Diabeł tkwi w szczegółach, czyli moc transferowych bonusów
2021-10-20 17:15:14; Aktualizacja: 3 lata temuGdy piłkarz zmienia klub, wspomina się głównie kwotę transferową i przyszłe zarobki. Informacja o bonusach jest jedynie szczegółem. A przecież to w szczegółach tkwi diabeł.
Gdy piłkarz zmienia klub, wspomina się głównie kwotę transferową i przyszłe zarobki. Informacja o bonusach jest jedynie szczegółem. A przecież to w szczegółach tkwi diabeł.
Śladem kolarstwa, gdzie „marginal gains” przyniosły Team Sky siedem z ośmiu zwycięstw w Tour De France między 2012 a 2019 rokiem, elitarny futbol dziś jest szukaniem drobnych przewag, których kumulacja przełoży się na duży sukces.
Trenerzy od autów, kapsuły do spania, maszyny do ćwiczenia refleksu. Wystarczy, że każda z tych rzeczy przyniesie jeden dodatkowy punkt w sezonie, a być może oddzieli to sukces od porażki.Popularne
„Ok, cokolwiek”
W ostatnich latach w europejskim futbolu najlepszym przykładem na to, jak szukać przewag, jest angielski Brentford City.
Klub Matthew Benhama awansował do Premier League wydając na pensje mniej niż 13 innych zespołów Championship. Zrobił to szukając – za pomocą danych - niedowartościowanych przez piłkarski rynek talentów.
Sukces Brentfordu nie został zbudowany jednak na jedynie sprytnych zakupach, lecz przede wszystkim na umiejętnej sprzedaży.
Wiadomo: Neal Maupay, Ollie Watkins i Said Benrahma kosztowali w sumie sześć milionów funtów, a zarobiono na nich już przeszło dziesięć razy tyle.
Ale to tylko część historii, bowiem dodatkowe pieniądze trafiają do Brentfordu w ramach bonusów, które stały się kołem zamachowym rozwoju klubu.
‐ Z punktu widzenia kupujących takie klauzule są akceptowane na zasadzie „ok, jasne, cokolwiek” - opowiadał we własnym podcaście Ted Knutson, który był jedną z kluczowych postaci po przejęciu Brentfordu przez Benhama, a później założył własną firmę statystyczną Statsbomb.
‐ Ale w Brentfordzie uznają je za bardzo prawdopodobne. A przecież małe sześć milionów funtów może przynieść trzech elitarnych atakujących - dodawał.
Knutson mówi tu o transferze Andre Graya do Burnley z 2015 roku.
Brentford zarobiło najpierw 6,2 miliona funtów. Drugie tyle trafiło na (wówczas) Griffin Park, gdy Burnley awansowało do Premier League, a potem zostało na kolejny sezon w angielskiej elicie.
Ostateczna kwota być może nie robi wrażenia, tym bardziej, że Gray dziś już nie gra w Premier League, ale ta sytuacja dobrze obrazuje schemat działań Brentfordu.
Londyński klub połowę zarobku z Graya osiągnął, gdy ten nie był już jego piłkarzem.
Co jest bardziej prawdopodobne
Brentford zyskuje więc na piłkarzach, którzy grają u rywali, a inwestycja zwraca się w dwójnasób - raz przez sprzedaż, a później przez dodatki.
Za te dodatkowe pieniądze można było kupić dwóch napastników - Watkinsa i Maupaya - którzy następnie strzelili 83 gole dla londyńczyków.
W przypadku sprzedaży Watkinsa do Aston Villi, na pięć milionów funtów składają się choćby pieniądze za każdy występ Anglika w reprezentacji.
Przy konstruowaniu bonusów, Brentford sprawdza, co jest bardziej prawdopodobne przy rozwoju danego zawodnika.
W przypadku Graya był to awans Burnley do Premier League. Aston Villa zaś ma trudniej ze zdobyciem trofeum, ale o wiele bardziej prawdopodobne jest, że Watkins zagra w kadrze, jeśli w klubie podawał mu Jack Grealish, a obecnie - Emiliano Buendía.
