„Ja tu, kur**, nie chcę malarzy, tylko piłkarzy” [WYWIAD]

2016-08-25 09:46:18; Aktualizacja: 8 lat temu
„Ja tu, kur**, nie chcę malarzy, tylko piłkarzy” [WYWIAD] Fot. Transfery.info
Mateusz Michałek
Mateusz Michałek Źródło: Transfery.info

- Mieliśmy w sumie 17 złotych. Nakupiliśmy chleba tostowego, sera i po jakiejś zupce chińskiej. Przeżyliśmy ten weekend - opowiada w rozmowie z Transfery.info Łukasz Sekulski.

Kręta była droga Łukasza Sekulskiego do Ekstraklasy. Po kapitalnym sezonie w Stali Stalowa Wola w końcu trafił jednak do Jagiellonii Białystok, z której jest teraz wypożyczony do Korony Kielce. Obecny sezon rozpoczął nieźle, bo od trzech bramek. Z 25-latkiem porozmawialiśmy sobie o całej jego dotychczasowej przygodzie z piłką. Hejterzy, szalony trener w Płocku, totalny brak pieniędzy w Częstochowie, tosty, zupki chińskie... Zapraszamy!

Czyj był ten pad, który przyniosłeś do klubu i kogonotorycznie ogrywasz na konsoli?
Pad był Bartka Rymaniaka. Został w moim plecaku po ostatnim meczuwyjazdowym z Lechią. Obaj mamy małe dzieci i na tygodniu raczej brakuje namczasu, ale na wyjazdach, już po kolacji, można się rozerwać. Ostatniorywalizacja oscyluje w granicach remisu. Raz wygram ja, raz on...

Masz jakąś ulubioną drużynę, którą cały czas katujesz?
Mamy właśnie bardzo fajny sposób wybierania zespołów, którymi gramy. Jest 10 kliknięć i za każdym razem musimy zdecydować czy zostajemy przy tym, czylosujemy dalej. Zdarzają się więc nierówne boje, ale bywa i tak, że ekipa zpołową gwiazdki wygrywa. Jest sporo śmiechu.

Niedawno w „Przeglądzie Sportowym” można było przeczytać,że lubisz żarty. Chodzą słuchy, że trener Wilman wystawia cię w składzie, boboi się o swój samochód. 
Czyli w ten sposób... Trener nie ma się czego obawiać. Jego auto było ibędzie w jednym kawałku (śmiech). 

Szatnia bez żartów to nie byłoby to?
Według mnie tak. W szatniach, gdzie nie ma dowcipów atmosfera zwykle jestsłabsza. Nie zawsze, ale często tak bywa. Oczywiście trzeba w tym wszystkimznać granicę. Czasami nie jest łatwo, ale to podstawa. Nigdy niezrobiłem żartu - czy to sam, czy z kolegami - który sprawiłby komuś przykrość.Dowcip jest fajny wtedy, gdy śmieją się z niego obie strony. A takich sytuacjijest multum. Tylko właśnie mam strasznie słabą pamięć do takich rzeczy i zawszejest problem, gdy ktoś prosi o jakąś anegdotkę.

Teraz w Kielcach w kawałach i sucharach przoduje na przykładBartek. Zawsze coś gdzieś wyczyta czy podpatrzy i potem serwuje to reszcie.

Ale są też tacy, których te dowcipy kompletnie nie bawią.
Pamiętam, że zawsze ciężko żartowało się w Płocku z Krzysia Janusa. Ripostabyła zwykle bardzo krótka, ale treściwa (śmiech). Ale to też było w pewiensposób śmieszne. Krzysiu bowiem w fajny sposób się denerwował. Czasami się gopodpuszczało, czekając tylko na reakcję. Oczywiście wszystko w pozytywnysposób. Bardzo w porządku chłopak.

