Fernando Ricksen. Wielki wojownik, który stawia czoła nieuleczalnej chorobie

2016-10-17 13:32:25; Aktualizacja: 8 lat temu
Fernando Ricksen. Wielki wojownik, który stawia czoła nieuleczalnej chorobie Fot. Transfery.info
Mateusz Michałek
Mateusz Michałek Źródło: Transfery.info

Na murawie prawdziwy walczak. Wojownik, który nigdy nie odstawiał nogi. Budzący strach, silny, pewny siebie, zwariowany. Jego twarz zmieniła nieuleczalna choroba, ale mimo bólu, nie zatracił siły ducha. Oto smutna historia Fernando Ricksena.

Zadziorny był od najmłodszych lat.Nigdy nie należał do największych wirtuozów, ale kolejni trenerzywidzieli w nim prawdziwego lidera. Kogoś, kto w razie potrzebyzagrzeje kolegów z drużyny do walki. Zdarzało się, że przyokazji wyżywał się trochę na rywalach - a to „sprzedawał”niepotrzebne kopniaki, a to wdawał w bójki - ale taki już miałcharakter. Łapał więcej kartek niż notował genialnych zagrań(choć trzeba dodać - kompletnie surowy też nie był), jednak cośza coś. Zawsze dawał z siebie wszystko. Rywale autentycznie się gobali.

Wszyscy pamiętają Ricksena głównie z występów wbarwach Glasgow Rangers. Urodzony w Heerlen zawodnik przeniósł siędo Szkocji w 2000 roku po trzech sezonach gry w rodzimym AZ Alkmaar.Ten ostatni był dla niego akurat szczególnie udany, jeśli chodzi obramki - w samej lidze zanotował ich aż dziewięć. Mniej więcej wtym samym czasie dostał powołanie do reprezentacji, w którejostatecznie zaliczył 12 występów.



Wyspymiały być dla niego idealnym miejscem. I były. W Rangersachspędził sześć długich sezonów. W sumie rozegrał ponad 180spotkań. Czasami naprawdę wyglądał na gościa, któremu wyłączałosię myślenie, ale innym razem zaskakiwał ładnym uderzeniem zdystansu. Koniec końców, dwukrotnie pomógł „The Gers” zdobyćmistrzostwo Szkocji. I to on - uwielbiany przez kibiców kapitan -wznosił puchar do góry jako pierwszy.


Po jeszcze bardziej prestiżowetrofea sięgał grając w Zenicie Sankt Petersburg. Z rosyjskimklubem, oprócz mistrzostwa kraju, zdobył bowiem Puchar iSuperpuchar UEFA. Za naszą wschodnią granicą grał już jednakzdecydowanie rzadziej. Wielu tamtejszych kibiców zapamiętała gogłównie ze scysji Władisławem Radimowem. Tak, „szalonyHolender” chciał przylać w trakcie meczu kapitanowi własnejdrużyny. Ale to był właśnie cały Ricksen.



Rosjaniego zawiesili, on nie chciał rozwiązać kontraktu, ale ostateczniewrócił do ojczyzny. Do 2013 roku występował w Fortunie Sittard -klubie, w którym stawiał pierwsze kroki w dorosłym futbolu.Prawdopodobnie kochają go tam jeszcze bardziej niż na Ibrox Park,gdzie już po całkowitym zawieszeniu butów na kołku zostałwłączony do „Galerii Sław”.


Prawdopodobnie do dzisiaj kopałbypiłkę na niższym poziomie. Niestety, rok 2013 przyniósłtragiczne wieści.


W jednym z rodzimych programówtelewizyjnych Ricksen wyznał, że choruje na ALS - obrzydliwąneurologiczną chorobę, która upośledza komórki nerwowe mózguoraz rdzenia kręgowego, co prowadzi do zatrzymania pracy wszystkichmięśni. Jest okrutna i z każdym miesiącem niszczy człowiekacoraz bardziej, o czym mogliśmy się przekonać, śledząc choćbylosy Krzysztofa Nowaka. Holender już w trakcie tamtego programuwyglądał źle. Był wychudzony i miał problemy z mówieniem, ztrudem powstrzymywał łzy. Cierpiał. Straszny widok.

Ricksen zagrał w otwarte karty, boprzyznał się również do tego, że jest alkoholikiem. Pił wzasadzie przez całą karierę. - Po meczach nie było spania, tylkopicie do samego rana. I tak w kółko. W taki sposób żyjezdecydowana większość zawodowych piłkarzy - wyznał, przyznającsię do kilkukrotnego leczenia w ośrodkach specjalnych. Trzebadodać, że w trakcie grania w piłkę Holender parokrotnie wpadałprzez alkohol w dość poważne kłopoty. W Szkocji zabierano muprawko za jazdę pod wpływem, było też kilka innych incydentów.Nikt jednak wtedy nie przypuszczał, że ma z tym aż takie problemy.



Wsparciezaczęło napływać z każdej strony. - Będziemy wspierać go icałą jego rodzinę. Oddaję im moje serce. Nawet nie potrafięwyobrazić sobie, przez co on przechodzi. Nasi fani muszą dać mu tozrozumienia, że jest dla nich ważny - przyznał w zasadzie zaraz poemisji programu ówczesny szkoleniowiec Rangersów, Ally McCoist. Samzakończył grę na Ibrox Stadium chwilę przed tym, jak trafił tamRicksen.


