Byle nie „bach-bach Karabach”: Piast w Europie

2016-05-22 17:36:41; Aktualizacja: 8 lat temu
Byle nie „bach-bach Karabach”: Piast w Europie Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Z jednej strony mroczne widmo rozgrabienia zespołu i pucharowa loteria, a z drugiej ta przemożna nadzieja, że może teraz się uda. Wszak w Gliwicach powstała drużyna w pełnym tego słowa znaczeniu, a samo miasto ma okazje zaistnieć w Europie.

Demony przeszłości

Raz już tak było, że wielka radość szybko przerodziła się w prawdziwą gorycz. Na nic krzyk i lament: polska drużyna po raz kolejny została wyrwana z rzeczywistości i nie zdołała odnaleźć się w nowych warunkach. I po co było to całe załatwianie wiz, ogarnianie wyprawy na kraniec świata i zmaganie się z niesprzyjającym klimatem? Nie dość, że wilgotno, gorąco, to jeszcze z metalicznym posmakiem porażki, którego nie da się pozbyć. I na tarczy. Bo przecież Piast 2 lata temu miał wątpliwą przyjemność przyjąć pocałunek śmierci i zmierzył się z kapryśną Ligą Europy.

II runda eliminacji. W obozie gliwiczan panują iście bojowe nastroje. Wszelkie troski na bok: Brosz stara się zapomnieć, że jego zespół będzie musiał radzić sobie bez podstawowego bramkarza. To nie czas na dramatyzowanie.

„Czas na dramatyzowanie” nadszedł potem. Karabach szybko pozbierał się po ukąszeniu Robaka i uderzył ze zdwojoną siłą. 2:1 i do domu. Z potężną nadzieją podtrzymywaną przez bramkę wyjazdową. No i dobra: przecież u siebie to zawsze inaczej. Będą kibice, nie będzie wyniszczającego upału…

…była za to „wyniszczająca” dogrywka i plucie sobie w brodę. Wielka gonitwa nie przyniosła oczekiwanych efektów.

Piast i tak miał masę szczęścia, bo mógł zebrać potężne baty już na samym początku tego spotkania. Mimo wszystko udało się jakoś pograć, zanotować dłuższy moment optycznej przewagi i stracić koncentrację dopiero w dogrywce. A może tu nie chodziło o skupienie tylko właśnie o to „wyniszczenie”? Gliwiczanie zgubili zapał, polegli fizycznie, a zrezygnowanie wpłynęło na ich postawę. Nikt nie podjął rzuconej rękawicy.

Tego Piasta już nie ma. Mieszankę bazującą na kontrach zastąpiła żelazna dyscyplina, pod którą fundamenty wylali obcokrajowcy.

Jurado… a, tego wywiało do Atletico… nie, nie Madryt. Baleares. Palma de Mallorca, drinki z palemką, hegemon turystyki. No dobra, to może ktoś inny. O, Matej Izvolt. Też zniknął. Aż strach sprawdzać czym jest ten cały MFK Frydek-Mistek. Część wybrała inne regiony Polski. Takiemu Robakowi nie sprzyja poznańskie powietrze i wciąż nie może wyleczyć kontuzji, a Matras wyjechał bardziej na Północ, do Szczecina. Został jeden. Taki, który dostał niecałe 10 minut w pierwszym meczu, a w drugim nawet nie pojawił się na murawie. Radek Murawski – obecny El Capitano gliwiczan.

(Prawie) zagraniczny trzon

Personalia są zupełnie inne, trudno odnaleźć jakiekolwiek elementy wspólne, a sam Piast stał się drużyną bardziej dojrzałą. Z instynktem mordercy. Ale tak na dobrą sprawę zmieniło się niewiele. „Piastunki” nadal lubią nastawiać się na zabójcze kontry (fakt, że teraz równie dobrze prowadzą grę i świetnie regulują tempo akcji) i ekipa w dużej mierze złożona jest z obcokrajowców.

Tylko czy tak naprawdę jest to wada? Można mówić o mniejszym przywiązaniu do barw, ciągłej niepewności, przedkładaniu pensji ponad dobro klubu, ale dla piłkarzy to normalny zawód i coraz częściej Polacy również przyjmują taką postawę. No, problemem może być brak inwestycji w rodzime dobro.

Prawie. Z tym też tak do końca nie jest. Rzućmy chociażby okiem na samego kapitana gliwiczan. Piast pod batutą Murawskiego sprawuje się nad wyraz dobrze. I chociaż pomocnik całkiem niedawno skończył 22. rok życia, to na boisku wykazuje pełen profesjonalizm. Zresztą, tę całą dependencję doskonale widać w momencie, gdy Radka akurat nie ma na murawie: pojawiają się problemy ze stabilnością, formacje nie przenikają się w aż tak płynny sposób, brakuje kogoś, kto ogarnie drużynę i ją zespoi. Właśnie od tego jest, od tej czarnej roboty, od odbiorów i akcji dywersyjnych.

