Football Fiction: Mourinho następcą Fergusona cz. II

2012-12-09 08:05:20; Aktualizacja: 11 lat temu
Football Fiction: Mourinho następcą Fergusona cz. II Fot. Transfery.info
Tomasz Gadaj
Tomasz Gadaj Źródło: Transfery.info

Restauracja „Evuna” przy Deansgate w centrum Manchesteru. Na dwa dni przed sylwestrem, czteroosobowy stół okupowało czterech gorąco dyskutujących mężczyzn w różnym przedziale wiekowym. Tematem rozmowy był trener Manchesteru United.

Część I: http://transfery.info/55389,football-fiction-mourinho-nastepca-fergusona

Młode pokolenie, reprezentowane przez Ole Gunnara Solskjaera i Ryana Giggsa, optowało za natychmiastową dymisją Jose Mourinho. Szczególnie zależało na tym Walijczykowi, który doskonale wiedział, że jako żywa, do niedawna jeszcze grająca legenda klubu jest praktycznie nietykalny. Norweg nie czuł się tak pewny swojej pozycji, jednak z dwójki Mourinho-Giggs wolał opowiedzieć się za swoim kolegą z boiska. Człowiek w średnim wieku, czyli David Gil, władza wykonawcza United, apelował do swoich bądź co bądź pracowników o kolejne próby nawiązania komitywy z bossem. Sędziwy Ferguson popierał co prawda swoich byłych podopiecznych, ale z drugiej strony sam przecież namaścił Portugalczyka na swojego następcę. Zresztą, odkąd były trener FC Porto objął władzę na Old Trafford, w żadnym stopniu nie nadwyrężył łączącej ich przyjaźni, wypowiadając się o Szkocie z należytym szacunkiem. Gil wraz z Fergusonem ostatecznie przekonali opozycjonistów  tym, że nawet słynny Sir Alex miał wiele kłopotów na początku kariery w United. Tandem Solskjaer - Giggs raz jeszcze musiał przełknąć dumę i przyznać, że w obecnej sytuacji nadrzędną wartością było dobro „Czerwonych Diabłów”. Nagły zamach stanu w ekipie wicemistrzów Anglii przyniósłby wtedy tylko i wyłącznie złe skutki.

Wydawało się, że na razie zażegnano wewnętrzny kryzys w strukturach klubu. Nie spodziewano się jednak ataku z zewnątrz. Nazajutrz po spotkaniu „The Sun” opublikował zdjęcie, na którym Giggs, Ferguson, Solskjaer i Gill opuszczają „Evunę”. Jeden z gości restauracji musiał dać cynk londyńskiemu brukowcowi. Materiał dziennika naturalnie dostał się w ręce Jose Mourinho. Chorobliwie podejrzliwy menedżer natychmiast wyczuł kontekst schadzki. Kierownictwo Manchesteru United wydało oświadczenie, że feralny obiad był tylko spotkaniem towarzyskim starych znajomych i panowie nie rozmawiali wówczas o pracy. Wymówka ta nie zadowoliła Portugalczyka, który postanowił stanowczo zareagować. Wykorzystując zachwianie pozycji Gila, boss United publicznie wymusił na dyrektorze wykonawczym deklarację pełnej lojalności oraz bezwzględnego zaufania. Będący pod presją Anglik przyjął te żądania, tym samym dając menedżerowi wolną rękę jeśli chodzi o wyciągnięcie konsekwencji wobec swoich współpracowników. Ofiarą czystek Mourinho został Solskjaer, oddelegowany do prowadzenia drużyny rezerw. W jego miejsce 50-latek wziął Aitora Karankę, z którym współpracował w Realu. „Mou” początkowo na posadzie drugiego trenera widział Steve Clarke'a, dawnego kompana za kadencji w Chelsea. Ten jednak zdecydował się dalej samodzielnie prowadzić West Bromwich Albion. Ryan Giggs pozostał w sztabie szkoleniowym, lecz rola Walijczyka odtąd była całkowicie zmarginalizowana. Jose Mourinho, podobnie jak w Madrycie, na Old Trafford skupił w swoich rękach niemal dyktatorską władzę.  

