„Meksykanie nie wykorzystują swojego potencjału nawet w 50%!” – wywiad z Szymonem Urbaniakiem
2017-11-13 14:16:43; Aktualizacja: 7 lat temu Fot. Transfery.info
Meksyk to dla przeciętnego Kowalskiego prawdziwa terra incognita na mapie piłkarskiego świata.
Przeważnie kojarzymy poszczególnych graczy pochodzących z tamtej części świata, jak na przykład legendarnego Rafaela Marqueza czy nie do końca spełniony talent Giovaniego dos Santosa, ale niewiele poza tym. W meksykańskim futbolu zakochał się niemal każdy mieszkaniec tego kraju, ale także jeden Polak – Szymon Urbaniak. Skąd wzięła się u niego ta nietypowa piłkarska pasja? Jak ocenia możliwości obecnej drużyny El Tri? Dlaczego uważa, że Meksykanie marnują swój sportowy potencjał? Czym są „partidos moleros” i jakie są ciemne strony tamtejszego futbolu, o których nie mówi się w Europie? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdziecie w poniższej rozmowie. Zapraszamy!
* * *
Zastanawiam się… Jesteś przekorną osobą?
Gdyby tak nie było nie oglądałbym meksykańskiego futbolu po nocach. Zdecydowanie nie płynę z nurtem.
Nie wierzę jednak, że tylko z tego wynikło Twoje zamiłowanie do meksykańskiej piłki.
Zainteresowanie wynikło z niechęci do „mainstreamu”. Od dziecka nie byłem na osiedlowym boisku żadnym Ronaldo ani Zidanem, tylko chociażby Bennim McCarthym. Zawsze ciągnęło mnie do niszy, zespołów i zawodników niedocenianych. Szybko dowiedziałem się, że futbol to nie tylko Europa i uważniej przyglądałem Klubowym Mistrzostwom Świata. Słynny wygrany finał Internacionalu z Barceloną przyciągnął mnie do Libertadores, którego oglądanie w wieku gimnazjalnym bywało karkołomne. Nawet jednak przeglądając skróty i materiały, od początku nie spodobał mi się gościnny udział w turnieju Meksykanów, burzył porządek i świat szkolnej geografii… Aż trafiło na Amerikę. Jak to u dziecka, barwy wpadły w oko, bo dokładnie takie same ma mój ulubiony lokalny klub. Kontynent w herbie też sprawiał wrażenie, że ta drużyna to nie byle podrzędny zespół. Potem przyszło jeszcze Maracanazo [3-0 z Flamengo na wyjeździe po dwubramkowej porażce u siebie – przyp. red.], jedna z dziesiątek wielkich remontad i wpadłem na dobre. Powtórki tego spotkania obejrzałem pewnie ze sto razy.
Rozumiem, że zainteresowanie reprezentacją przyszło w takim razie „z automatu”, skoro śledziłeś tamtejsze rozgrywki?
Tak, i przychodziło bardzo powoli, ta fascynacja musiała chwilę poczekać. I tak co najmniej kilka razy narażałem się na różnego rodzaju szlabany za wstawanie w środku nocy i włączanie ukradkiem stacjonarnego komputera (śmiech). Co prawda z oczywistych względów El Tri nie cechuje narodowościowa różnorodność, która odróżnia Ligę MX od reszty Ameryki Łacińskiej i czyni ją wyjątkową, ale kadra to dla Meksykanów tak ważna sprawa, że nie da się oddzielić jednego od drugiego. Wiele smaczków niesie za sobą również odwieczna rywalizacja z USA, często zaliczana do najciekawszych na świecie na szczeblu reprezentacyjnym.
A jednak przekora! Mówisz, że od dzieciaka śledzisz piłkę meksykańską, reprezentację trochę krócej, ale nadal jest to staż, doświadczenie, dzięki któremu łatwiej potrafisz określić potencjał tej drużyny. Jak oceniasz jej ogólny stan i zmiany w niej na przestrzeni lat?