Odejdźmy od żartów. Jak patrzyłeś na te przedsezonowe komentarze, że Koronanie ma napastnika, który potrafi strzelać gole w Ekstraklasie? Bolało?
Bolało moją mamę i jest to problem, z którym walczę już od dłuższego czasu.Bo ja zdaje sobie sprawę z tego, co może się na mój temat pojawiać. Dlatego teżwszelkich komentarzy po prostu nie czytam. Mam mnóstwo ciekawszych rzeczy doroboty, nawet to PlayStation... Mamie zawsze mówię jedno: „Jesteś moją wielkąfanką, kibicujesz mi, ale na piłce zbytnio się nie znasz. I ty sama mogłabyśpisać te komentarze”. Bo każdy może je pisać. I co, mam przejmować się tym, żejakiś gość, który zobaczy skrót meczu stwierdzi, że Sekulski się nie nadaje? Żenie jest napastnikiem na Ekstraklasę? Reakcja na to byłaby walką z wiatrakami.Ja mogę odpowiedzieć tylko w jeden sposób - prezentować się dobrze natreningach i spotkaniach. Jeśli ktoś zobaczy 10 moich spotkań z trybun iszczerze przyzna, że się nie nadaję - okej jest to ocena, która nie jestbezpodstawna. Ale zwykle wygląda to nieco inaczej. 

Światem rządzi hejt. Niestety. 
W listopadzie skończę 26 lat. Nie uważam się za jakiegoś starego człowieka, apewne rzeczy w dzisiejszym świecie mnie po prostu przerażają. To komentowanie,siedzenie w Internecie, przed telefonem, ciągłe klikanie, to lubię, tego nielubię... Nie chcę być źle zrozumiany - ja nie mam niczego bezpośrednio do tychludzi, ale według mnie to idzie w złą stronę. Niektórzy żyją wyłącznie wwirtualnym świecie i czasami mają nawet problem, żeby porozmawiać z kimś na chodniku.

Druga sprawa jest taka, że ludzie, którzy wczoraj zrzędzili, że Korona macię w składzie, po trzech golach wychwalają cię pod niebiosa.
Daj Boże, żebym zdobywał kolejne bramki, ale jeśli zarazznowu coś strzelę, zaczną się komentarze, że selekcjoner Nawałka musi zacząćmnie obserwować. Tak to właśnie wygląda. I jeśli ktoś nie jest odporny, maspory problem. Nie warto wrzucać tego do głowy. Wszystko jest dla ludzi - możnasię pośmiać, pokręcić bekę, ale przede wszystkim trzeba znać swoją wartość. Ja doskonaleznam swoje mankamenty i wiem nad czym powinienem najmocniej pracować.

Jeśli ktoś po tych trzech bramkach twierdzi, że jednak jestem fajny, a chwilęwcześniej krzyczał, żebym złaził z boiska, niech spojrzy w lustro i sam powieczy jest poważnym człowiekiem.



Wspomniałeś o Nawałce. Jednym z jego ulubieńców jest Sławomir Peszko, zktórym grałeś w Płocku...
…Zmieniłem go nawet w swoim debiucie w pierwszej drużynie Wisły. Graliśmywtedy z Łomżą. 

Co o nim powiesz? Wiadomo, że to barwna postać. Imprezowaliście?
Ze Sławkiem zawsze było wesoło. W Płocku była wtedy zresztą dość mocnagrupa lambada. Sympatyczni i pozytywni ludzie, ale przede wszystkim - świetnipiłkarze. Bardzo dobrze wspominam tamten czas. Był Sławek, Paweł Sobczak, VahanGeworgyan, Adrian Mierzejewski, kilku starszych zawodników jak Irek Kowalski...

Był Jacek Wiśniewski. 
Nawet siedzieliśmy koło siebie w szatni. Byłem wtedy bardzo młody iwszedłem do mocnej ekipy. Każdy był bardzo w porządku. Jeśli znało się swojemiejsce w szeregu, wszyscy traktowali cię normalnie. Można było usiąść iporozmawiać. 

Mogliście się przekonać o fighterskich umiejętnościach „Wiśni”?
Takich sytuacji raczej nie było. On nie przebywał zresztą w Płocku zbytdługo. Ale nerwusem oczywiście był... Chociaż nie, to złe słowo. Po prostu niedawał sobie w kaszę dmuchać. W żadnej sytuacji. 

Na początku faktycznie było tak ciężko przebić się w Płocku? Bo co prawdawystępowałeś regularnie, ale w rezerwach. 
Wychowankowie nie otrzymywali wtedy zbyt wielu szans i traktowało się ichtrochę inaczej. Mam zresztą wrażenie, że do dzisiaj jest  z tym w Polsce problem. Nie śledzę tego niewiadomo jak mocno i być może statystyki się poprawiły, ale raczej dalej panujetaka opinia. Wtedy w Płocku w ogóle nie było za kolorowo. Dochodziło do wielu roszad,zmieniali się zarówno prezesi, trenerzy, jak i zawodnicy. Wagony z tymi ostatnimi tylko przyjeżdżały i odjeżdżały. Co okienko wszystkosię zmieniało. To nie było dobre dla klubu. Teraz w Wiśle jest inaczej,stabilizacja zrobiła swoje.