Trzęsienie ziemi w Manchesterze dało pozytywny, lecz krótkotrwały efekt. Na początku 2014. roku United pokonało w lidze Stoke, Fulham oraz Arsenal, notując także remis z Chelsea. W zimowym okienku transferowym wypożyczono Erika Pietersa z PSV Eindhoven, aby  zastąpić kontuzjowanego Alexandra Buttnera. Niepodważalną pozycję na lewej obronie wciąż teoretycznie miał  Patrice Evra. W 1/8 Ligi Mistrzów na „Czerwone Diabły” trafił Olympique Lyon. Dwumecz w kiepskim stylu wygrali podopieczni Mourinho, po bramce Robina van Persiego kilku minut przed końcem rewanżowego spotkania. Pierwsza konfrontacja zakończyła się remisem 1-1. Na drodze do  triumfu w Champions League, po raz któryś już z kolei, miał stanąć w półfinale Bayern Monachium.

Efekt nowej miotły w sztabie szkoleniowym przestał działać wraz z nadejściem marca. Większość zawodników, szczególnie ze starej gwardii, miała serdecznie dosyć zachowawczego stylu gry Mourinho. O ile taki sposób ustawienia drużyny był zasadny w starciach przeciwko czołowym angielskim czy europejskim klubom, o tyle gra dwójką lub nawet czasem trójką defensywnych pomocników przeciwko drużynom pokroju Norwich City była dla absolwentów fergusonowych nauk nie do zaakceptowania. 51-latek twierdził, że taka gra to tylko okres przejściowy przed całkowitą asymilacją jego filozofii piłki nożnej. Tłumaczenie nie dotarło jednak do bardziej doświadczonych, utytułowanych piłkarzy. Wszak „Mou” 10 miesięcy wcześniej nie obejmował prowincjonalnego zespoliku, ale jedną z największych drużyn świata. Prasa co rusz donosiła o konfliktach Jose Mourinho z Rio Ferdinandem, Nemanją Vidiciem oraz Wayne'm Rooneyem. Dwóch pierwszych dało się jeszcze zastąpić Philem Jones czy Chrisem Smallingiem,, wykorzystując chociażby argument o leciwym wieku i podatności na kontuzje środkowych defensorów. Wazza był jednak niezbędny menedżerowi do osiągnięcia jakichkolwiek sukcesów.

Pod koniec miesiąca sytuacja United w lidze była katastrofalna. 6. miejsce w tabeli i brak szans na 20. mistrzowski tytuł. Pomimo tego, „Czerwone Diabły” ciągle walczyły na trzech frontach. Nie mając jednak potężnej, wewnętrznie skonsolidowanej drużyny, porażka przy jednoczesnym udziale w wielu teatrach działań była tylko kwestią czasu. Dodatkowo, Giggs z Solskjaerem, przeczuwając nieuchronną klęskę zespołu, postanowili z całych sił działać przeciwko swojemu pryncypałowi. Norweg w ostatnim czasie niespodziewanie zwiększył swoje akcje. 41-latek zaczął być coraz poważniejszym kandydatem na ewentualnego sukcesora Jose Mourinho. Zsyłka byłego napastnika United do kierowania rezerwową ekipą stała się gwoździem do trumny dumnego Portugalczyka. „Zabójca o twarzy dziecka” z drugim zespołem wygrywał mecz za meczem, zachwycając obserwatorów efektowną grą, jakże odmienną od stylu demonstrowanego przez podstawową drużynę. Walijsko - norweskiemu duetowi do urzeczywistnienia spisku potrzebna była jeszcze aprobata Sir Alexa Fergusona, którego zdanie na Old Trafford ciągle traktowano z wielką estymą.

