ANALIZA TAKTYCZNA: Lepiej, czyli gorzej. Arsenal przegrał z Tottenhamem

2015-02-10 16:38:13; Aktualizacja: 9 lat temu
ANALIZA TAKTYCZNA: Lepiej, czyli gorzej. Arsenal przegrał z Tottenhamem
Mateusz Jaworski
Mateusz Jaworski Źródło: Transfery.info

Tottenham pokonał Arsenal 2:1 w derbach północnego Londynu. Obie bramki dla gospodarzy zdobył Harry Kane, dla gości trafił Mesut Özil.

SKŁADY I USTAWIENIA

Mauricio Pochettino nie zaskoczył i zdecydował się na stosowane od początku sezonu ustawienie 1-4-2-3-1. W bramce Lloris. Linia obrony to Rose, Vertonghen, Dier i Walker, przed nią zaś duet Bentaleb-Mason. Tym operującym wyżej, znacznie częściej biorącym udział w poczynaniach ofensywnych głęboko na połowie Arsenalu, był Mason, podczas gdy Bentaleb w większym stopniu odpowiedzialny był za asekurację atakujących kolegów i zabezpieczenie strefy przed formacją defensywną. Na skrzydłach Eriksen i Lamela – obaj szukający okazji, by zejść do środka, zarazem robiąc na flankach miejsce bocznym obrońcom. Co oczywiste, w przypadku Eriksena lewe skrzydło było raczej pozycją „wyjściową”, dzięki której po zejściu do środka miał mieć w tej strefie większą swobodę w kierowaniu atakami Spurs. Lamela z kolei nieco bardziej przypominał skrzydłowego, a precyzując – odwróconego skrzydłowego. Najbardziej wysuniętym graczem gospodarzy był Kane, a za jego plecami operował Dembele.

Arsene Wenger nie wrócił do systemu, który przed trzema tygodniami przyniósł Arsenalowi tak cenne wyjazdowe zwycięstwo z Manchesterem City. Wtedy menadżer „Kanonierów” postawił na 1-4-1-4-1, w sobotę zaś – na ustawienie 1-4-3-3. W bramce Ospina. Formacja defensywna: Monreal, Koscielny, Mertesacker i Bellerin. Trójka środkowych pomocników została zestawiona w konfiguracji 1-2 – Coquelin pełnił rolę typowej „6”, defensywnego pomocnika operującego bardzo blisko linii obrony i zabezpieczającego strefę pomiędzy nią a drugą linią (w fazie obrony Arsenal przechodził bowiem na ustawienie 1-4-1-4-1), niemal nieuczestniczącego w poczynaniach zespołu w fazie ataku. Przed nim operowali Cazorla i Ramsey, w praktyce jako box-to-box midfielders. Tercet atakujących stworzyli Özil – bardziej trzymający się lewej flanki, grający znów nie na swej optymalnej pozycji – Welbeck – operujący raczej w pasie środkowym, przechodząc ze skrzydła na pozycję drugiego napastnika – i najbardziej wysunięty Giroud.


Wyjściowe składy i ustawienia obu drużyn.

Średnia pozycja graczy Tottenhamu i Arsenalu. Źródło: WhoScored.

OBRAZ I PRZEBIEG MECZU

Po wspomnianym meczu na Etihad, Arsenal był chwalony za znakomity występ w defensywie – sam,  TUTAJ, doceniłem w szczególności pragmatyzm Wengera oraz konsekwencję i dyscyplinę, z jaką jego piłkarze realizowali nakreśloną strategię. Stacja SkySports zaprezentowała natomiast bardzo ciekawą statystykę, wedle której Arsenal od sierpnia 2003 r. nie przegrał w Premier League meczu, w którym był w posiadaniu piłki przez mniej niż 45% czasu gry. Przeciwko City było to rekordowe 35% (więcej TUTAJ). Ta wygrana miała stanowić przełom, a obrana strategia – pozwolić na odnoszenie podobnych rezultatów na boiskach innych czołowych ekip angielskiej ekstraklasy.

