As kartingu, tytan pracy: Thibault Moulin
2016-06-23 18:46:40; Aktualizacja: 8 lat temuBox-to-box, który nie ma sobie równych w wyścigach gokartów, a praca z kobietą-trener i zawirowania transferowe to dla niego żadna pierwszyzna. Choć Caen to jego miejsce na ziemi, a belgijski top się o niego zabijał, to wylądował w Legii.
Jeden cel
Styczeń, 1990 r. 13. dzień miesiąca nie był pechowy ani dla pani Moulin, ani dla całego Flers. Ot, wydawało się, że to nic wielkiego: na świat przyszedł kolejny chłopczyk. Ten jednak miał stać się dumą miasteczka.
Choć minęła już ponad dekada od momentu, gdy Thibault Moulin opuścił rodzinne strony, mieszkańcy Flers nadal o nim pamiętają. Do tego stopnia, że w kwietniu bieżącego roku zgłoszone zostało włamanie do klubowego budynku i oprócz znacznych aktów wandalizmu, strat w postaci kilku telewizorów, zanotowano… kradzież koszulki pomocnika, który tutaj dorastał. Swoją przygodę z futbolem rozpoczął w Athis de l’Orne, ale jak z uśmiechem wspomina – warunki do gry w piłkę nie były tam najlepsze. Wówczas gdzieś tam w najbardziej ukrytych zakamarkach jego umysłu narodziła się dziecięca, naiwna myśl: zostać profesjonalistą i grać dla szczelnie wypełnionych trybun. Który jednak chłopiec nie marzył o tym, by kiedyś wymaszerować na jakiś światowy stadion przy wtórze nierównego rytmu serca mieszającego się z krzykiem wydobywającym się z tysięcy gardeł? Jemu się prawie udało. W lokalnym Flers grał do 14. roku życia i to właśnie tam stawiał swoje pierwsze kroki. Moulin bardzo dobrze wspomina tamten okres, ale nie była ta czysta sielanka: wręcz przeciwnie, pracował w pocie czoła, żeby każdego, kolejnego dnia być lepszym piłkarzem.Popularne
„Nawet mając 12 lat nigdy nie wymigiwał się od treningów. Nigdy nie oszukiwał, zawsze robił to, co do niego należało” – mówił jego trener z FC Flers, Jean-Marie Hallais.
Już w tym momencie miał kilka propozycji, żeby wyruszyć w głąb Francji i tam rozwijać się pod okiem innych, być może lepszych trenerów. Nie uległ pokusie. Został w domu, żeby być jak najbliżej rodziny i przyjaciół. Oczywiście, było to rozwiązanie tymczasowe – pewnie stale w uszach brzmiały mu przyśpiewki klubu, którego barwy byłyby dla niego najwyższym wyróżnieniem. Wszak Olympique Marsylia był jego jedynym, piłkarskim marzeniem.
„Wspominam go jako bardzo dobrze wychowanego chłopaka, który miał jednak pewne niedoskonałości fizyczne. Był bardzo kruchy. Dlatego też spędził naprawdę sporo czasu na sesjach rehabilitacyjnych. To go wzmocniło, stał się silniejszy” – wypowiadał się Sebastien Bannier, który odpowiadał za środek pola w SM Caen. Thibault Moulin trafił tam bezpośrednio z FC Flers i aż po dziś dzień uważa ten klub za swoje miejsce na ziemi. „Jako nastolatek stracił naprawdę wiele przez powtarzające się kontuzje, choć nie można mieć wątpliwości, że jest bardzo ciekawy pod względem technicznym. Jeszcze to udowodni” – kończył Bannier w rozmowie, która pojawiła się na ouest-france.fr. Pomocnik jest świetnym dowodem na to, że ciężka praca i małe kroczki mogą doprowadzić człowieka do celu. W lutym 2011 r. podpisał profesjonalny kontrakt z Caen obejmujący okres 3 lat i przyznał, że jest to dla niego wielkie wyróżnienie móc grać w czołowej ekipie z regionu. Od początku sezonu trenował z pierwszym zespołem i rzadko kiedy opuszczał meczową „18”. Zdecydowanie najciekawsza historia wiążę się z jego grudniowym powołaniem na mecz z Rennes, który był szalenie istotny dla całej drużyny notującej porażkę za porażką. Przełamali się i zeszli z boiska z tarczą. Po spotkaniu Moulin nie omieszkał wspomnieć, że takie konfrontacje budują jego charakter, dodają ogromnej pewności siebie.