Niespodziewane wsparcie przyszło ze strony ich kolegi z czasów kariery piłkarskiej. Paul Scholes zakończył karierę razem z Giggsem i Fergusonem. Miał ofertę współpracy z nową władzą przy Matt Busby's Way, jednak Anglik wolał na jakiś czas odpocząć od futbolu. Teraz otrzymał on od swoich przyjaciół zadanie wpłynięcia na 73-letniego Szkota. Genialny środkowy pomocnik należał do ulubieńców „Fergiego” i jako jedyny podopieczny, w czasie 27-letniej kadencji menedżera, nie uświadczył nigdy legendarnej „suszarki”. Trójka byłych zawodników United udała się do mieszkania Szkota, żeby przedyskutować kolejne działania. W opinii przeciwników Mourinho należało jak najszybciej pozbyć się Portugalczyka, żeby uratować sezon, to znaczy uzyskać miejsce premiowane  grą w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Ferguson zgodził się z tym, że potrzebne są zmiany, jednak nie chciał już wtedy agitować za zwolnieniem 51-latka. Niemniej, obiecał spróbować namówić bossa do ponownego zaufania Solskjaerowi. Karanka bowiem nie miał udanego początku na Old Trafford. Przez zawodników traktowany był z dystansem, wrogością. Widziano w nim uzurpatora, który przyszedł w miejsce ich niedawnego kompana z murawy. Słabo znający język angielski Bask stał się częstym obiektem żartów. Prym w drwinach wiódł oczywiście Rio Ferdinand, często parodiując nietypowy akcent drugiego trenera. Raz nawet przyniósł na zajęcia wielkie sombrero i uroczyście, przy całej drużynie, wręczył go byłemu obrońcy Realu Madryt.

Ferguson za pośrednictwem mediów zaapelował, z całą kurtuazją i merytorycznymi argumentami, o porzucenie dawnych waśni, to jest przywrócenie do sztabu Solskjaera, który miałby pomóc w uratowaniu sezonu. Mourinho, zdenerwowany tą odezwą, zaatakował Szkota, mówiąc, że jego czas na Old Trafford już minął oraz, oględnie mówiąc, aktualny menedżer United nie życzy sobie wtrącania się w jego pracę. 73-latek został też oskarżony o podjudzanie przeciwko niemu szatni. Gwałtowna i w gruncie rzeczy nieuzasadniona krytyka mającego dobre intencje Fergusona spowodowała definitywny odwrót kibiców od Mourinho. O ile na początku fani „Czerwonych Diabłów” dosyć optymistycznie przyjęli nominację byłego trenera Chelsea na szkoleniowca ich ukochanego zespołu, o tyle na wiosnę 2014. roku odnosili się do niego z wrogością. Teraz, oprócz większości piłkarzy, części sztabu oraz kibiców, do oponentów dołączył niezwykle zasłużony dla United honorowy prezes tego klubu. David Gil, po zimowym upokorzeniu ze strony bossa, także najchętniej wywiózłby z Anglii dumnego trenera, najlepiej na taczce. Bez użycia statku przy pokonywanie kanału La Manche. Dyrektor wykonawczy, po konsultacjach z triumwiratem Ferguson – Solskjaer - Giggs, postanowił zwolnić Jose Mourinho przy pierwszej dogodnej sytuacji. Nie można było tego zrobić od razu, wszak wicemistrzowie Anglii ciągle mieli szanse na Puchar Anglii i zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Dodatkowo, część szatni ciągle była za Portugalczykiem. Głównie jego holendersko - niemiecki zaciąg, najmłodsi piłkarze i zawodnicy, którzy za Fergusona byli odstawieni na boczny tor. W tym aspekcie wykazać miał się Ryan Giggs. Walijczyk ciągle bowiem sprawował w szatni rząd dusz. Najbardziej utytułowany gracz w historii Manchesteru United, z racji statusu i lat gry z większością obecnych gwiazd „Czerwonych Diabłów”, miał posłuch w całej kadrze Jose Mourinho. Przy udziale starszyzny, 41-latek miał przygotować mentalny grunt pod nagłą zmianę szkoleniowca.