Jak wspomniano, Arsenal przystąpił do derbów północnego Londynu w ustawieniu 1-4-3-3, ewentualnie 1-4-1-2-3, jeśli uwzględnić pozycję Coquelina. Mogłoby się wydawać, że system ten mocno przypomina to, co oglądaliśmy w Manchesterze, jednak różnica w stosunku do tego meczu – pomimo bardzo podobnej taktyki obranej przez Wengera, o której w tym miejscu tyle, że polegała znów na oddaniu inicjatywy rywalowi, ustawieniu się głębiej na własnej połowie i wyprowadzanych po odbiorze szybkich kontrataków – była istotna. Na Etihad obaj skrzydłowi – Sanchez i Oxlade Chamberlain – operowali w drugiej linii i brali czynny udział w fazie obrony; byli zdyscyplinowani, trzymali się swoich pozycji i nie stronili od gry w destrukcji, świetnie współpracując z bocznymi obrońcami Monrealem i Bellerinem. Miało to jednak przełożenie na fazę ataku, a zwłaszcza kontrataki. Zaangażowanie w fazę obrony, niezbędne do zachowania szczelnego i kompaktowego bloku obronnego, oznaczało, że obaj w momencie rozpoczęcia ataku znajdowali się zbyt daleko od bramki rywala. To zaś spowodowało, że Arsenal nie był w kontrataku tak efektywny, jak mógł tego oczekiwać Wenger. Trzeba też odnotować, iż obie bramki Arsenalowi przyniosły nie kontrataki, a stałe fragmenty gry – rzut karny Cazorli i uderzenie głową Giroud po dośrodkowaniu Hiszpana z rzutu wolnego. Quid pro quo – coś za coś. Wprawdzie blok obronny stanowił dla City, z nielicznymi wyjątkami, przeszkodę nie do sforsowania, to odbyło się to kosztem fazy ataku.

Wydaje się, że właśnie z powyższych względów, a także mając na uwadze różnicę jakościową pomiędzy rywalami,  Wenger nie zdecydował się zastosować przeciwko Tottenhamowi taktyki aż tak defensywnej. Stąd inne, bardziej ofensywne ustawienie, z operującymi wyżej skrzydłowymi – choć, jak odnotowano powyżej, 1-4-3-3 przechodziło w fazie obrony w 1-4-1-4-1 – oraz dobór zawodników. Menadżer Arsenalu nie mógł rzecz jasna skorzystać z kontuzjowanego Sancheza, jednak postawienie na flankach na Özila i Welbecka, czyli zawodników może nie tyle na wskroś ofensywnych, co przede wszystkim – ujmując to delikatnie – niesłynących z zaangażowania w fazę obrony oraz umiejętności gry w destrukcji, było wyraźnym sygnałem co do tego, jak Arsenal ma zamiar grać na Whita Hart Lane. Do tego istotnie bardziej ofensywnie grali boczni Monreal i Bellerin, którzy – przypomnijmy – na Eithad z rzadka przekraczali linię środkową i brali aktywny udział w fazie ataku. 

Arsenal nie bronił już tak głęboko, jak na Etihad, w szczególności w początkowym stadium fazy obrony. Blok obronny pozostał dosyć kompaktowy (w pionie i w poziomie). Tym razem jednak Arsenal był nastawiony bardziej ofensywnie – w fazie ataku brała większa liczba zawodników, linia obrony ustawiona była wyżej, w związku z czym po stracie piłki goście byli narażeni na kontrataki Tottenhamu. Innymi słowy, nie była to już taktyka tak defensywna i tak reaktywna – piłkarze Arsenalu w większym stopniu angażowali się w fazę ataku, a blok obronny nie był już tak szczelny.


Arsenal w fazie obrony, ustawienie 1-4-5(1-4)-1. Po pierwsze, linia obrony ustawiona jest w okolicach 30-35 metra, a zatem gości nie można określić jako broniących głęboko na własnej połowie. Po drugie, blok obronny nie jest tak szczelny, jak to miało miejsce w zwycięstwie nad Manchesterem City. Zwraca uwagę przede wszystkim to, że piłkarze Arsenalu nie przesunęli się do prawego skrzydła, gdzie trafiła piłka – formacje są zbyt rozciągnięte, pomiędzy zawodnikami jest zrobiło się zbyt dużo miejsca. Bellerin doskoczył do Eriksena, jednak ani Mertesacker, ani Koscielny, ani wreszcie Monrel nie skorygowali swych pozycji (odpowiednio przesuwając do prawej flanki), wobec czego strefa prawego obrońcy Arsenalu pozostaje bez asekuracji. Podobnie, luka powstała w linii pomocy.