Co więc dla kupującego klubu jest jedynie wzmianką w umowie transferowej, dla Brentford może być cennym dodatkiem w budżecie.
Diabeł tkwi w szczegółach - to według eksperta od negocjacji Chrisa Vossa, który pracował w FBI przy porwaniach, jeden z sekretów udanych interesów.
‐ Inwestor Carl Icahn, zauważył, że gdy ustalił ostateczną cenę, druga strona opuszczała gardę. I wtedy wygrywał deal. Na detalach dotyczących płatności - opowiadał w angielskim podcaście „High Performance Podcast”.
Do ostatniego eurocenta
W dealu między Barceloną a Liverpoolem w sprawie transferu Phillipe Coutinho zwycięzca jest jasny od dawna.
Liverpool wycisnął bowiem z Barcelony (niemal) każdego możliwego eurocenta. W tym - oczywiście - bonusy. Ze 142 milionów funtów, które Brazylijczyk kosztował Katalończyków, 36 milionów było w ramach „zmiennych”.
Zmienne są ujęte w cudzysłów, bo w przypadku tego transferu prawdopodobieństwo ich spełnienia graniczyło z pewnością. Każde 15 meczów oznaczało dodatkowy zarobek dla Liverpoolu, a do tego Katalończycy płacili za każdy awans do Ligi Mistrzów.
Nie spełniły się jedynie bonusy związane z wygraniem Pucharu Europy.
Takie - bardzo łatwe do spełnienia - bonusy nie muszą koniecznie oznaczać mądrości sprzedającego i głupoty kupującego.
To może być choćby zabieg księgowy, dzięki któremu ta najważniejsza z punktu widzenia Finansowego Fair Play rubryka - zysk - świeciła się na zielono.
Jak kończą się księgowe zabawy, uwidocznił jednak covidowy kryzys. I nagle bonusy dla kupujących zamiast sprytnym zabiegiem stały się utrapieniem.
Tak, jak Brentford zarabia na zawodnikach, których już w składzie nie ma, tak Barcelona płaci za piłkarza, który u niej już jest. To, że Coutinho nie spełnia oczekiwań, jest tylko wisienką na torcie barcelońskiej przedsiębiorczości.
Obniżyć gardę u bogatych
Kumulację bonusów widać też w innych bogatych klubach. W 2019 roku Manchester United opublikował raport finansowy, w którym napisano, że maksymalna wartość bonusów do zapłaty w ramach umów może wynieść aż 74 miliony funtów. To o 30 milionów więcej niż dwa lata wcześniej.
Mniejsze kluby zorientowały się, że po uzgodnieniu kwoty transferu i obniżenia gardy u najbogatszych, można się dodatkowo obłowić na bonusach.
Część zależała od wygranej Czerwonych Diabłów w Premier League, ale niemała suma musiała jednak zostać wypłacona za występy, grę w reprezentacji czy awanse do Ligi Mistrzów.
Z 52 milionów wydanych na Freda aż 12 przyszło w formie bonusów. Do tego doszło kolejnych 13 milionów za Harry’ego Maguire’a, Aarona Wana-Bissakę i Daniela Jamesa.
Dla klubu, który w przedpandemicznej ekonomii miał przychody wynoszące 627 miliony funtów, te pieniądze nie robią być może wrażenia, ale przy kryzysie mogą stać się języczkiem u wagi.
Oczywiście same bonusy nie zrobią jednak z bogaczy bankrutów, a z mniejszych klubów potentatów, ale są dziś istotnym elementem układanki na piłkarskim rynku. I to bardziej dla sprzedających niż kupujących – zabezpieczają dodatkowe pieniądze, jeśli piłkarz w następnym klubie się rozwinie.
A ich umiejętne wykorzystanie pozwala na wykrojenie sobie tej odrobiny przewagi. Kto wie, może wartej ten kluczowy punkt w końcowej tabeli.
JACEK STASZAK