Trener United, po słowach Fergusona, zaczął przejawiać syndrom oblężonej wieży, o czym świadczył chociażby brutalny atak na swojego byłego już sojusznika. Mourinho pozostał na placu boju niemalże sam, mając po swojej stronie tylko garstkę piłkarzy i mało szanowanego przez zawodników Karankę. Zdawał sobie sprawę, że jedyną szansą na utrzymanie posady będzie zdobycie trofeów w dwóch ostatnich możliwych do wygrania rozgrywkach: Pucharze Anglii oraz w Lidze Mistrzów. Menedżer postanowił oddać walkowerem Premier League i całą energię włożyć w uzyskanie podwójnej korony. Między marcem a kwietniem miały rozegrać się trzy bitwy, które decydowały o losie najlepszego trenera świata 2010. roku. Na pierwszy ogień przyszła rywalizacja w FA Cup. Media prześcigały się w spekulacjach na temat wyboru składu przez Mourinho. Ćwierćfinał krajowego pucharu, 31. kolejka angielskiej ekstraklasy oraz rewanżowe spotkanie w 1/4 Champions League miały bowiem zostać rozegrane w ciągu zaledwie dziewięciu dni, a przecież zawodnicy mieli już w nogach solidnych kilkadziesiąt meczów. Ostatecznie przeciwko Swansea wybiegła podstawowa jedenastka, niemal identyczna z zestawieniem sprzed kilku dni zastosowanym w lidze, nim trener podjął decyzję o zrezygnowaniu z walki o prymat w najwyższej klasie rozgrywkowej. Mourinho popełnił jednak ten sam błąd, co Brian Clough ponad cztery dekady temu prowadząc Derby County. Anglik, niesiony wówczas poczuciem zemsty, wystawił najlepszych graczy przeciwko znienawidzonemu Leeds United. Przyszły menedżer Nottingham Forest odniósł pyrrusowe zwycięstwo, tracąc w potyczce skutkiem urazów kilku czołowych piłkarzy. Zdziesiątkowani „The Rams” kilkadziesiąt godzin później nie dali rady Juventusowi w półfinale Pucharu Europy. Manchester United na mecz z „Łabędziami” wybiegł w zestawieniu: De Gea – Valencia, Smalling, Jones, Pieters – Sneijder, Kheidira, Carrick, Rooney – Welbeck, van Persie. Ekipa Michaela Laudrupa uległa co prawda 0-1, lecz „Wazza” odniósł kontuzję śródstopia, która wyłączyła go na dwa tygodnie z treningów. Sobotni mecz w lidze przeciwko Evertonowi przypominał raczej teatr niż widowisko sportowe. „Mou” desygnował do gry rezerwowych, skonfliktowanych z nim piłkarzy. Ci, zgodnie z wolą Giggsa, odpuścili całkowicie starcie, dając w prezencie „The Toffees” darmowe trzy punkty i, w ramach promocji, dwa gole. Absurdem było to, że klęska United była na Old Trafford...oklaskiwana przez sympatyków wicemistrzów Anglii. Kibice wiedzieli bowiem, że każda kolejna porażka przybliża znienawidzonego trenera do opuszczenia Manchesteru. Mourinho doskonale wiedział, co się święci. Wiedział też, iż decydujące starcie nie nastąpi na północy Anglii, lecz 1136 kilometrów dalej, w Monachium.