W sobotę Özil i Welbeck nie byli ani tak zdyscyplinowani, ani tak skuteczni w fazie obrony jak trzy tygodnie temu Sanchez i Oxlade-Chamberlain. Dzięki nim jednak Arsenal prezentował się nieco lepiej w kontrataku; w tym elemencie chętnie brali udział także tym razem ofensywnie usposobieni boczni obrońcy, ponadto zapewniający dodatkowe opcje wówczas, gdy Arsenal przechodził do ataku pozycyjnego.

 Powyżej i poniżej widzimy plansze porównujące grę bocznych pomocników/skrzydłowych Arsenalu w spotkaniach z Manchesterem City oraz z Tottenhamem. Co zwraca uwagę, to przede wszystkim zaangażowanie Sancheza i Oxlade'a-Chamberlaina w fazę obrony - liczba skutecznych odbiorów, przechwytów, wybić oraz widoczna poniżej (po prawej) średnia zajmowana pozycja w tamtym spotkaniu, istotnie głębiej niż te zajmowane przez Özila i Welbecka.  Nie można jednak nie dostrzec, iż zaangażowanie Welbecka w fazę obrony było nieporównywalnie większe niż w przypadku Özila (2 odbiory, 2 przechwyty i 1 wybicie). 



Na Etihad Arsenal angażował w kontrataki maksymalnie czterech graczy – przechodząc wówczas na ustawienie 1-4-2-4/1-4-3-3 – reszta zawodników zaś pozostawała na własnej połowie, by w ten sposób uniemożliwić gospodarzom zwrotny kontratak.  W sobotę Arsenal – powtórzmy – wprawdzie był nastawiony na wyprowadzanie szybkich z własnej połowy, po uprzednim odbiorze futbolówki, jednakże nie był to już Arsenal tak stricte defensywny, bowiem: (i) w początkowym stadium fazy obrony linia defensywna nie ustawiała się już aż tak blisko własnej bramki, następnie zaś cały blok obronny starał się nie cofać zbyt głęboko, (ii) boczni pomocnicy grali wyżej i nie z takim zaangażowaniem i dyscypliną w fazie obrony, z kolei boczni obrońcy podłączali się do niemalże każdej akcji ofensywnej, w rezultacie zaś (iii) w kontratakach i w ataku pozycyjnym brała udział większa liczba piłkarzy.

Monreal przechwycił piłkę na własnej połowie i momentalnie dograł ją do Özila. W kontrataku wzięło udział aż sześciu piłkarzy Arsenalu, mając przeciwko sobie ledwie czterech zawodników gości.

To jednak spowodowało, że Arsenal tam stał się bardziej podatny na kontrataki Tottenhamu. Nie tylko sami wyprowadzając szybkie ataki – wtedy mieliśmy „zwrotne” kontrataki – ale również grając w ataku pozycyjnym. W tym ostatnim przypadku, boczni obrońcy podchodzili wysoko na połowę Tottenhamu, wobec czego w akcji uczestniczyło aż siedmiu graczy (ośmiu z Coquelinem, który również przekraczał linię środkową). W przypadku straty piłki, Arsenal stawał się bardzo narażony na kontrataki.

Kontynuacja akcji z powyższego ujęcia. Monreal dośrodkowuje niecelnie i piłę przejmuje Rose. Za chwilę futbolówka trafia do Eriksena, a podaniem tym Rose wyeliminował z akcji wszystkich zawodników rywali, którzy brali udział w kontrataku. Co więcej, wysoko ustawieni Coquelin i Bellerin także dali się minąć – za pomocą dwóch podań, Eriksen i Lamela dostarczyli piłkę Dembele, który miał przed sobą tylko Koscielnego i Mertesackera. Belg nie należy do sprinterów i, co oczywiste, akcje wyhamowała, ale i tak Tottenham zdołał stworzyć sytuację strzelecką – groźnie na bramkę Ospiny uderzał Kane.

O przynajmniej częściowej słuszności decyzji Wengera przekonaliśmy się jednak w 11' minucie. Arsenal nie był głęboko cofnięty, nie czekał na Tottenham w pobliżu własnego pola karnego, wobec czego zdołał przechwycić piłkę w okolicach linii środkowej i stamtąd wyprowadzić błyskawiczny atak. Kluczowi dlań byli skrzydłowi – Welbeck wygrał pojedynek biegowy z Rosem, a Özil wykończył akcję celnym strzałem.

Źródło: Match Zone Daily Mail

Tottenham w fazie ataku, z jednej strony, bazował na kontratakach, z drugiej zaś zmuszony był do rozgrywania piłki w ataku pozycyjnym. Większe zagrożenie gospodarze stanowili w tym drugim elemencie.


