WOJCIECH KĘDZIORA: Zawsze byłem trochę spóźniony
2018-03-30 22:31:52; Aktualizacja: 6 lat temu Fot. Transfery.info
Boleśnie przekonał się o twardej głowie Kamila Glika, był królem strzelców I ligi, ale wszystkiego w swojej karierze doświadczył za późno. 37-letni napastnik GKS-u Katowice, Wojciech Kędziora. w wywiadzie z nami opowiada o karierze. Zapraszamy
***
Kamil Glik ma twardą głową?
Co to w ogóle za pytanie?
Nieprzypadkowe.
Trochę niesmaczne.
Może faktycznie zbyt drastyczne, ale raczej zasadne.
Aaa… chodzi pewnie o wstrząśnienie mózgu, którego doznałem po zderzeniu z Glikiem. Nic przyjemnego. Kurczę, gość ma twardą głowę. To akurat fakt. W 2009 roku przyjechaliśmy z Zagłębiem Lubin na Piasta Gliwice, jakiś pojedynek powietrzny, nasze głowy się spotkały i padłem na murawę bez przytomności.
Mówiło się nawet, że otarł się pan o śmierć.
Drugi raz w krótkim czasie dostałem w głowę. Mogło być groźnie. Fakt, że chodziło o czaszkę i dodatkowo jeszcze częstotliwość tych zderzeń wpłynęły na to, że istniała jakaś obawa o moje życie, a już na pewno zdrowie. Ale wszystko się dobrze ułożyło i mogłem wrócić na boisko.
Zawsze był pan dość pechowy. Co chwilę jakaś kontuzja. W pewnym momencie pojawiło się zagrożenie, że w ogóle nie będzie mógł pan grać w piłkę…
To było właśnie jakoś w tym okresie. Kilka miesięcy, kilka kontuzji i od razu pojawiło się zagrożenie, że będę musiał przerwać moją karierę. Potem się wszystko ustabilizowało, żeby nagle po jakimś czasie, wrócić. I znowu urazy, przerwy, rehabilitacje. Gorsza strona sportu.
Pojawiały się myśli: „dlaczego akurat mnie się to ciągle przytrafia”?
Miałem trzy poważne kontuzje, które mogły realnie wpłynąć na moje sportowe życie. Czy to aż tak dużo? Nie wiem. Odstęp kilku lat, czasy Gliwic i Lubina. Głowa, krzyżowe i naderwanie mięśnia dwugłowego uda.
Wstrząśnienie mózgu - sytuacja boiskowa. Wiadomo. Ale już takich zerwań może dało się uniknąć?
Ciężko stwierdzić. Człowiek popełnia błędy, ale myślę, że w tym wypadku to był element przeciążeniowy. Zawsze się może przydarzyć. Jakby człowiek wiedział, że się przewróci, to by się położył. Nie da się wyeliminować tych urazów. Tak już jest. Zerwania doznałem na przykład na tydzień przed ligą po dwóch miesiącach ciężkich zgrupowań. To była pierwsza konsekwencja zmęczenia. Tak to wygląda.
Teraz ma pan większą świadomość?
Na pewno. Człowiek uczy się pokory. Rehabilitacja to ciężki okres. Jest dużo czasu na przemyślenia. Do przeróżnych wniosków się dochodzi. Nabrałem doświadczenia.
***
Jest pan mocno związany ze Śląskiem?
Oprócz trzech lat w Lubinie, faktycznie prawie cała kariera w Gliwicach i teraz Katowicach. Śląsk jest mi bardzo bliski. Stamtąd się wywodzę, tam się wychowałem i z tym miejscem się identyfikuję.
Ale w Ekstraklasie udało się zadebiutować dopiero w Zagłębiu.
Mogłem zadebiutować już rok wcześniej w Gliwicach, zrobiliśmy historyczny awans z Piastem, ale dostałem lepszą ofertę z Zagłębia i sen o grze w elicie musiałem przełożyć o rok. Zaryzykowałem, ale udało się. Debiutując miałem 28 lat. Sporo. Trochę musiałem poczekać, ale udało się. Ważne, że zrealizowałem, to co sobie założyłem.
Późno pan zaczął spełniać oczekiwania.
W Zagłębiu różnie bywało. Raz się grało, raz nie, nie strzelałem jakoś specjalnie dużo. Błysnąłem za to w Piaście. To był sezon 2011/2012. I liga. Nagle zacząłem trafiać. 18 goli. Król strzelców. To był kluczowy dla mnie sezon. Robiliśmy awans. Udało się. Potem nawiązałem do takiej formy w swoim pierwszym sezonie w Niecieczy, kiedy zdobyłem 9 bramek i 9 asyst. Wtedy uwodniłem sobie, że mimo wieku, bo miałem 35 lat, mogę grać na wysokim poziomie.
Korona króla strzelców z sezonu 2011/2012 miała panu utorować drogę do lepszych klubów? Może myślał pan wtedy o wyjeździe na zachód albo atrakcyjniejszy finansowo wschód?