Szkolenie jak każde inne, zawsze można udoskonalić, jednak kluczowe jest to co dzieje się z utytułowanymi przecież na arenie międzynarodowej juniorami w kolejnych etapach kariery. Zwłaszcza na rozgrywki U-17 nie powinno się patrzeć pod kątem indywidualnym, ale sukcesy kolektywu jak najbardziej mogą świadczyć o dobrym podejściu do zawodników. Tymczasem rzut oka na składy medalistów z ostatniej dekady nie pozostawia złudzeń – młodzi nie wytrzymują zderzenia z dorosłą piłką. Niektórzy z nich zakończyli nawet kariery! Coś drgnęło dopiero dzięki wprowadzeniu tylko z pozoru kontrowersyjnego limitu obcokrajowców (w kadrze meczowej musi być minimum 9 na 18 zawodników szkolonych w Meksyku, wcześniej piątka zagranicznych + zawodnicy naturalizowani, a meksykański paszport obywatel Ameryki Południowej może otrzymać błyskawicznie, więc w praktyce granice nie istniały). Nadal jednak są to rozgrywki w których ponad wszystko stawia się doświadczenie. Mamy też podział na Aperturę i Clausurę, które kończą się Liguillą (play-offami), co sprawia, że liga jest bardziej dynamiczna i dostarcza więcej emocji, lecz w związku z tym rosną oczekiwania wobec klubów, a tym samym znikają również okazje na minuty dla graczy z akademii. Z kolei wielu trenerów wylatuje z pracy szybciej niż się do niej dostało. Swoje robi również tabun gwiazd z zagranicy, który de facto niejednego kibica w tym niegdyś mnie, do Ligi MX przyciągnął, natomiast wchodzących w karierę seniora graczy skutecznie zastopował. Myślę też, że ogromna popularność piłkarzy także nieco zamąciła im w głowach.
Zastanawiam się więc na ile stać obecny Meksyk. Guardado stwierdził, że celują w finał, ale to chyba można włożyć między bajki…
Typowa kapitańska zagrywka, nie wypadało powiedzieć niczego innego. Meksykanie mają już oczywiście serdecznie dość odpadania w 1/8 finału, siódmy taki koniec z rzędu byłby katastrofą, ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że w światowej hierarchii nadal nie można zaliczyć ich do tej najściślejszej czołówki. Biorąc pod uwagę, że Meksykanie są jedną z największych futbolowych nacji na świecie, interesują się piłką w ogromnych liczbach i de facto działają na terenie dwóch państw (mnóstwo akademii, fanklubów itd. w USA, ale te nowe regulacje FIFA odnośnie transferów U-18 trochę popsuły plan), to nie wykorzystują swojego potencjału nawet w 50%, ale absolutnie nie chodzi o aktualny potencjał osobowy.
Eliminacje w wykonaniu El Tri były udane jak żadne poprzednie w XXI wieku, padło kilka historycznych rezultatów, ale poważne sprawdziany w innych rozgrywkach tak naprawdę były do tej pory dwa – Chile na Copa America Centenario (0:7) i półfinał Złotego Pucharu (0:1 z Jamajką). Blamaże w chwilach prawdy nie wystawiają Osorio najlepszej laurki, dlatego nastroje są tonowane. Wierzących w udane mistrzostwa nie brakuje, ale awans był i zawsze jest tylko przyjemnym obowiązkiem. Gdy w 2014 roku Graham Zusi ratował El Tri przed pozostaniem w domu, komentator Christian Martinoli po kilkusekundowej radości rozpoczął ciskanie gromów i szukanie winnych awansu w bólach.
Meksykanie w ogóle wykładają się w meczach z każdym mocniejszym rywalem. Ostatnio zremisowali z Belgią, przegrywali z Portugalią i Niemcami w Pucharze Konfederacji. Z czego to wynika? Nie potrafią nawiązać walki jakościowo czy to bardziej kwestia mentalna?
