Blokada na własne życzenie: Zagłębie Lubin

2016-11-29 15:37:02; Aktualizacja: 7 lat temu
Blokada na własne życzenie: Zagłębie Lubin Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Początkowo mechanizm jakoś jeszcze dawał sobie radę. Jedna zębatka opuściła oś, druga uległa korozji, ale tryb awaryjny wzbudzał delikatne impulsy do serca. Teraz są one tak słabe, że nie są w stanie udźwignąć pracy całego organizmu.

Martwa strefa

Lech Poznań w starciu z „Miedziowymi” pokazał coś potężniejszego niż pełnię dominacji. Potwierdził, że jest świetnym przykładem zespołu, którym mogli się stać podopieczni Stokowca, ale przez przypadek i brak rozwagi sam się zaszachował. Wpłynęła na to chociażby zmiana struktury formacji opierająca się na rezygnacji z kluczowego elementu, co znowuż zbiegło się ze spadkiem formy doświadczonych zawodników i w efekcie utraceniem całego pomysłu na grę. To jak to jest, że w Lubinie zamienili grę w szachy z matem w kilku posunięciach na destrukcyjne domino?

Zbyt mało powiedzieć, że problemy Zagłębia zaczęły się w momencie, gdy ze składu wypadł Starzyński. W pewnym sensie byłaby to nawet błędna teza. Lubiński „Figo” wykonywał kawał dobrej roboty wyczuciem i techniką. Meldował się zawsze tam, gdzie go oczekiwano, regulując tempo akcji, rozporządzając piłkami. Krótko mówiąc: był zawodnikiem, na którego teraz w Lubinie czeka się jak na zbawienie. Gdzieś tam w tle unoszą się jednak inne, dręczące kwestie, a wśród nich m.in. Jan Vlasko i jego przydatność, dyspozycja drużyny jako całego organizmu. Kłopoty Zagłębia odsłoniła absencja Starzyńskiego, a za gwóźdź do trumny można uznać wszystkie zmiany w obrębie formacji. No bo czy 26-letni Słowak może prezentować aż tak fatalną dyspozycję, żeby nawet w najbardziej kryzysowej chwili nie załapać się do składu?

Nie tylko Lech-jako-drużyna uwypuklił trudną sytuację „Miedziowych”. Samą swoją postawą zrobił to Bjelica. Szkoleniowiec poznaniaków myśli i reaguje, analizuje, wyciąga wnioski i planuje kilka kroków do przodu. Przede wszystkim jednak nie stosuje żelaznej taktyki, a układa ją pod każdego rywala. Indywidualnie. Oczywiście, ma swoje stałe elementy, ale ma też takie, które ciągle podlegają rotacji (zwłaszcza w obliczu meczów pucharowych). Tego brakuje trenerowi Zagłębia. Stokowiec uparcie stawia na 4-4-2, chociaż od kilku meczów nie przynosi żadnych korzyści. Ba, razi w oczy swoim niedopasowaniem. Elementy układanki są powciskane na siłę, więc lepiej odpuścić zdziwienie: to po prostu nie ma prawa wypalić.

Już pomijając samą formę poszczególnych piłkarzy, warto zwrócić uwagę, że gra w takim systemie, bez łącznika, Zagłębiu nie leży.

To tez nie jest takie proste. Wcale nie wystarczyłoby wrzucić do środka Adriana Rakowskiego i posłać na niego kilka piłek (chociaż w pewnym momencie można było odnieść nawet takie wrażenie). Vlasko grał nieco niżej od Filipa, nie prowadził piłki tak krótko, co mogło skutkować poszerzeniem pola gry – zamiast tego narodził się brak zaufania. Problemem jest brak zawodnika, który przejmie futbolówkę, oceni syt… Właściwie to można by było się zatrzymać już na samej kwestii „przejęcia”. Piątek i Kubicki są w gruncie rzeczy bardzo podobnie usposobieni. Wymienność na tej płaszczyźnie funkcjonowała, gdy na boisku przebywał łącznik.

Kubicki schodzi do bocznego sektora, żeby wspomóc rozegranie, a na jego pozycji wytwarza się dziura, której nie ma kto zapełnić, ewentualnie Piątek nie jest w stanie tego zrobić, bo musi zająć się innym sektorem.

