"Chciałem stanąć nad nim i powiedzieć: - Masz za swoje, cioto!" - fragmenty biografii Keane'a
2014-10-07 11:05:48; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
W Anglii jest już do nabycia nowa autobiografia Roya Keane’a. Specjalnie dla Was zebraliśmy najciekawsze fragmenty „The Second Half” („Druga połowa”).
O metodach treningowych Carlosa Queiroza:
Chcieliśmy pozmieniać coś w ćwiczeniach treningowych. Wtedy Queiroz powiedział:
- Nie, Roy, potrzebujemy powtarzalności. To jest to, czego nam trzeba. Powtórzenia.
Wtedy spytałem: - Carlos, a ty zawsze kochasz się z żoną w tej samej pozycji?
Odpowiedział: - Co? Dokąd to zmierza?
- Zmieniacie pozycje, prawda? Tak samo trzeba czasem zrobić z treningiem, zmienić coś. Tylko o to mi chodzi. To nic osobistego, mówię tylko to, co twierdzą wszyscy zawodnicy.
***
O swoim najlepszym menedżerze:
Pracowałem z dwoma znakomitymi menedżerami, ale to Briana Clough umieszczam przed Alexem Fergusonem z prostej przyczyny. Co było najważniejszym wydarzeniem w mojej karierze? Podpisanie ze mną kontraktu przez Clougha. Ten impuls rozpoczął wszystko.
(…)
Dwaj różni menedżerowie, obaj wspaniali. Myślę, że ciepło Clougha było prawdziwe. Dla Sir Alexa Fergusona to wszystko było elementem biznesu - wszystko jest biznesem. Gdy był miły, zawsze miałem wrażenie, że on widzi w tym tylko swoje interesy.
(…)
Był bezpośredni i bezwzględny. Ta powściągliwość w uczuciach był jego siłą. United był klubem większym od Forest, ale tylko jego chłód sprawił, że odnosił takie sukcesy.
***
O znaczeniu numeru na koszulce w Manchesterze United:
Bycie kapitanem jest ważne, ale numery na koszulkach też mają swoje znaczenie. W United „7” była symboliczną liczbą,
Kiedy odszedł Eric Cantona, rozpoczęła się dyskusja nad tym, kto ma zostać następnym kapitanem. Byłem o to spokojny.
Poza opaską został jednak także jego numer - „7”. Przed Cantoną nosili go Bryan Robson i oczywiście George Best.
Menedżer poprosił mnie do swojego biura i powiedział, że chce, bym to ja przejął „siódemkę”.
Powiedziałem: - Nie, mój obecny numer mi nie przeszkadza.
Wtedy boss powiedział: - Wiem, że Becks będzie go kur***** chciał, ale nie chcę, żeby to on go nosił.
(…)
Powiedziałem: - Daj go Becksowi.
Koniec końców Becks grał z „7” i pasowała mu - tak jak Cantonie przed nim i Ronaldo po nim.
***
O niedoszłym transferze do Realu Madryt w 2005 roku:
Michael (Kennedy, agent Keane’a - przyp. red.) poinformował mnie, że Emilio Butragueno będzie do mnie dzwonić i mam mieć telefon cały czas przy sobie.
Los okazał się tak przewrotny, że zadzwonił do mnie akurat, gdy siedziałem w toalecie.
- Roy, słuchaj, bardzo chcielibyśmy cię u siebie - powiedział wtedy. Zarząd klubu musiał tylko dopełnić formalności.
(…)
Powinienem był bardziej docenić tą ofertę Realu. To było najatrakcyjniejsze wyzwanie, przed jakim mogłem stanąć, ale odmówiłem.
Teraz, po fakcie wiem, że powinienem wtedy powiedzieć sobie: - Idź, idź do tej Hiszpanii, pożyj tam przez półtora roku, naucz się języka i kultury.
(…)
To, co zdecydowało w dużej mierze o mojej odmowie, to strach przed nieznanym. Ale też przed tym, że zamiast wywierać faktyczny wpływ na grę zespołu, mogłem tam tylko grywać od czasu do czasu.
Real mógł chcieć kogoś do określonych zadań, na określone momenty meczów. Kogoś, kto w środku pola wyczyści co trzeba w kilku spotkaniach. A ja chciałem grać gdzieś, gdzie będę mieć wpływ na drużynę.
***
O ataku serca Clive’a Clarke’a:
Przeszła mi wtedy przez głowę potworna myśl: - Dobrze, że miał ten atak akurat dzisiaj, bo to przyćmi nasz fatalny występ (Sunderland prowadzony przez Keane’a przegrał tego samego wieczoru 0:3 z Luton Town w pucharze ligi - przyp. red.).
***
O pracy w telewizji:
Kiedy grałem dla United, dostawałem godne pieniądze, ale mogłem powiedzieć, że zwracam je grając na boisku. Nie czułem tego w telewizji. To było zbyt proste wyzwanie, a takich nie lubię. Kiedy ktoś mówił, że podobał mu się mój komentarz z ostatniego meczu, wiedziałem, że gadam pierdoły, jak wszyscy. No, może moje pierdoły były nieco lepsze. Chciałem robić coś, co mnie ekscytuje, a telewizja w ogóle mi tego nie dawała.
(…)
Lubiłem Adriana i Lee Dixona. To, co mi się tam podobało, to towarzystwo. Fajnie było spotkać byłych piłkarzy, jak choćby Jana Molby z Liverpoolu. Niektórzy fani United widząc nas razem pytali: - Czemu do ch*** z nim rozmawiasz? Odpowiadałem: - Będę k**** rozmawiał z kim mi się tylko podoba!
***
O koszmarnym faulu na Alf-Inge Haalandzie:
Ten gość wnerwiał mnie, cały czas pieprzył mi coś nad uchem. Potwornie źle się przeciwko niemu grało. Przebiegły, nieznośny. Chciałem dać mu nauczkę. Chciałem zrobić mu krzywdę, stanąć nad nim i powiedzieć: - Masz za swoje, cioto. Nie żałuję tego, ale nie chciałem by skończył kontuzjowany.
To było w ferworze walki, taka jest piłka. Kopałem po nogach wielu graczy i znam różnicę między sprawianiem komuś bólu, a powodowaniem kontuzji. To wejście nie było obliczone na spowodowanie urazu. Kiedy uprawiasz sport wyczynowo, wiesz dokładnie, co trzeba zrobić, by wyłączyć rywala na długie miesiące.