Media, największa siła, a dla wielu również największe zło meksykańskiego futbolu, dmuchają balonik, więc piłkarze na pewno nie mają lekko. Obok oczywistych braków w umiejętnościach zwróciłbym uwagę na inny ważny czynnik – zgranie. Reprezentacja spotyka się kilka razy do roku, nie ma czasu na eksperymenty taktyczne żywcem wzięte z piłki klubowej. Kolumbijczyk, debiutujący tą pracą w roli selekcjonera, najwyraźniej ma inne przekonania. Zwycięskiego składu i ustawienia się nie zmienia, powiedzą niektórzy. Otóż w El Tri rotuje się nawet bramkarzami, wcale nie przez brak zdecydowania. Po niezłym meczu z Rosją na Pucharze Konfederacji trener wywrócił jedenastkę do góry nogami, sadzając na ławce nawet Lozano, który już dawno wyrósł na kluczową postać. Na efekty nie trzeba było długo czekać, 0-2 po 8 minutach… Widziałem też mnóstwo opinii wśród kibiców zazdroszczących spójnych narodowych systemów gry federacjom z Ameryki Południowej. Meksykanie mają po trzy na każdą reprezentację.
Dodatkowo gnębi ich brak regularnej rywalizacji z najlepszymi. Proste eliminacje, niewygórowani przeciwnicy na drodze, a potem trzeba wyjść na Argentynę, która co miesiąc musi pokonać nie lada przeszkody i robi się problem. Ten brak sprawdzenia się na tle kogoś dobrego w pucharach potrafi rozleniwić, duża kasa i popularność również.
Jak zatem w MX odebrano porażkę El Tri z Jamajką (0:1) w Złotym Pucharze?
Nie zabrakło bynajmniej głosów o hańbie i nie wracaniu do domu, ale ci mniej impulsywni zdawali sobie sprawę, że do Stanów wybrała się nowa, nieznająca się nawzajem grupa i El Tri tym razem nie będzie nawet faworytem do pucharu. Z jednym wyjątkiem zabrakło wszystkich zawodników rywalizujących miesiąc wcześniej na Pucharze Konfederacji, co też pokazuje, że potraktowano turniej ulgowo.
W MX dużo mówi się o „partidos moleros”, czyli meczach rozgrywanych przez reprezentację głównie w celach zarobkowych na terenie USA. Jak one wpływają na poziom rywalizacji Meksyku z innymi i samą jakość piłkarską El Tri?
Nie mogą wpływać inaczej niż źle. Co prawda jak wspominałem struktura reprezentacji trochę się zmieniła i gracze krajowi przemieszani są z tymi rozpoznawalnymi w całej Europie, ale czym innym jest gra tydzień w tydzień przeciwko największym klubom mając u boku tych samych partnerów, a czym innym sporadyczne wypady na kadrę. Indywidualne doświadczenie nie rozwiązuje kwestii zgrania i otrzaskania się w zupełnie innym składzie na najwyższym poziomie.
Lata temu FMF (meksykańska federacja) podpisała kontrakt z SUM (Soccer United Marketing), na mocy którego zobowiązała się do organizowania całej masy niepotrzebnych towarzyskich gier na terenie USA. Na północy za bilet można życzyć sobie więcej, a emigracja interesuje się El Tri może nawet bardziej niż przeciętny Meksykanin. Czymś tożsamość narodową trzeba pielęgnować. Upycha się więc w przerwach ligowych szlagiery z krajowymi kadrami Islandii albo Senegalu, które niczego nie wnoszą, a preferujący zawodników o określonych parametrach Osorio będzie mieć wymówkę – przecież sprawdził ludzi, którzy imponują formą, ale z różnych względów mu do koncepcji nie pasują, choćby ładowali gola za golem. Brakuje więc spotkań na trudnym terenie, a Hector Herrera i jemu podobni muszą się tłuc pół świata na mecze z rezerwistami.
Czyli „partidos moleros” mają na celu tylko propagandę?
Coś w tym jest. Flagowy produkt TV wygrywa, to i TV zadowolona. A że za miesiąc nikt o takim meczu nie będzie pamiętać i nic on samej drużynie nie da... No i oczywiście pieniądze. Meksykańską piłką, żeby nie napisać stricte federacją, od lat rządzi telewizja i naprawdę trudno ten fakt ukryć.
W Meksyku niedawno było głośno z powodu afery dotyczącej sprzedaży praw telewizyjnych. Mógłbyś przybliżyć ten temat?