Zmiana formacji podziałała destrukcyjnie. Wszystkie pionki zaczęły się przewracać. Upadł szybki odbiór, bo brakuje pressingu. Brakuje pressingu, bo nie ma tempa. Nie ma tempa, bo nie ma kogoś, kto się nim zajmie. Nie ma tego kogoś, bo… słabsza dyspozycja zbiegła się z brakiem zaufania do wesołego Słowaka i upartym stawianiem na Nespora w duecie z Papadopulosem.

Małe odległości jedynym śladem starego porządku

Sama sprawa tak do końca nie jest przegrana. Pozostałości Zagłębia z lata/początku jesieni nadal znajdują swoje odzwierciedlenie na boisku. W formie znacznie mniej inwazyjnej, słabnącej, ale nadal zdolnej do wykrzesania z niej choćby delikatnego impulsu. A skoro „Miedziowi” układają teraz domino, to czemu nie miałoby to wypalić?

Podopieczni Stokowca nadal potrafią się dobrze ustawiać. Brakuje komunikacji, ale pewnych mechanizmów nie da się tak łatwo wykorzenić.

Podstawą lubinian, którzy niszczyli swojego rywala był pressing. Trzech piłkarzy potrafiło jednocześnie pokusić się o pewny doskok, odebrać futbolówkę, wytworzyć w bocznym sektorze trójkąt i szybko przenieść się pod bramkę przeciwnika. Teraz role się odwróciły. To Lech z łatwością operował w okolicach „szesnastki” Zagłębia nie zważając na to, czy formacja jest zbita, czy chwilowo rozluźniona. „Miedziowym” brakuje zdecydowania, pewności siebie, wszystkie działania poprzedza frustrujące wahanie, które wyczuwa przeciwnik i wykorzystuje je natychmiast, z zimną krwią. I znowu, wynika to z samego ustawienia. Kilkakrotnie Woźniak próbował coś zrobić, ale za każdym razem spotykał się z niezrozumieniem. Papadopulos i Nespor wyglądali tak, jakby byli wmurowani w murawę.

Dwóch Czechów za nic w świecie nie może się dogadać. Brakuje między nimi wymienności, realizacji podstawowych zadań wynikających z gry na dwóch napastników. Żaden z nich nie ruszy się po piłkę, a nawet jeśli nie po nią, to choćby po przeciwnika. Ot, zgarnąć go, żeby drugi miał miejsce. Nie ma wykształconej akcji-reakcji: skoro ja robię „A”, to ty „B” i jakoś nam to wychodzi. Brakuje zdecydowania. Wówczas zaczyna się psuć w drugą stronę. Oni nie wystartują ze swoich bloków, nikt nie odbierze futbolówki, padnie ona łupem rywala. Większość kontrataków i prób rozegrania Zagłębia kończyła się właśnie w ten sposób. Nawet się nie zaczynały.

Wpływ odczuły także boczne sektory, które jeszcze latem stanowiły o sile „Miedziowych”, a teraz trudno je nawet wyszczególnić. Trudno się jednak dziwić, jak i Janoszka, i Janus prezentują sinusoidalną formę. Inna sprawa, że ten pierwszy w starciu z Lechem gasł na długie chwile lub nie wiadomo czemu schodził do środka, gdy na flance nikt się nie meldował (trudno liczyć Cotrę, który bardziej statystował niż stanowił realne wsparcie). Skoro jednak trener Stokowiec zdecydował się na grę taką formacją, musiał mieć jakiś pomysł na swoją drużynę. Jedynym zawodnikiem, który w pierwszym składzie starał się podkreślić wytyczne szkoleniowca był Jarosław Jach.

Młody obrońca z każdym kolejnym meczem potwierdza swój szybki rozwój. Jest coraz bardziej pewny w interwencjach, o wiele lepiej czuje, gdzie w danym momencie ma się ustawić, podejmuje dobre wybory, które nie są pozbawione ryzyka. W pamięci nadal mam mecz  z Lechią, gdy to on wygarnął futbolówkę z linii bramkowej po strzale Peszki. Tu na pierwszy plan wybiła się jego boiskowa intuicja: nie zbiegł na drugi słupek, żeby zablokować Paixao, a zamiast tego wrzucił wyższy bieg i pognał do własnej bramki. Opłaciło się. Nie ogranicza się tylko do swoich nominalnych obowiązków – wspiera atak. Już pomijając zbieg na długi słupek przy stałych fragmentach gry (czego nie wykorzystują „Miedziowi”), Jach może być przydatny przy wprowadzaniu piłki do gry. Trochę brakuje mu dokładności i wsparcia ze strony kolegów (nie powalczą o futbolówkę, a przecież jeszcze kilka miesięcy temu nie mieli sobie równych w pojedynkach główkowych), ale nie ustaje w próbach. Jak zresztą większość młodych piłkarzy pod skrzydłami Piotra Stokowca.