2. kwietnia Allianz Arena pękało w szwach. Piłkarskie szachy, zaprezentowane przez obie ekipy w pierwszym spotkaniu miały teraz zostać wymienione na agresywna, ofensywną jazdę bez trzymanki. Jose Mourinho szalał przy linii, ciągle poprawiając ustawienie swoich podopieczni i, tradycyjnie, starając się wywierać jak największą presję na arbitrze. Piłkarze United, niemal ci sami co w meczu z Swansea, wyglądali na zmęczonych, lecz nawiązywali walkę z faworyzowanym Bayernem. Dobrze prezentowała się współpraca duetu Welbeck – van Persie. Defensywą nieźle dyrygował młody Phil Jones, wigoru nabrał młodszy jakby o kilka lat Sneijder. Całe widowisko ze skwaszoną miną obserwowali wysłani na trybuny Vidić, Ferdinand i Evra. Zmiennik Rooneya, Ashley Young, nie dawał sobie rady z nieźle dysponowanym tego dnia Philippem Lahmem. Po 60. minutach Anglika zmienił Nani. Skrzydłowy błyskawicznie odpłacił się swojemu rodakowi za dane mu zaufanie. Już w pierwszej akcji 28-latek zbiegł do środka pola i cudownym uderzeniem w samo okienko nie dał szans Manuelowi Neuerowi. „Mou” chwilę potem zastąpił Danny'ego Welbecka Rafaelem, zmieniając ustawienie na klasyczne 4-5-1. Wydawało się, że wynik nie ulegnie już zmianie i tym samym 51-latek o co najmniej kilka tygodni przedłuży swój żywot w Manchesterze. Niestety dla niego, zmęczenie dało o sobie znać rozpaczliwie broniącym się „Czerwonym Diabłom”. W 83. minucie zawiodła koncentracja. Dośrodkowanie Robbena z rzutu rożnego strzałem głową na bramkę zamienił Holger Badstuber. Remis ciągle jednak dawał awans przyjezdnym. Ostatnia faza meczu to już całkowite oblężenie przedpola bramki De Gei. Okazało się, po raz kolejny, że historia lubi zataczać koło. Cztery lata wcześniej Robben niemal w pojedynkę wyeliminował United. Teraz Holender znów stał się katem „Czerwonych Diabłów”. W drugiej minucie doliczonego czasu gry przeprowadził solową akcję prawą stroną boiska. Jak zwykle w jego przypadku, 30-latek błyskawicznie ściął do środka. Pomocnik zbyt mocno jednak wypuścił sobie futbolówkę, przez był zmuszony oddać sytuacyjny strzał „z czuba”, bądź jak kto woli, „z prezesa”. Piłka niespodziewanie minęła zdezorientowanych obrońców United. Zasłonięty bramkarz dostrzegł ją zdecydowanie za późno i nie był już w stanie nic zdziałać. Obiekt znalazł, pomiędzy nogami Hiszpana, drogę do bramki „Czerwonych Diabłów”.

Następne 24 godziny obfitowały w błyskawiczne decyzje. David Gil z uśmiechem na ustach podpisał dokument świadczący o zakończeniu współpracy z Jose Mourinho. Portugalczyk na odchodne wynegocjował sobie potężne odszkodowanie, wynoszące około 10 milionów funtów. Sukcesorami nielubianego na Old Trafford menedżera zostali Ole Gunnar Solskjaer oraz Ryan Giggs. Do klubu powrócił Paul Scholes, obejmując funkcję koordynatora grup młodzieżowych. Nowa ekipa rządząca, przy wielkim zaangażowaniu kadry, w ostatnich siedmiu kolejkach Premier League zanotowała pięć zwycięstw, remis i porażkę, co pozwoliło „Czerwonym Diabłom” rzutem na taśmę załapać się do najlepszej czwórki. Dawało to udział w eliminacjach Ligi Mistrzów. Jedynym niepowodzeniem okazał się Puchar Anglii. Po wyeliminowaniu w półfinale Liverpoolu, United na Wembley uległo ekipie z Newcastle. Nie zmąciło to jednak ogólnej radości wynikającej z faktu, że znów przy Matt Busby's Way prym wiedli ludzie, którzy Manchester United noszą głęboko w sercu.

Luksusowy odrzutowiec Cessna Citation XLS powoli zmniejsza pułap. Śliczna, czarnowłosa stewardessa z uśmiechem oznajmia, że za 20 minut nastąpi lądowanie. Mężczyzna w średnim wieku, ubrany w szary garnitur i ciemną koszulę, pospiesznie dobija kieliszek szampana. Przygląda się na ekranie 40-calowego plazmowego telewizora inauguracji mistrzostw świata w Brazylii. Media często określają Jose Mourinho mianem futbolowego dyktatora. Podobnie jak inny autokrata, Napoleon, Portugalczyk miał swoje Waterloo, tyle, że umiejscowione w Bawarii. I podobnie jak Korsykanin, którego potem wygnano na Wyspę Świętej Heleny, tak 51-latek za chwilę wyląduje w Porto. „Mou” ponownie ma objąć bowiem tamtejsze „Smoki”. Utytułowany trener wrócił do miejsca, gdzie 12 lat wcześniej zaczęła się jego wielka kariera. Teraz, zaczynając niemal od zera, postara się ją odbudować.