To nie jest tak, że Latal stroni od Polaków. W Gliwicach są przecież Mokwa, Szmatuła, czy Szeliga. Ten drugi przeżywa najlepszy okres w swojej karierze, rozegrał w pełnym wymiarze czasowym wszystkie 37 ekstraklasowych spotkań i niejednokrotnie ratował swoją ekipę przed pewną śmiercią. Nie bez przyczyny został ogłoszony najlepszym bramkarzem! Wszak te stalowe płuca, pewność interwencji i niesamowite wyczucie walnie przyczyniły się do sukcesu „Piastunek”. Jest też Pietrowski, do którego w Gdańsku przykleiło się m.in. łatka „kamikadze”. I to wcale nie dlatego, że 28-latek tak poświęca się dla drużyny i ryzykuje – chodziło o jego rzekome pijackie wybryki. A w Piaście odnalazł pewność i stabilność. Jasne, zdarza mu się popełniać proste błędy, ale stał się zupełnie innym zawodnikiem.

To skoro tak, to o co ta cała afera, że w Gliwicach jest jakaś wielka zależność od zagranicznych elementów? Bo jest. I to duża. Tyle, że szczególnie nie przeszkadza w rozwoju innych zawodników.

Dawno, dawno temu… no, może nie tak „dawno”, bo w 1987 r. Puchov przywitał Patrika Mraza. Nikt wówczas nie przypuszczał, że 29 lat później jego noga walnie przyczyni się do sukcesu gliwiczan. Zresztą, nie tylko noga. Fakt, że zachwycał dokładaniem jej do piłki, strzelił 3 gole i zanotował 13 asyst nie może przyćmić jego boiskowej inteligencji. Wszak to właśnie on wielokrotnie wyprowadzał zabójcze ataki gliwiczan i żeby tego było mało, w Gliwicach udowodnił coś sobie i innym agresywnie odrywając z siebie łatkę pijaka, którą uzyskał grając w Śląsku Wrocław. No i to właśnie Mraz stanowi punkt wyjścia do potęgi „Piastunek”, która drzemie w… obcokrajowcach. 11 bramek Nespora, drugie tyle Barisicia, 5 trafień Zivca, a na dokładkę kolejna „piątka” od Vacka składają się niesamowity wynik. Trudno więc się dziwić, że za równe 40 z 60 goli odpowiada tzw. „obcy zaciąg”, który w Gliwicach wcale nie czuł się aż tak obco. Być może dzięki obowiązkowym lekcją języka polskiego, fantastycznej atmosferze w szatni i… wyczuciu Latala, który stworzył drużynę w pełnym tego słowa znaczeniu. O jego intuicji świadczy chociażby sprowadzenie Bukaty, który początkowo występował w roli „protegowanego”, a wraz z każdym, kolejnym meczem potwierdzał swoją boiskową jakość (m.in. wyłączając z gry Krasicia i walnie przyczyniając się do zdemolowania Lechii). I właśnie na europejskiej arenie ta cała zależność może okazać się zbawienna.

Gliwickie wojny: mroczne widmo

Doświadczenie piłkarzy, którzy mieli przyjemność kopać poza granicami naszego kraju, będzie kluczowe w całym szturmie na Europę. Trudno sobie wyobrazić, że nagle taki Mraz dostanie paraliżu kończyn, gdy tylko wymaszeruje na murawę pod granicą chińską (miejmy jednak nadzieję, że gliwiczanie nie będą zmuszeni udać się do Kazachstanu czy Azerbejdżanu), a Nespor zapomni jak właściwie gra się w piłkę. No chyba, że… Piast nie zdoła ich zatrzymać.

I wtem: przełom. Nagła informacja o Vacku, który ma zmienić barwy i porzucić „europejskie” Gliwice na rzecz pogrążonego w kryzysie Poznania. A zaraz plotki o Nesporze i Mrazie nieco spychające na dalsze plany niepewną przyszłość Latala.

Nie dość, że ponad Piastem unoszą się demony przeszłości, które nie pozwalają zapomnieć o nieudanym podboju Azerbejdżanu, to jeszcze okazuje się, że wcale nie tak łatwo będzie utrzymać ekipę w takim składzie personalnym, w jakim występowała w tym sezonie. Z pewnością działacze liczyli się z tym, że może być problem z zatrzymaniem Vacka, że i z Nesporem będzie trudno, ale nikt nie przypuszczał, że gliwiczanie wykupią tego pierwszego za pieniądze… Lecha. Bo owszem, Piast miał poinformować Spartę, że chce skorzystać z opcji pierwokupu (250 tys. euro), ale jednocześnie dogadał się z „Kolejorzem”, że go im „odda”. Oczywiście, za stosowną kwotę. To wszystko ma sporo sensu, bowiem Czech byłby za drogi w utrzymaniu, więc i tak trzeba było jakoś ogarnąć tę sytuację. Kto by się jednak spodziewał, że będzie to takie cwane zagranie…

I jak gliwiczanie potrafią grać bez Vacka, to bez Nespora i Mraza już nie. Zwłaszcza, że teraz trzeba będzie skoncentrować się nie na jednym froncie, nie na upychaniu Pucharu Polski, ale na aż trzech, z czego ten ostatni będzie szalenie wyniszczający pod względem psychicznym, fizycznym i finansowym. Pojawia się więc konieczność poszerzenia kadry tak, aby zespół nie padł jeszcze zanim jesień pojawi się na horyzoncie. I chociaż w tym momencie trudno sobie wyobrazić, że zarząd Piasta na to pozwoli, to nie wszystko zależy od niego: pieniądz rządzi piłką.