Potężny impuls z ławki

Standardowy obrazek: Zagłębie męczy swoją powolną i niedokładną grą, na próżno wypatrywać pomysłu na przeciwnika, a przy okazji można odnieść wrażenie, że drużyna nie odrobiła pracy domowej. Nie dość, że powielane są stare błędy, to jeszcze brakuje rozłożenia rywala na czynniki pierwsze. Nie od dziś wiadomo, jakie stałe funkcje mają poszczególni zawodnicy poznańskiego Lecha, a „Miedziowi” zdawali się w ogóle nie mieć o nich pojęcia. Pozostawienie Kędziorze odkrytej flanki graniczy z samobójstwem, Kadar będzie wychodził wyżej, a wówczas jego miejsca zajmie Gajos, który jednocześnie potrzebuje niewiele miejsca, żeby oddać piekielne mocne uderzenie z 16. metra. Tak, podopieczni Stokowca udawali, że o tym nie wiedzą. Niemal każdy jest w stanie zrozumieć, że czasem trudno nadążyć za przeciwnikiem, który imponuje wymiennością pozycji i szybkim organizowaniem się w bocznych sektorach przy użyciu kilku świetnych graczy, ale tego powyżej nie uratuje nawet solidne alibi.

Mógł za to „uratować” ktoś inny. A nawet dwójka. Odpowiednio w 63. i 69. minucie na placu boju zameldowali się Buksa i Jagiełło, którzy zastąpili Papadopulosa i Nespora, a ich występ nie przeszedł całkowicie bez echa. Chłopaki nie grają regularnie (pierwszy bije się o skład, drugi powoli przekonuje do siebie trenera), ale nie mieli najmniejszych problemów, żeby odnaleźć się na murawie i w pół godziny zrobić więcej niż dwóch doświadczonych, ogranych napastników. No to jednak coś tu nie gra.

Przede wszystkim w obrębie formacji pojawił się ruch. Jagiełło cofał się po futbolówkę i uruchamiał kolegów z drużyny.

19-latka nie tyle co wyróżniała chęć do gry, ale i zapał, inteligencja. Nie bał się wyskoczyć przed przeciwnika, wygarnąć mu piłkę spod nóg, a jeśli nawet mu to nie wyszło to po prostu zmusić go do innego wariantu. Po odbiorze od razu zagrywał, nie zwlekał z ruchem do przodu. Starał się zrobić jak najwięcej w tym krótkim czasie, nie zrażały go liczne straty. Podobnie wyglądało to u Buksy. 20-latek nie tylko wywalczył rzut karny i zanotował dwa celne strzały, ale przede wszystkim był aktywny. Nie bał się wepchnąć w pole karne, wdać się w pojedynek bark w bark nawet jeśli był z góry skazany na porażkę. Zresztą, wystarczy zadać sobie pytanie: czy w pierwszej połowie, którykolwiek z podopiecznych Stokowca doskoczył do linii obrony/bramkarza? Odpowiedź nasuwa się sama. Fakt, że Buksa miał zdecydowanie łatwiej, bo stanął oko w oko z Lasse Nielsenem, ale to również wymagało pewnej dozy świadomości.

Można mówić, że dwójka młodych miała zadanie w dużej mierze ułatwione. Lech się cofnął, wystawił Tetteha, nastawił się na spokojną grę, nie narzucał tempa i pozwolił „Miedziowym” na znacznie więcej. Jedno jednak zachował: inicjatywę. Pozornie Zagłębie miało znacznie więcej do powodzenia i kilkakrotnie doszło do głosu, ale zaraz poznaniacy przypominali, kto kontroluje to spotkanie. Tylko, że tak jak trener Bjelica i „Kolejorz” pokazali coś więcej niż tylko dominację, tak ci dwaj młodzi piłkarze udowodnili, że nie tylko zasługują na pierwszy skład, ale i powrót do starego ustawienia. Tak naprawdę trener Stokowiec nic nie straci w meczu ze sprawnie operującą piłką Termalicą, gdy posadzi na ławce dwóch weteranów, a może dużo zyskać: czysty i niezmącony zapał do gry, element zaskoczenia i… szansę na zdjęcie blokady. Układanie domino zaczęło się na własne życzenie, może zakończyć się w taki sam sposób.