Ból wiernego kibica po spadku wielkiego klubu. Trzy przykłady z przeszłości
2021-05-08 06:37:20; Aktualizacja: 3 lata temuKibicowanie klubowe to ciężki kawałek chleba. W znakomitej większości przypadków wiąże się to z nielicznymi chwilami radości i znacznie częstszymi momentami rozpaczy. Piłka nożna jest pełna historii o śpiących gigantach, którzy lunatycznie spacerują wzdłuż klifu, aż w końcu spadają w przepaść.
HAMBURGER SV
W październiku 2019 roku miałem przyjemność udać się do Hamburga, aby zobaczyć na własne oczy, jak z drugoligową rzeczywistością radzi sobie zwycięzca Pucharu Europy z 1983 roku i sześciokrotny mistrz Niemiec, HSV. Trudno powiedzieć, żeby ich spadek był niespodziewany. Tą katastrofę poprzedził stopniowy upadek i lata kompletnie nieudanych sezonów, kiedy psim swędem udawało się uciec katu spod topora.
Degradację drużyny do niższej ligi można postrzegać jako zanurzenie się w otchłań. Jednak tamtego październikowego dnia wśród kibiców nie było poczucia przywilejów ani użalania się nad sobą. Hamburg pokonał Stuttgart 6:2 w starciu na szczycie tabeli. Wydawało się, że awans jest obowiązkiem. Jednak HSV, specjalizujący się w traumatyzowaniu swoich kibiców, po raz kolejny boleśnie ich doświadczył, kończąc ligę poza miejscem gwarantującym choćby baraże o awans. Ich pobyt w niższej lidze trwa do dziś.Popularne
Spadek przyniósł rozpacz, ale także nowe wyzwania. Kibice z Hamburga zostali zmuszeni do podróżować do nowych placówek piłkarskich. Miasta, które dawniej były pit-stopami lub objazdami na trasie do Monachium, Dortmundu czy Leverkusen, stały się teraz niechcianym miejscem docelowym dla poległych gigantów.
Oczywiście nie ma co się czarować, klub z Hamburga ma piękną historię, ale czasy jego świetności to odległa przeszłość. HSV w ostatnich latach jest niczym Napoleon Bonaparte pod koniec życia – wszyscy zdają sobie sprawę, że jest wielki, ale też każdy jest świadom, iż nie stanowi już żadnego zagrożenia. Jednak nie zmienia to faktu, że to właśnie HSV był ostatnim klubem założycielskim Bundesligi, który doznał złamania serca związanego z degradacją. Klub miał nawet zegar na Volksparkstadion, który odliczał, jak długo byli w Bundeslidze. 54 lata i 261 dni.
Kibice St. Pauli byli wniebowzięci, gdy „dinozaury” z Bundesligi stanęły w obliczu własnego wymarcia. Dla St. Pauli oznaczało to, że derby Hamburga staną się ligową rzeczywistością, a ich zaciekła rywalizacja zajmie centralne miejsce w nadchodzącym sezonie. Obecność HSV w 2. Bundeslidze z pewnością zwróciła uwagę na tę ligę i przywróciła derby Hamburga na piłkarską mapę Niemiec.
Aczkolwiek klub o wielkości HSV nie ogranicza się jedynie do Hamburga, a nawet do Niemiec. Może liczyć na globalne wsparcie. Jednak spadek z najwyższej klasy rozgrywkowej sprawił, że śledzenie poczynań Hamburczyków stało się dość trudne dla fanów z zagranicy. Przykładowo amerykański ESPN pokazuje jedynie jeden mecz 2. Bundesligi w kolejce. Na szczęście często jest to Hamburg, ale nie zawsze, więc amerykańscy fani HSV nie mają ułatwionego życia.
RANGERS FC
HSV cieszy się wieloletnią przyjaźnią z Rangers. Jej początek sięga lat 70. Oba kluby dzielą też trudne piłkarskie doświadczenia. Upadek Rangersów wyglądał zupełnie inaczej niż HSV. Nie nastąpił z powodu problemów na boisku, a koszmarnej niegospodarności finansowej.
Zaledwie osiem lat temu, w 2013 roku, musieli zacząć od nowa w trzeciej lidze. Spadek Rangersów z pewnością zwiększył chwilowo zainteresowanie niższymi szkockimi ligami. Wszyscy ludzie pasjonujący się szkocką piłką, z zainteresowaniem spoglądali na proces odbudowy najbardziej utytułowanego szkockiego klubu. Zwiększył też frekwencję na stadionach, na które wcześniej nie zaglądał nawet pies z kulawą nogą.