Chodzi o to, że FMF podpisał z Televisą i TV Azteca (miejscowy telewizyjny duopol) umowę z automatyczną klauzulą przedłużenia na pokazywanie meczów kadry. Długoletnią. Kontrakt został prolongowany właśnie tej jesieni. Znacznie wyższą kwotę miały zaoferować inne podmioty, NBC Universal/Telemundo razem z America Movil Carlosa Slima, lecz przetargu ma się rozumieć w ogóle nie było. Biorąc pod uwagę jak szybko rozwija się rynek to sprawa co najmniej dziwna. A dla fanów teorii spiskowej o rządach Televisy i Azteki w meksykańskiej piłce kolejna pożywka.
Co to za teoria spiskowa?
Działacze są marionetkami w rękach telewizyjnych włodarzy. Nie można zapominać, że w Meksyku wiele klubów znajduje się właśnie w rękach telewizji. Stąd „partidos moleros” i tym podobne. Kto normalny działający dla dobra reprezentacji wpadłby na pomysł ich organizowania? Są i tacy, którzy zauważają, że dziwnym trafem rykoszetem dostają kluby i zawodnicy telewizyjnych rywali Televisy i Azteki. Z niedawnych powołań – dwaj najlepsi ligowcy spod znaku „Grupo Pachuca” (Victor Guzman i Elias Hernandez) zostali pominięci, co też nie pozostało bez echa. Kiedyś głośno było o wywiadzie Miguela Herrery dla jednej z konkurencyjnych stacji, który przyczynił się do jego zwolnienia z posady selekcjonera.
Ja skłaniałbym się jednak ku temu że ta akurat decyzja ma związek z absurdalną niechęcią Osorio do zawodników o niezbyt imponujących warunkach fizycznych. U niego nawet Verratti grzałby ławkę (śmiech).
Osorio w ogóle podejmuje dziwne decyzje personalne. Rotacje w powołaniach, jakich dokonuje, już na stałe wpisały się w krajobraz meksykańskiego futbolu.
„Rotaciones de Osorio” weszły już wręcz do języka potocznego. Na przykład podczas Copa America posłał do boju całą trójkę bramkarzy. Najgorsze jest to, że nie uczy się na błędach. Po fazie grupowej wypuszcza inną drużynę, w innym ustawieniu, mimo że nikt na świecie tak nie robi. Co prawda po jego rządach w Atletico Nacional do dzisiaj powtarza się w wywiadach o dwóch równorzędnych jedenastkach, ale czym innym piłka reprezentacyjna, czym innym klubowa.
Tutaj wypada wrócić do jego specyficznego podejścia i SUM. Owszem, kadra nie jest zbiorem, do którego należy bez zastanowienia wrzucić wszystkie największe indywidualności, ale na pewno należy z niego wyrzucać te niepasujące. Giovani dos Santos i Jesus Gallardo od dawna są tłem w swoich ligach i nieporozumieniem w reprezentacji, a mimo to dostają nie drugą ani nawet nie trzecią szansę. Paru innych ludzi gra mam wrażenie za zasługi dlatego, że Osorio – wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują – zakończył selekcję rok przed mundialem, a wiadomo jak długi to okres w futbolu. Będzie rotował jak zwykle, tylko w mniejszym gronie. Powołał również, prawdopodobnie do treningu, stawiających dopiero pierwsze kroki w poważnej piłce Omara Goveę i Uriela Antunę (w przeciwieństwie do swoich rówieśników nie przebił się w Santosie). Rozśmieszył połowę kraju tłumacząc mówiąc, że te dwa powołania wynikają z faktu, iż obaj mają godzinę drogi na zgrupowanie. Naprawdę tak powiedział, z pełną powagą! Inny gracz środka pola i gwiazdor Chivas Rodolfo Pizarro, który jest w gazie praktycznie non stop od dwóch lat, powołania nie otrzymał.