Tottenham był w sobotę niezwykle efektywny w fazie ataku – 23 strzały, w tym 8 celnych, do tego 19 stworzonych sytuacji bramkowych.

W tym miejscu trzeba odnotować następujące kwestie.

Po pierwsze, duet Mason-Bentaleb. Obaj operowali nominalnie przed linią obrony, obaj też uczestniczyli w fazie ataku, to jednak Mason czynił to i częściej, i bardziej efektywnie. 

Poza zaangażowaniem w fazę ataku - co tyczy się w szczególności Masona - obaj bardzo dobrze spisywali się w destrukcji, skutecznie zabezpieczając strefę przed linią defensywną. Bentaleb zanotował 4/4 odbiory, 3 przechwyty i 4 wybicia, Mason z kolei – 4/7 odbiorów, 1 przechwyt i 1 wybicie.

Pochettino nie powielił błędu Manuela Pellegriniego, który w meczu z Arsenalem wystawił w środku pola dwóch zorientowanych defensywnie pomocników – Fernando i Fernandinho – z których żaden nie pomagał zespołowi w strefie ataku, co przy cofniętym głęboko Arsenalu sprawiło, że City miało ogromne problemy z tworzeniem sytuacji bramkowych. Nie tylko bowiem Manchester miał z reguły mniej zawodników w strefie pomiędzy liniami obrony i pomocy Arsenalu – 2x3 – ale brakowało tam graczy potrafiących stworzyć przewagę dryblingiem, wziąć udział w wymianie podań na jeden kontakt czy stworzyć sytuację bramkową otwierającym, prostopadłym podaniem. Sytuacja uległa zmianie dopiero wówczas, gdy na boisku pojawił się Lampard i Pellegrini zmienił ustawienie na 1-4-1-4-1. Pochettino nie tylko przesunął Masona znacznie wyżej w fazie ataku – jego obecność w strefie ataku powodowała stan równowagi 3x3 (przy schodzącym do środka Eriksenie lub cofającym się Kanie) i znacznie ułatwiała rozegranie futbolówki w kompaktowym bloku obronnym Arsenalu – ale pozwolił również Bentalebowi na podłączenie się od czasu do czasu do akcji ofensywnych, nie ograniczając roli Algierczyka w fazie ataku do utrzymywania pozycji przed linią obrony. Mimo że Mason nie stworzył żadnej sytuacji bramkowej, to jednak jego obecność w pobliżu pola karnego Arsenalu była nie do przecenienia - nie tylko bowiem angażował się w rozegranie futbolówki, próbował prostopadłych podań czy dryblingów, ale również uderzał z dystansu (4, w tym 2 celne i 1 zablokowany).

Choć zatem i Pellegrini, i Pochettino zdecydowali się na takie samo ustawienie, istotna różnica w poczynaniach obu zespołów w fazie ataku wynikała ze sposobu gry środkowych pomocników – atakującym pomagali bowiem i Mason, i Bentaleb. Jednocześnie Pochettino uniknął tzw. overdefending, bowiem przy ofensywnie grających bocznych obrońcach, operujący niżej, przed obrońcami Bentaleb był niezbędny, by uniemożliwić swobodne wyprowadzanie kontrataków ofensywnemu trio Arsenalu. Gdy natomiast Bentaleb podchodził wyżej, jego pozycję asekurował Mason.

Powyższe heat maps pokazują, w jakich sektorach boiska operowali piłką Mason i Fernandinho przed trzema tygodniami. Widzimy, że Mason bardziej angażował się w fazę ataku, poruszając się bliżej bramki rywala niż Fernandinho. Trzeba też wziąć pod uwagę, iż na Etihad Arsenal był przy piłce jedynie przez 35% czasu gry – na White Hart Lane przez 46% – będąc nastawionym bardziej defensywnie i broniącym głębiej niż w sobotę. Tym korzystniej na tle Fernandinho wypada pomocnik Tottenhamu.