Niektóre mecze wyjazdowe były trudne. Elgin, East Stirlingshire – kibice Rangersów udając się w takie miejsca musieli myśleć sobie: „Jak do diabła się tu znaleźliśmy?”. Jednak oczywiste jest, że fani, choć dotknięci decyzją o zdegradowaniu swojego klubu, nadal będą podążać za drużyną wzdłuż i wszerz Szkocji.
Lee Newell, kibic Rangersów, wspomina ten okres w następujący sposób: „Nie odpuszczaliśmy żadnego wyjazdu. Tak naprawdę nigdy nie widzieliśmy zbyt wielu kibiców gospodarzy. Jednak każde miejsce, do którego się udawaliśmy było pełne ludzi ubranych na niebiesko. Pamiętam, jak pojechaliśmy do Stirling Albion. Byli wtedy na dnie, a ich menadżera nie było nawet na ławce rezerwowych. To był dzień jego ślubu”.
ATLETICO MADRYT
Madryt jest zdominowany przez dwa kluby, Real i Atlético. Ten pierwszy ukuł frazę Galacticos, aby reklamować się jako wymarzona drużyna. Tym drugim udało się roztoczyć wokół siebie aurę tego słabszego.
Kiedy Atléti spadło do Segunda División w 2000 roku, raptem cztery lata po zdobyciu dubletu, zespół marketingowy klubu nazwał to „małym rokiem w piekle”.
Chociaż Atlético jest najbardziej utytułowanym klubem w Hiszpanii, poza Realem i Barceloną, kibicom nie jest obce rozczarowanie. Klub jest nazywany „El Pupas”, co oznacza „Przeklęty”. Po raz pierwszy to określenie zostało użyte po przegranej Atléti w finale Pucharu Europy z Bayernem Monachium w 1974 roku. Kto jak kto, ale akurat kibice Atlético doskonale wiedzą, że dla historii i tożsamości klubu, porażki są równie ważne, jak zwycięstwa.
Dzięki marce „małego roku w piekle” i zdroworozsądkowym cenom biletów, frekwencja na Vicente Calderón w drugiej lidze, przekroczyła liczbę kibiców udających się na stadion w czasach La Ligi. Kibice zrozumieli, że Atlético to o wiele więcej niż wygrywanie i przegrywanie.
Kiedy zespół nie powrócił po pierwszym sezonie do La Liga i okazało się, że to jednak nie będzie tylko rok w piekle, na pomoc klubowi ruszył legendarny Luis Aragonés. Atléti wydostało się z piekła przy drugiej próbie, a kibice wywiesili transparent: „Trzymaliśmy twoją rękę w piekle, a ty podniosłeś nas do nieba”.
Przez wielu fanów „Los Colchoneros”, wygranie Segunda División jest wspominane równie dobrze, jak triumfy w La Lidze w 1996 czy 2014 roku. Symbolizuje ono czas jedności przeciwko przeciwnościom losu i wzmocnienie więzi między klubem a kibicami, co jest kamieniem węgielnym tożsamości Atléti. Niektórzy fani nawet trochę narzekają, że klub nie świętował tytułu Segundy z większą fanfarą. Działacze nie zorganizowali żadnej oficjalnej celebry tego awansu, ale kibice i tak udali się do Neptuna i spontanicznie celebrowali powrót do elity.
Wycieczka do Fuente de Neptuno to tradycja dla kibiców Atlético, świętujących zdobycie trofeum. Kiedy fani cieszyli się z powrotu do La Ligi, pod Neptunem obecny był również Fernando Torres, który już wówczas występował w pierwszej drużynie. Będąc fanem klubu w dzieciństwie, Torres doskonale rozumiał, co oznacza ten sukces dla kibiców.
***
Kluby znaczą tyle samo dla swoich kibiców, niezależnie od ligi, w której rozgrywają mecze. Spadek, choć jest frustrujący i bolesny, nie zabije miłości między klubem a jego kibicami, a nawet może wzmocnić tę więź. Jasne jest, że czas spędzony w piekle nie wyklucza przeżycia ekstazy piłkarskiego nieba w przyszłości.