W Glasgow co jakiś czas organizowanesą specjalne zbiórki dla Holendra. Na początku 2015 roku rozegranofantastyczne spotkanie pomiędzy Fernando's All Stars i RangersSelect, z którego zysk został przekazany na jego leczenie. Ricksenpojawił się na murawie. To on kopnął piłkę jako pierwszy, aschodząc z niej - płakał. Ostatnio również spotkał się zbyłymi kolegami z „The Gers”.


Wspierają go również inni. Wśródpomagających nie brakuje tych, z którymi swego czasu najmocniejrywalizował, a więc Celtiku. W zeszłym sezonie „The Boys”zaprosili go na jedno ze swoich spotkań w Lidze Europy. Wspaniałygest. Wcześniej Holender był m.in. honorowym gościem gali, naktórej wręczono Złotą Piłkę FIFA. W ogóle dużo podróżuje.Czasami ma z tym spore problemy, jak ostatnio, gdy z powodówbezpieczeństwa nie chciano mu zezwolić na lot, ale nie poddajesię.


Ciężko pisać, że walczy,patrząc okiem realisty - z tym cholerstwem nie da się walczyć. Alejak na dramatyczną sytuację, w której się znalazł, z całąpewnością nie wywiesił białej flagi. - Lekarze dawali mi rok,może pół roku życia. Tymczasem żyję już prawie trzy lata.Przez ten czas przekonałem się, co to znaczy egzystować z ALS.Codziennie, o każdej porze, dzielę to doświadczenie z moiminajbliższymi. Robimy wszystko, żeby stawiać czoła temu demonowi -przyznał jakiś czas temu.

Największe oparcie Ricksen ma wswojej żonie, Veronice. Jest przy nim w zasadzie na każdym kroku.Jak sama podkreśla, ich miłość nigdy nie była tak wielka jakteraz. Z poprzednią żoną - Gracielą L'Ami - Holender ma fatalnestosunki. Oboje wielokrotnie obrzucali się wzajemnie błotem wmediach. L'Ami wydała nawet książkę, w której dała wyraz temu,jak fatalnie żyło jej się z piłkarzem. Chyba jednak nie wszystko,co do tej pory mówiła i napisała jest prawdą. Ostatnio sądorzekł, że musi oddać swojemu byłemu mężowi 370 tysięcyfuntów. W tym momencie mogą mu się przydać jak nigdy wcześniej.

Będąc jeszcze przy partnerkach Holendra... Swego czasu dosądu pozwać go chciała modelka Katie Price, z którą jak samprzyznał - wyprawiał niesamowite rzeczy w łóżku. Z planówzrezygnowała, gdy Ricksen poinformował o swojej chorobie.

Kilkamiesięcy temu Holender założył fundację. Pieniądze zbiera dlawielu chorujących na ALS. Jak podkreśla, będą one trafiaćbezpośrednio do pacjentów i ich rodzin, a nie na kontoniekończących się badań. On sam najlepiej wie, czego tak naprawdępotrzebują chorzy, żeby poczuć się komfortowo.




Ktośzapyta - po co? „Przecież i tak nie da się z tym wygrać”. Byćmoże. Ricksen pokazuje jednak wszystkim, że nie warto tracić duchai podobnie jak na murawie - nie można przestawać walczyć iwierzyć. - Miewam gorsze dni, ale to naturalne. Ja po prostu chcężyć, patrzeć jak moja córka dorasta. Na tym nie koniec. Planujęwiele rzeczy - mówi. Całkiem niedawno Holender zaczął wydawaćswój magazyn, w którym będzie dzielił się swoimi przeżyciami zszerszym gronem odbiorców. Powstaje też film. „Fernando Ricksen:Ostatnia walka”. Do ukończenia projektu brakuje 20 tysięcyfuntów. Jesteśmy przekonani, że obraz prędzej czy później ujrzyświatło dzienne. Trailer robi piorunujące wrażenie. To zresztąnie pierwszy film, bo jakiś czas temu dokument o Ricksenie nakręciłatelewizja Sky Sports.

Wychudzone obecnie ciało Holendrazdobi cała masa tatuaży. „Jestem wojownikiem. Nigdy się niepoddaje” - to jeden z nich. Ten sam zwrot można przeczytać nastronie jego fundacji, gdzie został nieco rozszerzony. „Zawszemówiłem, że któregoś dnia pewien człowiek pokona tę chorobę.Pozwólcie mi nim być, pozwólcie powalić tę bestię na kolana.Potrzebuję waszego wsparcia. Tylko razem możemy kopnąć ALS prostow jaja”.


Pobożne, kompletnie nierealne życzenie? Być może, choćtak naprawdę nie wiemy, co Ricksen uważa za ów kopnięcie w jaja.Jedno jest pewne - były piłkarz podnosi wiele osób na duchu,pokazuje, że mimo wszystko trzeba walczyć.

Dalej jestprawdziwym wojownikiem.