Dobra postawa nie umknęła skautom z innych, francuskich klubów. Thibault Moulin, który w lipcu 2011 miał na swoim koncie już 17 występów, znalazł się nawet na celowniku Le Havre. Ostatecznie do transferu nie doszło, a Caen zdecydowało się posłać młodego piłkarza na wypożyczenie do Châteauroux.
Transferowy zawrót głowy
„Na boisku każdy daje z siebie 100%. 100% zaangażowania, które popycha do zwycięstwa. Futbol to prawdziwa wojna i to wybija się na pierwszy plan w mojej osobowości”- powiedział pomocnik w jednym z wywiadów podkreślając, że te słowa nie są dla niego utartym frazesem, a prawdą. W dorosłym życiu nie obeszło się jednak bez zawirowań i Thibault Moulin przynajmniej dwukrotnie zderzył się ze ścianą.
Pierwsze, poważniejsze problemy pojawiły się już w październiku 2013 r., gdy Francuz był u progu przełomowych zmian w swoim życiu. Miał opuścić Caen i przenieść się do Châteauroux, które oferowało 3-letni kontrakt i bardzo konkretne warunki (również finansowe). Ostatecznie nie było bezboleśnie, a wszystko przez… zmianę na stanowisku trenera w AS Nancy. Guillaume Lainé na łamach ouest-france.fr napisał, że po tym jak Jean Fernandez opuścił klub, a zastąpił go Patrick Gabriel, zupełnie zmieniła się główna myśl w kontekście transferów. Od tego momentu w ekipie miał pozostać Thomas Ayasse, który wcześniej znalazł się na celowniku Caen i miał być naturalnym zastępcą właśnie dla Moulina. W jednym momencie Thibault znalazł się na progu drzwi, które zostały mu zatrzaśnięte przed nosem: do Châteauroux i z Caen.
Pomocnik nie rzucał słów na wiatr: raz nazywając się „100% Caennais”, pozostał nim przez długi czas, a los jeszcze skrzyżował jego drogę z klubem z Normandii. Po tym jak rozegrał 31 spotkań i strzelił 4 gole w barwach drugoligowego Châteauroux, do którego trafił na zasadzie wypożyczenia, wrócił do Caen, z którym… spadł z Ligue 1. Na tym nie zakończyły się jego międzyklubowe wycieczki. Długo nie zwlekał. Natychmiast przeniósł się do Clermont i od razu wskoczył do pierwszego składu. Przez te dwa sezony, gdy tylko znalazł się po przeciwnej stronie barykady, zwykł podkreślać:
„To zawsze wielka przyjemność móc powrócić na Stade Michel d’Ornano. Caen jest dla mnie wszystkim. To klub, który uczynił mnie takim zawodnikiem, jakim jestem, który pozwolił mi odkryć profesjonalny świat piłki nożnej.”
To był dopiero przedsmak tego, co zaoferuje mu futbolowy światek. Thibault Moulin ostatecznie zdecydował się wyfrunąć z rodzinnego kraju. Do Belgii. Wydawało się, że małe Waasland-Beveren będzie dobrym rozwiązaniem. Wszak, mógł się tam rozwijać, zasmakować zagranicznej piłki. Poza-boiskowa rzeczywistość okazała się być zgoła inna.
33 mecze. 4 bramki. 10 asyst. Taki bilans nie mógł umknąć uwadze topowych klubów ligi belgijskiej. W pierwszej połowie sezonu asystował aż miło, na jego barkach spoczywała odpowiedzialność za wykonywanie karnych, które z powodzeniem pakował do bramki. Jedną z lepszych gier, już z opaską kapitana na ramieniu, rozegrał w meczu wyjazdowym przeciwko KV Oostende (3:3) – wypracował 2 gole i postawił kropkę nad „i” zamieniając „jedenastkę” na kolejne trafienie. Jeszcze lepiej poszło mu w starciu z Charleroi (2:3), gdy dwukrotnie pokonał bramkarza i dołożył jeszcze asystę. Nic więc dziwnego, że pojawiło się zainteresowanie z kilku frontów.
