Czas na fachowców od wykończenia. Wieloetapowa strategia Pogoni Szczecin
2017-08-20 14:25:21; Aktualizacja: 7 lat temuTeren został utwardzony, fundamenty wylane, a konstrukcja w końcu zaczyna nabierać stabilności. To jednak dopiero początek ciężkiej pracy: najtrudniejsze wciąż przed „Portowcami”.
Pierwszy kwadrans spotkania z Arką. Gyurcso i Drygas symultanicznie doskakują do Yannicka, gdy ten usiłuje wprowadzić piłkę do gry. „Usiłuje” jest tu jak najbardziej na miejscu, bowiem tak naprawdę nie ma najmniejszego pola manewru – gdziekolwiek by się nie ruszył, tam musiałby przedzierać się przez szczelne zasieki przeciwnika.
Od ogółu do szczegółu
Wspomagając się wyświechtanym określeniem, gra się tak, jak pozwala rywal, dałoby się nawet stwierdzić, że Pogoń byłaby w stanie zmieść Arkę z powierzchni ziemi. Podopieczni Ojrzyńskiego nie tylko nie mieli chociaż mglistego zarysu pomysłu na ten mecz, ale przede wszystkim grali na pół, a nawet ćwierć gwizdka. „Portowcy” tylko na to czekali. Potrzebowali meczu, w czasie którego uda im się dotrzeć pewne schematy i przy okazji nie cierpieć z powodu niedostatecznej precyzji oraz niedokładności. Nie oznacza to oczywiście, że mieli proste zadanie i tylko dlatego udało im się zwyciężyć. Et voilà, 6. kolejka może okazać się tą przełomową.Popularne
Trener Skorża wykonuje kawał dobrej roboty w Szczecinie. Przede wszystkim wygląda na to, że opracował sobie ramowy plan strategiczny, do którego w razie rozwoju wydarzeń dodaje rozwojowe podpunkty. Konsekwencja odgrywa tutaj ogromne znaczenie. Jego Pogoń ma grać blisko siebie, a każdy zawodnik musi mieć jasno wyznaczone zadania i ściśle się ich trzymać. Brzmi banalnie, ale wystarczy odtworzyć sobie mecz z Arką i przypomnieć ten z Zagłębiem, żeby zauważyć, że rzeczywiście te wszystkie zasady są sukcesywnie wdrażane. Weźmy chociażby ustawienie umożliwiające odbiór i jednoczesne zabezpieczenie tyłów. „Portowcy” już na samym początku meczu, konsekwentnie ustawiali swoje dwie linie w coś na kształt podwójnego półkola tak, że Dwali schodził wyżej i towarzyszył Piotrowskiemu i Drygasowi, a Niepsuj i Rapa mieli zapewnione wsparcie Nunesa. Chodziło o to, żeby jak najmocniej ograniczyć rywalowi pole gry i skutecznie przerwać atak. Nie miałoby to racji bytu, gdyby poszczególni zawodnicy nie wiedzieli, kogo muszą kryć w danym momencie rozwoju akcji – naprawdę trudno wskazać sytuację, gdy przeciwnik zostawał całkowicie bez krycia. Nawet gdy Dwali nie zdołał wygrać pojedynku biegowego z Jazviciem i musiał interweniować na dwa razy, to zaraz wsparcie przy linii końcowej zapewnił Drygas. Zresztą, Jurado i Jazvić byli pod szczególnym nadzorem przez całe spotkanie. Trener Skorża i jego sztab pod tym względem bardzo dobrze rozpracowali przeciwnika.
Newton byłby dumny
Obrona Pogoni nie miała zbyt wielu okazji do skutecznych interwencji, ale nie była też całkowicie bezrobotna. Właśnie głównie dzięki dobremu ustawieniu, wszelkie akcje Arki były duszone w zarodku. Fakt, że były one w większości pozbawione tempa, bardzo czytelne albo niedokładne (ewentualnie wszystkie elementy jednocześnie), wcale nie umniejsza pracy jaką wykonywali „Portowcy”. Dwali wyrasta na wyróżniającą się postać defensywy nie tylko ze względu na udane interwencje same w sobie, ale przede wszystkim odczytywanie zamiarów przeciwnika zanim w ogóle dojdzie do czegoś groźnego. Wiedział także, w którym momencie może sobie pozwolić na wyjście wyżej i wsparcie ofensywy. Taka współpraca między poszczególnymi częściami formacji była najwyraźniej widoczna po stronie Nunesa.