Nikt wtedy nie liczył na Piasta. Doszło do przebudowy 85% zespołu. Nie mieliśmy walczyć o awans. Celowaliśmy raczej w środek tabeli, a liczono się nawet z perspektywą walki o utrzymanie. A tu niespodzianka. Miałem kontrakt na rok. Udało się nam awansować, ja byłem czołową postacią zespołu, najlepszym strzelcem, w czerwcu mogłem odejść, ale zostałem. Dostałem nowy kontrakt. Byłem pewny swego, swojej pozycji w zespole. I nie żałuję. Nie wiadomo, jakby się moja kariera potoczyła, jakbym wtedy odszedł.
Mimo tych dwóch dobrych sezonów, nie był pan nigdy typem napastnika bramkostrzelnego.
Niby tak, ale z drugiej strony rzadko, kiedy miałem okazję rozegrać cały sezon. Zawsze jakiś uraz i kilka meczów w plecy. W Piaście miałem dobry sezon, strzeliłem 10 goli, odszedłem do Zagłębia, jak grałem to trafiałem, ale pojawiły się kontuzje, więc siłą rzeczy statystyki wyglądały gorzej, potem po powrocie do Gliwic znów bywało różnie. Nie potrafię określić tego, czy jestem bramkostrzelny. Naprawdę.
***
Jaki jest przepis na długowieczność?
Mhm…
W pana wypadku to podobno specjalna dieta, 8-9 godzin snu i długi odpoczynek po treningu.
Trzeba współpracować z fizjoterapeutami, dietetykami, masażystami, generalnie przeróżnymi specjalistami od przygotowania fizycznego. Każda rada ma wpływ na zdrowie. Każdy szczegół jest ważny. Gram wiele lat, mam bogate doświadczenie, wystarczy, że wybiorę dobre rozwiązania i je zacznę powielać, a forma i długowieczność przyjdą same.
Trochę jednak chyba żal, że taki sezon jak 2015/2016 w Niecieczy przyszedł tak późno.
Oj, jakbym wcześniej był taki zdrowy i skuteczny, to mogłoby być świetnie. Szkoda, że tak nie było. Zawsze jestem trochę spóźniony. Za późno debiutowałem, za późno odpaliłem.
***
Jest pan odporny na presję i oczekiwania kibiców?
Jestem. Trzeba być odpornym. Znaleźć swój sposób na odreagowanie. Piłka nożna wiąże się ze sporą presją. Nie da się ukryć.
Czyli odnajduje się pan w GKS Katowice?
Odnajduję się.
Razem z tym podejściem „Ekstraklasa albo śmierć” od kilkunastu lat…
W klubach o takiej tradycji, historii i zapleczu musi być takie podejście. W GKS-ie grało wiele legend, wspaniałych piłkarzy, na trybuny zawsze przychodziło mnóstwo kibiców, teraz wszyscy chcą powrócić do starych czasów. Teraz naszym zadaniem, jako piłkarzy, jest wytrzymanie tej presji oczekiwań i zrobienie tego upragnionego celu.
Awansu?
Naszym celem jest zdobywanie jak największej ilości punktów. Co weekend chcemy inkasować trzy punkty. To nasz cel.
A pan gra o koronę króla strzelców?
Świetnie byłoby powtórzyć wyczyn sprzed pięciu sezonów. Strzelam, wygrywamy, jest dobrze.
Katowiccy kibice przebaczyli już palec, którym uciszał ich pan podczas celebracji bramki przeciw Olimpii Grudziądz?
Nie wiem. Myślę, że na krytykę mogę odpowiedzieć tylko kolejnymi bramkami.
***
Od kiedy w szatni Wojciech Kędziora to nie „Wojtek”, tylko „pan”?
Od nigdy. Nie wymagam tego. Jestem otwarty. Nie czuję się niewiadomo, jakim piłkarzem z olbrzymim doświadczeniem. Miło zawsze, jak ktoś nie jest bezczelny i zwraca się do mnie z pewną grzecznością, ale ja też byłem młody i wiem, jak było. Nikt nie będzie bił pokłonów, bo przyszedł „Pan Kędziora”. Jak 17-letni piłkarz będzie miał szacunek do 37-letniego, to ten drugi odwdzięczy mu się tym samym. Tak funkcjonuje zdrowa szatnia.
Nowe pokolenie piłkarzy jest inne niż wasze?
Zdecydowanie tak. Młodzi są inni. Może nie aroganccy, ale troszeczkę zbyt pewni siebie. Nieraz trzeba ich sprowadzać na ziemię, bo to może im tylko pomóc.
W szatni dominują smartfony?
Nie ma opcji. W szatni jest praca. Smartfony zostawiamy w torbach, samochodach albo domach!
Pan, jako młody chłopak, też potrzebował, żeby starsi sprowadzali pana na ziemię?
Oj, nie. Za moich czasów młody piłkarz cichutko wchodził do szatni, kłaniał się i było tylko:
- Dzień dobry. Można siąść?
- Można, tylko nie przeszkadzać!
Siadał na swoje miejsce i potulnie słuchał. Takie to były relacje. Zupełnie inne. To się już jednak nie zmieni i tamte czasy nie wrócą. Trzeba zaakceptować nowe czasy, znać swoje miejsce w szeregu i nie przekraczać granic.
Rozmawiał: Jan Mazurek