Pomocnika chciał Club Brugge, chciał go Anderlecht, chcieli go Standard Liege i Gent. Lokalna prasa rozdrabniała się nad jego wielkim talentem, pisano, że jest odkryciem sezonu i byłby „pięknym prezentem” dla ekipy z Brugii. I nagle…
„Waasland-Beveren to nie jest klub, to jest jakiś garaż: każdego roku przychodzi 25 graczy, a innych 25 odchodzi. Jedno wiem na pewno: nigdy więcej nie zagram w tej drużynie.” – mówił rozgoryczony Thibault Moulin.
Spalił za sobą mosty. Jego słowa szybko obiegły całą lokalną prasę, pojawiły się także we francuskich mediach. Miało się bowiem okazać, że pomocnik związał się z klubem nie na takich warunkach, jakie początkowo przedstawiano. Moulin oczekiwał umowy obowiązującej przez najbliższy rok, a przed nim na stole wyłożono 2-letni kontrakt, który ponoć nie był nawet przetłumaczony na język francuski. Ostatecznie Francuz zgodził się na te 2 sezony z dodatkową klauzulą, która informowała, że będzie mógł odejść z klubu za +/- 200 tys. euro. Wydawało się, że sprawa rozejdzie się po kościach i wszystko jest już jasne, gdy władze Waasland-Beveren nieoczekiwanie zablokowały transfer zawodnika.
Praca z kobietą i diabeł na torze
Takich problemów z komunikacją uniknął nawet w Clermont, choć właśnie stereotypowe podejście wskazywałoby na coś zgoła innego. Po tym jak Regis Brouard spuścił klub na 14. miejsce w tabeli, prezes Michy nie zwlekał i wziął sprawy w swoje ręce podejmując radykalne kroki. Nikt nie spodziewał się, że nowym szkoleniowcem zostanie… kobieta.
Początek maja miał być momentem przełomowym w dziejach całego klubu, a skończyło się fail startem – Helena Costa szybko podała się do dymisji i wydawało się, że na tym zakończą się „eksperymenty”. Nic bardziej mylnego. Prezes nie odpuszczał i tym razem wprowadził na salę… kolejną kobietę. Taką, która zagrzała miejsce na dłużej. Corinne Diacre szybko odnalazła się w sytuacji i w przeciwieństwie do swojej poprzedniczki nie wspomniała ani słowem o „całkowitym amatorstwie” czy „braku szacunku” ze strony klubu. Wraz z drużyną wylądowała na 12. miejscu w tabeli łącznie inkasując 49 punktów. Naturalną konsekwencją dobrych wyników było przedłużenie z nią kontraktu o kolejne 2 lata. Jak w tej całej sytuacji odnalazł się Thibault Moulin?
„Dlaczego nie kobieta?” – pytał jeszcze przed zameldowaniem się Heleny Costa w siedzibie klubu. Nie robiło mu to żadnej różnicy. Oczywiście nie omieszkał przyznać, że początkowo wydawało im się to bardzo dziwne, że drużyna będzie prowadzona przez kobietę i można było to postrzegać jako swoisty eksperyment, ale szybko zauważyli, że nie można jej odmówić autorytetu.
Pomijając wszelkie zawirowania związane z transferami i boiskowe usposobienie, Thibault jeszcze w jednej dziedzinie odnajduje się jak ryba w wodzie. Nikt nie jest w stanie go prześcignąć, wszyscy są sprowadzani do gruntu. Francuski pomocnik jest świetnym… kierowcą. Spokojnie, nie miewa szalonych pomysłów, by zamienić piłkarski strój na kombinezon i rzucić się w wir rajdów samochodowych. Choć mogłoby się wydawać, że od gokartów już całkiem niedaleko droga, to zabawa z mechaniką to coś, co kompletnie nie jest dla niego. W przeciwieństwie do „zwyczajnego” kierowania. Tak, Thibault Moulin jest asem kartingu. Swoją przygodę z gokartami zaczął dawno, dawno temu, ale nawet wtedy nie brał udziału w żadnych oficjalnych rozgrywkach – ot, lubił się pościgać z rodziną i znajomymi. Jeszcze w Clermont razem z kilkoma pozostałymi zawodnikami wybierali się do Riom, na tor Sarron. To właśnie tam spędzali masę wolnego czasu.