Ciekawie było też, gdy Osorio uroił sobie, że musi mieć lewonożnego skrzydłowego lub obrońcę mogącego grać na obu stronach, choćby nie wiem co. Bierze więc kogo popadnie. Do dzisiaj w kadrze wytrzymał wspomniany Gallardo, przyleciał również do Gdańska. Prawdziwym wybrykiem bywała swego czasu obecność w wyjściowej jedenastce El Tri Candido Ramireza, który wówczas w całej rundzie rozegrał 200 minut w barwach Rayados.
Widziałem, że krytykowałeś selekcjonera Meksyku za powołania na Belgię i Polskę.
5-7 powołań których należy się uczepić na 26 to znowu nie tak źle jak na niego. Z drugiej strony możemy wrócić do Giovaniego dos Santosa. Niektórym pachnie to wspomnianym SUM-em. Osorio najpierw go nie powoływał, a w mediach nie patyczkował się z MLS, by potem przygarnąć syna marnotrawnego i dać mu zagrać kilkanaście przeciętnych, słabych i bardzo złych spotkań. Wiadomo gdzie gra i na ilu bilboardach się pojawia…
Czyli jest też trochę tak, że w reprezentacji Meksyku nie ma liderów/albo ci co powinni nimi być, to zawodzą?
Wręcz przeciwnie! Andres Guardado wydaje się kapitanem idealnym, a nie licząc drobnej zapaści trzyma wysoki poziom od wielu lat. Nie znam nikogo kto nie darzyłby go sympatią. Do tego jest świetnym przykładem dla młodzieży – odrzucił lukratywne oferty by dalej grać na wysokim poziomie w Realu Betis. Wyciągnięty jak królik z kapelusza Rafa Marquez też świetnie spełnił swoją rolę, nawet jeśli na boisku nie zawsze było różowo. Co prawda Osorio na pewno nie jest tak świetnym motywatorem jak słynący z budowania zawodników poprzedni selekcjoner, Miguel Herrera, ale tutaj spisał się jak trzeba.
Liderzy na murawie? Gwiazd światowego formatu nie stwierdzono, jednak mimo to nie brakuje zawodników którzy jednym błyskiem są w stanie odwrócić losy meczu, jak Lozano czy Tecatito albo Corona. A są jeszcze niezwykle doświadczony Oribe Peralta czy przywódca defensywy Hector Moreno.
Co do Rafy Marqueza – afera dotycząca jego rzekomego członkostwa w zorganizowanej grupie przestępczej nie wpłynęła negatywnie na atmosferę w El Tri?
Trudno powiedzieć, z pozoru wszystko wygląda w porządku. Rafa wrócił już do treningów i nadal jest brany pod uwagę w kontekście mundialu, więc wszyscy raczej zachowują spokój. Być może inaczej sprawy mają się za kulisami. Ze sportowego punktu widzenia jest tylko uzupełnieniem. Choć tak naprawdę na 100% wszystkiego się nie dowiemy.
Wróćmy do Osorio - od kibiców i mediów mu się obrywa, ale piłkarze go bronią. Chicharito np. mówił, że jest zażenowany postawą fanów względem selekcjonera. To kto w końcu ma rację?
Jak wspominałem, atmosfera wewnątrz nadal jest znakomita, o żadnych zgrzytach nie ma mowy. Pozostaje pytanie czy piłkarze nie żyją czasami w swoim świecie, bo przecież jeszcze niedawno zbiorowo bili się w pierś po klęsce stulecia, a obraz reprezentacji – nierzadko efektownej, ale rozchwianej – pozostał taki sam. Skoro jest tak dobrze, to czemu bywa tak źle? A może to tylko dobra mina do złej gry? Co by nie mówić prawie wszyscy obecni kadrowicze to wielcy profesjonaliści, którym po prostu nie przystoi kalanie własnego gniazda. Trudno jednoznacznie i ostatecznie rozsądzić. Nie jest też tak, że żadna z decyzji Osorio się nie broni. Za udany można uznać choćby powrót Carlosa Veli do reprezentacji, nie powiem o nim złego słowa.
