewidentnie zawiniłem przy golach ze Śląskiem, z Piastem, przy rzucie karnym z Koroną… trochę tego było. Święty nie byłem, ale taki jest sport. Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli.

Uważasz się za dobrego obrońcę?
Tak.

Za najlepszego środkowego obrońcę młodego pokolenia w Ekstraklasie?
Nie chcę się wywyższać i porównywać. Znam swoją wartość i ogólne stwierdzenie, że uważam się za solidnego defensora wystarczy. Rankingi z mojej subiektywnej perspektywy nie mają sensu i świadczyłyby tylko o mojej próżności.