„Zwykle poświęcaliśmy pierwsze 20 minut na zapoznanie się z torem, a potem dzieliliśmy pół godziny na 3 serie, w których zawierały się tzw. wolny przejazd, jazda na czas i sam wyścig. Zawsze wygrywałem. Nawet w sumie miałem nadzieję, że nadejdzie dzień, kiedy ktoś mnie wyprzedzi – byłoby chociaż ciekawiej” – opowiadał Thibault Moulin nie szczędząc szczegółów technicznych w rozmowie z Tanguy Le Seviller z sofoot.com.
Solidny, techniczny, ale…
„Trzeba skoncentrować się zwłaszcza na wirażach. To one są kluczowe. Należy tak w nie wejść, żeby nie stracić prędkości. Już lepiej zwolnić przed samym zakrętem, a następnie przyspieszyć, gdy droga powoli zacznie się naprostowywać. W ten sposób mimo wszystko można zyskać cenne sekundy”.
To nie opis gry w bocznych sektorach boiska proponowany przez francuskiego pomocnika. W żadnym razie nie jest to skomplikowana strategia na pojedynki biegowe. Thibault Moulin jest tak zafascynowany gokartami, że ma je już doskonale rozpracowane. Nieco inaczej wygląda to na boisku. Chociaż potrafi przykleić sobie piłkę tak, że nikt nie jest w stanie mu jej wygarnąć, włożyć nogę tam, gdzie inni baliby się wściubić najmniejszy palec i jednocześnie jest w stanie obsłużyć kolegów świetnymi podaniami uruchamiającymi, które przecinają defensywę przeciwnika, to… nie zawsze mu się to udaje. Francuz bez wątpienia jest bardzo dobrze wyszkolony technicznie, na boisku wykonuje tytaniczną pracę biegając spod jednego pola karnego pod drugie i przy okazji wykazuje się spora inteligencją boiskową, ale jego gra w ciągu sezonu nie jest wolna od sinusoidalnego usposobienia. W Belgii udało mu się w miarę ustabilizować formę i rozgrywać zawody na wysokim poziomie, ale jeszcze parę lat temu nie było to zasadą. Pomimo, że Moulin od kilku lat czy to we Francji, czy to w Belgii jest wymieniany w kategorii odkrycie sezonu, to nawet teraz nie udało mu się sfinalizować transferu z którąś drużyną z belgijskiego topu. Być może przekonała go osoba nowego szkoleniowca Legii, być może chodziło o widmo Ligii Mistrzów, być może tamte kluby nie zaoferowały aż tak dobrych warunków. Niemniej jednak, poza pozytywnymi komentarzami, które wskazują na jego świetne wyszkolenie techniczne i ogromne wyczucie, można odnaleźć te… mniej pochlebne.
Oczywiście jedno pomeczowe podsumowanie nie może kłaść ogromnego cienia na osobę 26-latka, ale w bardzo zabawny sposób prezentuje jego chwilowa niedyspozycję z końcówki marca 2013 r., gdy po dwóch stronach barykady stanęły Caen i Arles Avignon (1:1).
„(…) a potem pojawił się jeszcze on. Thibault Moulin. Facet, który tracił wszystkie piłki, które tylko dotknął. Wszystkie. Wszystkie jego podania kończyły się pod nogami rywali, cała jego kontrola nad futbolówką ograniczała się do zaledwie 10 metrów, wszystkie pojedynki kończyły się na jego niekorzyść. Nawet potrafił zawalić podanie do Sorbona, chociaż chodziło o posłanie piłki na 3 metry, a zamiast tego wysłał cos na kształt niechlujnego loba, którego Sorbon nie mógł nawet sięgnąć. Thibault Moulin, Mistrz Yoda nieudanych podań, Gandalf utraconej kontroli, Harry Potter podań do przeciwnika.” @MalherbesPoetry
Moulin za ten mecz otrzymał notę 0 z dopiskiem „śmierć kliniczna. Syndrom sztokholmski”.
Boisko zweryfikuje obecną formę francuskiego pomocnika i lepiej dla Legii, żeby jednak nie włączał mu się tryb, jak ten sprzed 3 lat.
Źródła: ouest-france.fr, foot-national.com, lamontagne.fr, sportacaen.ft, walfoot.be, voetbalkrant.com, sofoot.com, lejdd.fr.