Obrońca już samym ruchem do piłki wysyłał sygnał w kierunku Gyurcso, który dzięki temu mógł wyczuć moment na wyjście na obieg. Taki system akcja-reakcja może i był powtarzalny, ale dzięki utrzymywaniu odpowiedniego tempa, Arka i tak za każdym razem popełniała rażące błędy i nie mogła się połapać w zamiarach przeciwnika. Głównie dlatego, że bardzo często dodawany był element pośredni, np. w postaci Dwaliego. Równie chętnie wykorzystywano krótkie, szybkie rozegranie, jak i dynamiczne, prostopadłe podania w poprzek boiska. Zwłaszcza ten drugi wariant stanowi dobry materiał poglądowy, bowiem już w momencie zagrania z linii obrony, Gyurcso szykował sobie miejsce do wyjścia bocznym sektorem. „Portowcy” mieli ogromną swobodę w rozgrywaniu. Potrafili przez długi czas utrzymywać się przy piłce w okolicach „szesnastki” przeciwnika, bez większych problemów przenosić ciężar gry, szukać idealnego wariantu rozegrania. Tak było w okolicach 26. minuty, gdy Nunes widząc, że jego kolega z flanki zaspał, szybko zagrał do Niepsuja będącego na przeciwległym skrzydle – długo nie trzeba było czekać na podanie zwrotne (no, na tyle, żeby Węgier znalazł sobie dogodną pozycję). Właśnie dużą zaletę Pogoni stanowiła wymienność pozycji, szybkość działania i wklejanie się w wolne strefy między obrońcami Arki. Było to widoczne już na samym początku meczu, w 2. minucie. Drygas i Formella podkręcili tempo na flance, a Frączczak wyczuł zamiar krótszego zagrania, wyszedł do piłki i tak na dobrą sprawę zabrakło mu „jedynie” wykończenia.
Haczyk
Bardzo umiejętne operowanie piłką nie przekładało się na dogodne sytuacje do strzelenia gola. Z „brutalnym wsparciem” przybywają statystyki: okazuje się bowiem, że „Portowcy” oddali tylko jeden strzał więcej (10) niż przeciwnik, a w samych celnych uderzeniach widniała ta sama cyfra (3). Podwaliny problemu leżą w decyzyjności towarzyszącej kluczowemu etapowi akcji… a raczej jej braku.
Trudno zliczyć ileż to razy w ciągu całego spotkania Pogoń świetnie organizowała się w ofensywie, a na samym końcu, gdy przychodziło do wykończenia, precyzyjnego dośrodkowania, wywoływała u swoich kibiców jęk zawodu. „Portowcy” mieli w swoim repertuarze mnóstwo wariantów rozegrania. Począwszy od klepki w środkowej strefie z udziałem Drygasa, Niepsuja i Formelli (czy jeszcze później, na 25. metrze z udziałem Kowalczyka), która całkowicie rozmontowywała obronę Arki, przez dośrodkowania spod linii końcowej wykorzystujące przyspieszenie, aż po precyzyjne dogrania między defensorów. Finał zawsze był jeden, chociaż w różnych wariantach: piłka szybująca w okolicach trybun, złe przyjęcie, strata na rzecz braku decyzyjności. Co ciekawe, ten ostatni element świetnie funkcjonował w niższych sektorach boiska. „Portowcy” doskonale wiedzieli, co mają robić, że jeśli A wykona ruch, to B musi myśleć na kilka kroków do przodu. Przy tym grali bardzo blisko siebie, nie mieli najmniejszych trudności z dynamiką. Przecież gdyby Formella nie poszedł do końca, to sędzia nie wskazałby „na wapno”, a jeśli Drygas odpuściłby po niepewnej interwencji Szwocha, Danch nigdy by go nie sfaulował z takim samym skutkiem. Precyzji nie brakowało przy przenoszeniu ciężaru gry, na który składa się przecież wiele czynników (fakt, że podopieczni Ojrzyńskiego nie za bardzo wiedzieli, z której strony mają zająć się kryciem). I tak absolutnie wszystko brało w łeb, gdy trzeba było wykończyć akcję. Pogoń stawała się cieniem samej siebie, samoczynnie aktywowała swoje niechlujne i nonszalanckie alter ego.
Tylko, że tak naprawdę, jeśli spojrzeć na formę „Portowców” w tym sezonie, trudno wskazać więcej niż 3 mecze rozegrane na przyzwoitym poziomie. Mecz z Arką w pewnym sensie przywoływał skojarzenia pucharowego spotkania z Lechem – nie na płaszczyźnie wykończenia, ale dynamiki, organizacji na boisku, płynnego ustawienia. Już wtedy grunt został utwardzony i powoli zabierano się do wylewania fundamentów. Teraz Pogoń jest na innym etapie, znacznie bardziej zaawansowanym. Efekty powinny się pojawić – nie od razu, nie po pstryknięciu palcem, ale jako wynik ciężkiej pracy całej drużyny.