Po drugie, strzały z dystansu. I znów, Pochettino wyciągnął wnioski z meczu City-Arsenal. Wówczas City – mimo że sforsowanie bloku obronnego Arsenalu było bardzo trudne ze względu na znakomitą organizację i wielką dyscyplinę w grze defensywnej, zagęszczenie środka, a także ustawienie linii obrony bardzo blisko własnej bramki – oddało ledwie jeden (!) strzał zza pola karnego, który w dodatku został zablokowany (!!). Tottenham takich prób podjął aż 14, parokrotnie zmuszając Ospinę do maksymalnego wysiłku (m.in. uderzenia Rose'a czy Masona). Zamiast na siłę szukać prostopadłych podań przez linię obrony (Tottenham nie zanotował ani jednego takiego podania) czy, w mniejszym stopniu, dośrodkowań (ogółem było ich 25, w tym ledwie 2 celne), gospodarze uderzali z dystansu, gdy tylko była ku temu okazja. Koncepcję tę dopełniał poruszający się na granicy spalonego Kane –  „spalił” łącznie aż pięciokrotnie – którego zadaniem było zebranie piłek odbijanych przez bramkarza rywali (vide po strzałach Dembele i Bentaleba).


Wreszcie, po trzecie, boczni obrońcy. Obaj byli bardzo aktywni w fazie ataku, sprawiając niemałe problemy Özilowi i Welbeckowi, starając się wykorzystywać ich „zapał” do gry w destrukcji i miejsce, jakie zostawiali za swoimi plecami w związku z utrzymywaniem nieco wyższych pozycji. Rose'owi i Walkerowi pomagali również odpowiednio Eriksen i Lamela, którzy nie tylko dobrze współpracowali na flankach, ale również tworzyli tam miejsce poprzez ruch do środka i „wyciągnięcie” bocznego obrońcy.



Dwa słowa należą się także Eriksenowi. Duńczyk nie zagrał może na tak wysokim poziomie, do jakiego zdążył przyzwyczaić w obecnych rozgrywkach, tym niemniej jego wkładu w derbowe zwycięstwo nie można nie docenić. Ustawiony nominalnie na lewym skrzydle, Eriksen schodził do osi boiska i operował w pasie środkowym, co ciekawe chętnie poruszając się nieco bliżej prawej flanki.  Do zejściu Dembele i pojawieniu się na murawie Chadliego, Eriksen przeszedł już na „10”, operując za plecami Kane'a.

Eriksen zanotował ledwie 74% celnych podań (37/50), w tym 65% w strefie ataku (20/31). Nie najlepiej prezentuje się także statystyka podań do przodu, z których tylko 52% było udane (13/25), a także dośrodkowań (1/7, 14%) i strzałów (2 niecelne, 1 zablokowany). Nie przeszkodziło to jednak Eriksenowi stworzyć kolegom aż 5 sytuacji bramkowych (na 19 ogółem). Co jednak istotne, dzięki zejściom Eriksena do środka, gdzie poza nim ofensywę napędzał także niezły tego popołudnia Dembele  (83% celnych podań, 83% w strefie ataku, 4 stworzone sytuacje bramkowe) i ściąganiu za sobą Bellerina, Duńczyk otwierał lewy korytarz Rose'owi. Ich współpraca układała się naprawdę dobrze.

 
Przed przerwą Tottenham zdominował posiadanie piłki (59,7% do 40,3%, per WhoScored), tworzył sobie sytuacje bramkowe (znakomita szansa Kane'a), jednak to Arsenal prowadził. Goście po objęciu prowadzenia grali nieco bardziej zachowawczo, starając się ograniczyć kontrataki Spurs, od  początku stanowiące źródło zagrożenia dla bramki Ospiny. Arsenal z kreowaniem sytuacji bramkowych miał problem – znów w kluczowych momentach szwankowało rozegranie w kontrataku, ponadto gospodarze dobrze radzili sobie z rozbijaniem ataków pozycyjnch podopiecznych Wengera. 

W gruncie rzeczy, z uwzględnieniem jednak poczynionych powyżej uwag, mecz przypominał wałkowane starcie z Manchesterem City – Arsenal znów oddał inicjatywę, starając się grać uważnie w defensywie, szukając bramek w kontratakach. I tym razem znalazł.

Porównanie obu drużyn w defensywie. Taki sam odsetek skutecznych odbiorów – 65% (odpowiednio 21/32 i 20/31). Nadto 24:28 w przechwytach, 1/5 w blokach oraz 30:39 w wybiciach.

Znów ważną postacią w szeregach gości był Coquelin, zabezpieczający strefę przed linią obrony: 3/5 odbiorów, 8 przechwytów, 1 zablokowany strzał, 2 wybicia, 1 faul i 2/3 wygrane pojedynki w powietrzu. Francuz nie podawał jednak tak dokładnie, jak w Manchesterze (24/31, 77%).