Pojawiła się oferta z innego klubu, ale awans do pierwszej „ósemki” pokrzyżował plany. Został i prawie sięgnął po mistrzostwo dokonując czegoś niewyobrażalnego. Ba, zrobił coś więcej: stworzył drużynę.

Jeszcze parę dni temu nie było wiadomo, czy Latal pozostanie w Gliwicach i poprowadzi ekipę w następnym sezonie. Teraz sytuacja jest nieco bardziej klarowna. Sam szkoleniowiec przyznał, że mógł przenieść się do innej, polskiej drużyny, ale po tym, jak wywalczył z Piastem grupę mistrzowską, jego umowa automatycznie została przedłużona. W takiej sytuacji ktoś musiałby go wykupić. Mimo wszystko wydaje się, że Czech nie porzuci statku, który chce wypłynąć na szerokie wody i ma do tego możliwości. Trener przyznał, iż już w tym momencie zajmuje się rozplanowaniem czasu na okres przygotowawczy i byłby naprawdę rad, gdyby udało się wzmocnić każdą formację celem wykluczenia czynników destabilizujących.

Oddziały na trzech frontach

To wszystko dlatego, że w tym momencie moce przerobowe gliwiczan są zbyt małe. Drużyna nie jest w stanie fizycznie wytrzymać tak długiego sezonu, takiego nagromadzenia meczów i wybiórczo potraktowanego okresu przygotowawczego. Już minione rozgrywki porządnie dały w kość „Piastunkom” i w grudniu pojawiły się głosy o zadyszce, a nawet „końcu Piasta”, a teraz nawet nie ma zbyt wiele czasu na regeneracje i wprowadzenie nowych zawodników. Transfery powinny zostać przeprowadzone szybko tak, aby nowa kadra spotkała się w komplecie, gdy gliwiczanie wznowią treningi. Szkoleniowiec potwierdził, że ma już przygotowany plan na lato: wszystkie sparingi i obozy są zaplanowane, a czasu jest bardzo mało. To tylko 6 tygodni przygotowań, a 6.06 nadejdzie czas na powrót do regularnych zajęć.

Nawet absencja jednego elementu może doprowadzić do potężnej destabilizacji drużyny. Wiadomo co się działo, gdy nagle ze składu wypadł Radek Murawski – Piast stracił na płynności, środek pola stał się zaburzony, brakowało konkretów w zawiązywaniu ataków. W tej chwili potrzebni są zastępcy dla Vacka, pewnie też dla Nespora, czyli dla kluczowych piłkarzy wicemistrza kraju. A przecież to i tak wyjściowa, najmocniejsza „jedenastka”, którą nie można grać co 3 dni. Nikt nie mówi o dwóch składach, ale zmiennicy wydają się być koniecznością.

Cel minimum? Przejść chociaż jedną rundę i się nie skompromitować zbierając łomot od jakiejś ekipy z Wysp Owczych. Piast potrafi grać w piłkę, długo się przy niej utrzymywać, rozgrywać w bocznych sektorach, czy regulować tempo akcji, by w odpowiednim momencie wrzucić wyższy bieg i dopełnić dzieła zniszczenia. Inaczej gra się u nas, inaczej w Europie i to może zaważyć o wyniku spotkań eliminacyjnych. Z drugiej strony, Latal jest bardzo rozważnym szkoleniowcem, któremu nie tylko zależy na dobru drużyny, ale i przykłada szalenie dużą wagę do komunikacji (stąd te lekcje języka polskiego) uważając ta za klucz do właściwego zazębiania się formacji. Wszak, piłka to sport drużynowy i pewne rzeczy muszą dziać się automatycznie, by miały choć trochę sensu. Gliwiczanie mogą zaskoczyć swoimi szybkimi kontrami, dużą płynnością w przechodzeniu z ataku do ścisłej defensywy, ale są bardzo podatni na układ składu: wypada jeden zawodnik, robi się problem, a to w zabójczy sposób są w stanie wykorzystać zagraniczne zespoły.

„Coś” będzie jasne już za niecały miesiąc. 20.06 gliwiczanie poznają swojego pierwszego rywala, a ich wielka przygoda rozpocznie się 14.07, od II rundy. Liczby nie napawają optymizmem. Piast zajmuje 269. miejsce w rankingu, ma 5 tys. punktów i przed nim prawdziwa loteria, straszliwy rozrzut jeśli chodzi o potencjalnych rywali. Równie dobrze jak na łotewskie Ventspils, może trafić na Genk albo Austrię Wiedeń. I dla dobra wszystkich kibiców… lepiej nie zastanawiać się nad możliwym przeciwnikiem w kolejnej serii rozgrywek. Poważnie. No chyba, że ktoś chce nabawić się załamania nerwowego analizując szanse polskiej ekipy w starciu z jakąś niemiecką, francuską, czy angielską.