Były jakieś konkretne sytuacje, w których źle cię traktowano? 
Nie miałem jakichś wielkich problemów. Zawsze potrafiłem się dogadać wkwestiach kontraktowych. Nigdy nie czułem się pokrzywdzony. Na koniecusłyszałem tylko od prezesa, że klub nie ma chęci przedłużać ze mną umowy.Deklaracja była jasna. Odwróciłem się na pięcie i zacząłem szukać pracy gdzieśindziej. 

O tym jeszcze za chwilę. Bo w pewnym momencie nic takiego rozstania niezapowiadało. Pomógł ci spadek Wisły na trzeci szczebel. 
Ale tak czy siak rozgrywałem wtedy mało minut. Pełniłem rolę jokera. Trochęmnie to bolało, ale chowałem dumę do kieszeni i gdy tylko wchodziłem na murawę,starałem dawać z siebie maksimum. Udało się zdobyć najwięcej bramek w drużynie.Wróciliśmy do I ligi i...

...To był sezon 2013/2014. Liczyłeś na zdecydowanie więcej, patrząc na to,ile dałeś drużynie w poprzednich rozgrywkach?
Tak. Tym bardziej, że na obozie przygotowawczym strzelałem najwięcej goli.Automatycznie wszyscy myśleli, że będę regularnie grał. Znowu przyszło mijednak siedzieć na ławce. Nadszedł moment, gdy człowiek zatracił pewność siebie. Było coraz ciężej i ciężej. Nawet gdy wchodziłem, zaczęłobrakować bramek. Poskutkowało to nieprzedłużeniem umowy. 

Miałeś żal do trenera Marcina Kaczmarka?
Żalu nie było. Czas pokazał, że potrafię sobie poradzić. Być może nawettrochę mi to pomogło. Dostałem prztyczka w nos, po którym chciałem pokazać, żejednak mnie na coś stać. I nie chodziło tylko o trenera Kaczmarka czy prezesa,bo obie strony wiedziały, że potrafię grać w piłkę. Chciałem pokazać towszystkim. Udało się w Stalowej Woli.



Interesuje mnie jeszcze jedna postać z Płocka. Trener Libor Pala. Magicznepieniążki, które kazał wam sobie przykładać w bolące miejsca, olejki, energia zkosmosu, z morza - to wszystko prawda?
W stu procentach, a i to jeszcze mało. Bez wątpienia można byłoby napisać o nimksiążkę. Wyborna postać. Zupełnie inna od reszty trenerów, z którymiwspółpracowałem. Oczywiście jak od każdego szkoleniowca można było od niego cośwyciągnąć. Taktycznie był na przykład bardzo dobrze przygotowany. Cała tapozaboiskowa otoczka robiła jednak swoje. Mam wrażenie, że już nigdy niespotkam na swojej drodze kogoś podobnego. 

Przynajmniej masz co wspominać. 
Za trenera Pali miałem duże problemy z odpornością. Ni stąd, ni zowądpotrafiłem mieć przez tydzień grypę. Pamiętam jak raz poszedłem do niego ipowiedziałem, że jestem chory. Miałem bodajże 40 stopni gorączki. Usłyszałemtylko, że mamy ciężki tydzień treningowy, a sama choroba to tylko impuls. Że wszystko siedzi w mojej głowie i coś wywołuje, że chcę być chory.Mówił, że dużo o tym czytał i będzie się tego trzymał. Nigdy nie potrafiłemtego zrozumieć, ale trzeba było to uszanować i trenować z gorączką. Omal wtedynie zemdlałem. 