A decyzje taktyczne Osorio? Meksyk na pewno może narzekać na obronę. Ostatnio stracili po 3 gole z Belgią i Hondurasem, po 1 z Trynidadem, Kostaryką, Jamajką…
Kombinacje Osorio w linii defensywnej do niczego dobrego jak na razie nie doprowadziły. Od trójki po piątkę obrońców, oczywiście wszystko to w meczach o punkty, niekiedy w ich trakcie. Niedoboru lewych obrońców postanowił rozwiązać w nietypowy sposób – zazwyczaj nie powołuje żadnego. Zupełnie nietrafionym pomysłem, który o dziwo Osorio zostawił w spokoju, jest Diego Reyes występujący jako defensywny pomocnik. Za jego kadencji zawodnik FC Porto swój najlepszy mecz, kiedy kontuzje innych piłkarzy wymusiły przesunięcie go do tyłu. Nie bez znaczenia jest też marginalna rola niektórych kadrowiczów w europejskich klubach. Chyba żadna topowa reprezentacja nie stawia w tej formacji na tylu ławkowiczów.
Ustaliliśmy, że szeroko rozumiana gra obronna jest najsłabszą stroną Meksykanów. Co natomiast wskazałbyś jako element najmocniejszy, na który między innymi Polska powinna uważać?
Tradycyjnie nie sposób przewidzieć kto wybiegnie w podstawowym składzie, lecz niezależnie od tego dużo do powiedzenia powinni mieć skrzydłowi, którymi Meksyk stoi. W newralgicznych sytuacjach i trudnych chwilach niejednokrotnie przejmowali mecze – aktualnie niestety nieobecny Corona z Wenezuelą, Javier Aquino z Nową Zelandią czy Hirving Lozano w piątek z Belgią. A jest jeszcze przecież Carlos Vela, po powrocie niezwykle przydatny drużynie.
Ten ostatni strzelił w meczu z Belgią dwa gole. Jego powinniśmy obawiać się najbardziej? Mógłbyś przybliżyć jego sylwetkę?
Jeżeli ma dobry dzień, a zazwyczaj tak jest, łatwo zakochać się w jego grze. Niezwykle efektowny drybler, grozi strzałem przede wszystkim tuż zza pola karnego, najczęściej zbiegając prostopadle do środka ze skrzydła. Musi mieć wsparcie dobrego obrońcy, mało pracuje w defensywie. Średnio 7,5 km przebiegniętych na mecz, nawet na takich wysokościach na jakich gra się w Meksyku, mówi samo za siebie. Choć nie nazwałbym go samolubnym, to na boisku pracuje w pierwszej kolejności na siebie, bo takie też zwykle dostawał zadania. W roli zawodnika ciągnącego drużynę (Pachukę) zaczynał grać już jako nastolatek, więc jak na meksykańskie warunki jest unikatem. Do poprawy również trochę decyzyjność, niektóre strzały zbyt pochopne, chociaż u zawodnika specjalizującego się w strzale z, nie za dużego, dystansu to poniekąd normalne. I te kartki... Niby jest skromny, cichy i odpowiedzialny – nawet w życiu codziennym, bo wcześnie został ojcem i nie była to wpadka! – ale żółte kartoniki łapie zdecydowanie zbyt często. Co ciekawe najsłabszy sezon, chociaż i tak niezły, zdarzył mu się właśnie przed transferem do PSV.
Przeniesienie się do Holandii to był dobry ruch dla rozwoju jego kariery?
Pojadę klasykiem – jeden rabin powie „tak”, inny rabin powie „nie”. W PSV ma znakomite wejście. W Eredivisie rozegrał 9 meczów, strzelił w nich 9 goli i zaliczył 5 asyst. Ale ja – skoro już wspólnie ustaliliśmy, że mam przekorną naturę – spytam: dlaczego tylko Holandia? Dlaczego właśnie rozgrywki, nie odbiegające specjalnie poziomem od Ligi MX, będącej już dla niego zbyt ciasną? Kolejny rok potwierdzania jego talentu mu nie zaszkodzi, ale uważam, że był już gotowy na nieco większe wyzwania. Po mundialu zapewne zostanie bohaterem głośnego transferu.
To ile goli strzeli nam i jaki wynik obstawiasz?
Dyplomatycznie odpowiem, że 2-2 po bramce Hirvinga z ławki. Rotaciones…
MARIUSZ BIELSKI