Po przerwie goście znów ruszyli odważniej do przodu, angażując w ataku większą liczbę zawodników. Jak się wydaje, była to reakcja Wengera na słabą grę jego zawodników w fazie ataku w pierwszych 45 minutach. Od wznowienia gry do gola Kane'a to goście przejęli inicjatywę, dłużej utrzymując się przy futbolówce (46,9% do 53,1%, per WhoScored) i będąc bliżej zdobycia bramki (groźne uderzenie Cazorli z 16 metrów). 

Arsenal w fazie ataku przed i po przerwie: odpowiednio 2 i 5 strzałów oraz 1 i 3 stworzone sytuacje bramkowe.

Mogło się wydawać, że bramka wyrównująca przywróci proporcje. Tak się jednak nie stało – Arsenal nie cofnął się, stał się stroną w dużej mierze proaktywną, w dalszym ciągu starał się utrzymywać przy piłce i tworzyć sytuacje bramkowe poprzez atak pozycyjny. Przede wszystkim, bardziej zaangażowani w fazę ataku stali się Ramsey i Cazorla – a następnie Rosicki – grając wyżej i biorąc na siebie ciężar rozegrania. Do końca spotkania statystyka posiadania piłki wyniosła już 49,4% do 50,6% na korzyść Arsenalu (per WhoScored).



Mecz się wyrównał. Obie drużyny próbowały i kontrataków, i ataku pozycyjnego – za każdym razem bez rezultatu. Szwankowało rozegranie w strefie ataku. 


Wiele wskazywało na to, że rezultat 1:1 utrzyma się do końca meczu. Remis nie padł tylko dlatego, że ledwie drugie celnego tego dnia dośrodkowanie Tottenhamu na bramkę zamienił Kane fantastycznym strzałem głową, wykorzystując błąd w ustawieniu Koscielnego. 


Tym razem występ Kane'a trudno uznać za kompletny. Ledwie 38 kontaktów z piłką, 68% celnych podań (17/25) i jedna wykreowana sytuacja - to mało, jak na gracza, który operuje nieco z głębi pola, często cofając się do drugiej linii, nie zaś jako klasyczna „9”. Jednakże w derbach północnego Londynu w grze Kane'a było mnóstwo ze wspomnianej „9” – gra na pograniczu spalonego (5 offside'ów), żerowanie na piłki odbijane przez Ospinę oraz timing i positioning w polu karnym, umiejętność odnalezienia się we właściwym miejscu i we właściwym czasie, a także znakomita skuteczność. Nic dziwnego, że Kane znów skradł nagłówki, a Wenger na pomeczowej konferencji apelował do Roy'a Hodgsona o rychłe powołanie wychowanka Spurs do pierwszej reprezentacji.

PODSUMOWANIE

Arsenal nie zdołał odnieść kolejnego prestiżowego wyjazdowego zwycięstwa. Taktyka przygotowana przez Wengera na derby różniła się od tej zastosowanej w starciu z Manchesterem City – jego zespół nie był już nastawiony aż tak defensywnie, w większym zakresie i większą liczbą graczy angażując się w fazę ataku, zarazem jednak blok obronny, choć nadal dosyć kompaktowy w przekroju całego meczu, nie był już tak szczelny. Znów jednak „Kanonierzy” zawiedli w grze z kontrataku; jak się okazało, ten, po którym prowadzenie dał im Özil, był pierwszym i zarazem ostatnim. Nie kreowali też sytuacji w ataku pozycyjnym. 

Z kolei Tottenham był dobrze przygotowany na cofnięty i reaktywny Arsenal, jaki oglądaliśmy w pierwszej połowie. Operujący wyżej środkowi pomocnicy, wspierający atakujących, strzały z dystansu i ścięcia skrzydłowych, przy jednoczesnym podłączeniu się bocznych obrońców, spowodowały, że Tottenham nie miał większych problemów z regularnym tworzeniem zagrożenia dla bramki lokalnego rywala. Dostrzec trzeba również znakomity występ gospodarzy w fazie obrony – Tottenham zneutralizował bowiem Arsenal i w kontratakach, i w ataku pozycyjnym. 


Warto również zauważyć pewną ciekawą prawidłowość. Mianowicie, Tottenham wydawał się lepszy w fazie ataku przed przerwą, podczas gdy obie bramki zdobył już po niej; Arsenal z kolei gorzej radził sobie w ofensywie i w defensywie w pierwszej połowie, zdobywając jednak wtedy bramkę na 1:0, dwie tracąc natomiast w drugiej, czyli tej teoretycznie lepszej.

MATEUSZ JAWORSKI