W szatni była z niego wielka szydera czy raczej nie było wam wtedy dośmiechu?
Śmiechu nie było. Szatnia była jakaś taka zastraszona. Nikt nie chciał temuczłowiekowi podpaść. Każdy obawiał się niesamowitej zjebki. Pamiętam jak razmieliśmy wolne... Mimo bardzo słabych wyników trener często nam je dawał, bojeździł sobie do Czech. I tak jednego dnia - bodajże w środę - trening byłrano, w czwartek było wolne, a w piątek zajęcia odbywały się późnym wieczorem,żeby mógł sobie spokojnie wrócić. No więc kiedyś to wolne było jeszcze dłuższe.Pomagałem tacie przy jakimś malowaniu, było duże słońce. Trenerowi oczywiścieto nie podpasowało. „Ja tu, kurwa, nie chcę malarzy, tylko piłkarzy” -krzyczał. Próbowałem się bronić, ale to tylko pogarszało sytuację. Fachowiecwysokiej treści.

Chyba równie barwne historie wiążą się z twoim pobytem na wypożyczeniu wCzęstochowie, który trochę pominęliśmy. Wspominałeś już, że brakowało tampieniędzy. Dochodziło do takich sytuacji, że ktoś nie miał za cojeść?
W Rakowie trzymałem się głównie z Adrianem Jeremiczem i ŁukaszemKaciczakiem. Nie wiem jak to dokładnie wyglądało u innych, ale u nas momentamibywało naprawdę słabo. Raz w klubie obiecali, że po meczu dadzą nam jakąśzaliczkę, ale tego nie zrobili. Był piątek, czekał nas cały weekend, a jamiałem na koncie 17 złotych. To i tak było dużo, bo chłopaki nie mieli nic.Wsiedliśmy do auta i na oparach pojechaliśmy do całodobowego Tesco. Pamiętam,że nakupowałem najtańszego chleba tostowego, sera i wziąłem po jakiejś zupcechińskiej. Poszło całe 17 złotych. Przeżyliśmy tak przez cały weekend. Dopierow poniedziałek mama przesłała mi pieniądze.

Pamiętam, że chłopaki podbierali też pieniądze z biletów. Nie zawsze była na toszansa, ale takie rzeczy też się zdarzały. To była szkoła życia. Kolejnedoświadczenie, z którego naprawdę dużo wyciągnąłem. Bo przeżywając coś takiego,człowiek wie, że poradzi sobie w każdej sytuacji. 
Często rozmawiam z Jackiem Góralskim, który powtarza, że człowiek jest jakszczur - zawsze sobie poradzi.

Niektórych takie sytuacje hartują, ale inni rezygnują z grania w piłkę. 
Tamta dwójka właśnie zrezygnowała z poważnego grania. Jeśli dobrze pamiętam- obaj występowali jeszcze przez chwilę w Piotrkowie Trybunalskim, a potem byłyjuż tylko niższe ligi. Niektórzy dochodzą do wniosku, że jeśli to ma tak dalejwyglądać, lepiej pójść do normalnej pracy i grać w wolnych chwilach dlaprzyjemności. Bo co da w przyszłości tułanie się po kolejnych klubach, którenie są wypłacalne. Wszystko zależy od zawodnika. Ja wiedziałem, że mojaprzygoda z piłką w taki sposób na pewno się nie zakończy.



Ale już później, gdy odchodziłeś z Wisły, podobno chciałeś skończyć zgraniem. Naprawdę mocno się nad tym zastanawiałeś? 
Nie było tak, że chciałem z tym całkowicie skończyć. Po prostuzastanawiałem się co tu zrobić, żeby było dobrze. Z narzeczoną już wtedy mocno myśleliśmy o dziecku. Głowa była nastawiona na założenie rodziny, kupno jakiegośmieszkanka... Ogólnie na pewną stabilizację. Tymczasem moja przygoda z I ligądobiegła końca. Pojechałem na jedne testy, które udało się jakoś załatwić, bocałe życie byłem bez menedżera - cisza. Pojechałem na drugie - to samo. Co bynie mówić, byłem wtedy bez treningów i formy. Niby wszyscy chcieli mi pomóc,ale tak naprawdę nikt nie wyciągnął pomocnej dłoni. Na szczęście w pewnymmomencie pojawiła się możliwość trenowania z czwartoligowymi Błękitnymi Gąbin. 

Ale w końcu pojawiły się jakieś oferty.
Zadzwonili do mnie z Łowicza, który chciał mnie już wcześniej. Nie myślałemjednak, że aż tak mocno spadnę z pewnego pułapu jeśli chodzi o finanse. I wtedymyślałem nad tym, żeby podjąć normalną pracę, a do tego grać w III czy IV lidze.Miałem propozycję z Bzury Chodaków, która dawała możliwość gry na piątymszczeblu i do tego pracy w roli akwizytora. 

Nie widziałeś się w niej?
Nie, bo wiedziałem na co mnie stać. Potrzebowałem tylko szansy, żeby sięodbudować. I na szczęście w końcu dostałem ją od Stali Stalowa Wola. Byłem i dodzisiaj jestem temu klubowi bardzo wdzięczny. Gdyby nie to, nie byłoby mnieteraz w tym miejscu. 

Odpaliłeś tam praktycznie od razu. W sumie strzeliłeś w drugoligowychrozgrywkach 30 goli. Kibice musieli traktować cię jak króla. 
Na co dzień było raczej spokojnie, ale na meczach faktycznie bywało bardzogorąco. Kibiców mają tam naprawdę mocnych. Często skandowali moje nazwisko, cobyło bardzo miłe. Momentami człowiekowi robiło się naprawdę przyjemnie. Tymbardziej mając w z tyłu głowy to, co działo się chwilę wcześniej. Satysfakcjabyła podwójna. 

Czułeś, że w pewnym momencie stałeś się jednym z najbardziej rozchwytywanychzawodników w Polsce?
Nie ma co przesadzać i mówić, że byłem najbardziej pożądanym kąskiem, alezainteresowanie faktycznie było spore. Drużyny z Ekstraklasy, zatrudniającmnie, w zasadzie nie miały nic do stracenia. Miałem 24 lata, do tego sumaodstępnego nie była wysoka. Prezes co mecz do mnie przychodził i mówił, że musiwpuszczać kolejnych (śmiech). To wszystko było jednak poza mną. Spinając się,zrobiłbym sobie tylko krzywdę.

Ostatecznie trafiłeś do Jagiellonii Białystok, która zakończyła wcześniejszysezon na ekstraklasowym podium. 
Każdy zawodnik marzy o grze w europejskich pucharach. Nie ukrywam, żepatrzyłem na to wszystko również pod tym kątem. Zależało mi też na tym, żebytrafić do klubu, z którego wybiło się wielu napastników. Dlatego bardzo mocnomyślałem nad ofertą Ruchu Chorzów, gdzie jest to już tradycją. Kto by tam nietrafił, trener Fornalik robi z niego maszynę do strzelania goli. Ostateczniezdecydowałem się na przenosiny do Białegostoku, gdzie wcześniej ze świetnejstrony pokazali się choćby Piątkowski z Tuszyńskim. Dość ważną rolę odegrałatutaj rozmowa z trenerem Probierzem. 

Uznajesz dotychczasową przygoda w „Jadze” jako wielką porażkę? 
Wielu piłkarzy chciałoby się znaleźć na moim miejscu, być częścią takświetnie zorganizowanego klubu. Zimą faktycznie było gorzej. Trener powiedziałmi wprost, za co jestem mu bardzo wdzięczny, że będę miał ciężko z graniem.Dostałem jasny sygnał i poszedłem na wypożyczenie. Nie jest to dla mnieporażka, chociaż na pewno spodziewałem się czegoś innego. Tym bardziej, żenieźle zacząłem swoją przygodę z „Jagą”. Najpierw trafiłem do siatki z Koroną,a potem zanotowałem ładną asystę w spotkaniu z Lubinem. Niestety jeprzegraliśmy i trener szukał zmian. Przytrafił się też ten wyrostek robaczkowy.Otrzymałem jeszcze jakieś szanse, ale widocznie ich nie wykorzystałem.

Teraz skupiam się tylko i wyłącznie na tym, żeby pokazać się z jak najlepszejstrony w Kielcach. 

O celach nikt nie lubi mówić, ale coś mi się wydaje, że rundy z pięciomatrafieniami skończyć byś nie chciał. Rozbudziłeś swoje oczekiwania?
Przede wszystkim rozbudziłem w sobie wielką chęć grania w każdym meczu odpoczątku. Liczba rozegranych minut musi zaprocentować golem, asystą czy niezłymwystępem. Czuję się naprawdę dobrze. Jeśli to się nie zmieni i trener cały czasbędzie na mnie stawiał, wiem, że odwdzięczę się dobrą grą i bramkami. 

Teraz najbardziej chciałbym strzelić czwartego gola. O kolejnych trafieniachbędą myślał później.