From Kazakhstan with love. Nie odkładaj niczego na później
2017-08-03 16:43:44; Aktualizacja: 7 lat temuEgzaminy najlepiej zaliczać bez poprawki, materiał do kolokwium ogarniać na bieżąco, a atak uruchamiać w pierwsze tempo. Legia pokładała nadzieje w drugim terminie i przyszło jej zapłacić ogromną cenę.
Czas reakcji liczy się nie tylko na boisku. Jeszcze przed meczem można opracować solidny fundament, na bazie którego powstanie prowizoryczna strategia. Bardzo plastyczna, z mnóstwem odnóg i wariantów rozegrania, ale już w pewien sposób ukierunkowana. Po dwumeczu z Astaną można odnieść wrażenie, że w Warszawie zmarnowano jeden tydzień, ten przed pierwszym spotkaniem. Legioniści byli zaskoczeni dyspozycją Kabanangi i Twumasiego, ich współpracą, ruchem do piłki, a nawet skrojoną typowo pod nich taktyką. Pal sześć gdyby chodziło o przypadkowych piłkarzy, którzy nie są pewniakami przy ustalaniu składu. I oczywiście po rewanżu nie można mieć wątpliwości, że sztab szkoleniowy i drużyna wyciągnęli wnioski. Tylko, że na naukę na własnych błędach było już za późno i nikt nie był w stanie zwrócić utraconego bezpowrotnie tygodnia.
Trudna praca domowa
Legia zagrała lepszy mecz niż w Kazachstanie, ale w żadnym razie nie można powiedzieć, że zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby awansować. Niech najlepiej świadczy o tym postawa Szymańskiego, który nie tylko asystował przy bramce, ale wręcz ciągnął drużynę do przodu, pozytywnie ją nakręcał, nadawał tempo. Gwoli ścisłości, Sebastian całkiem niedawno skończył 18 lat. Przed 70. minutą powtarzalność i czytelność biły po oczach przez co optymizm był towarem deficytowym. Było zbyt późno na zbieranie pospolitego ruszenia, rozpaczliwe podrywanie się do ataku. Ponownie, czas odegrał ogromną rolę.Popularne
Już z nożem na gardle legioniści zabrali się za pracę domową, którą powinni odrobić jeszcze przed pierwszym spotkaniem. Materiał został gruntownie przemaglowany, obrońcy uczuleni na zabójczy duet, a środek pola miał pozostać czujny. Zabrakło miejsca w kalendarzu na poprawę płynności, skuteczności i kreatywności, które stały się gwoździem do trumny.
Chociaż sztab szkoleniowy faktycznie przyłożył się do rozłożenia na czynniki pierwsze ofensywy rywala, to coś innego było większym problemem. Astanie nigdzie się nie spieszyło, nie zamierzała narzucać szaleńczego tempa, otwierać się i gnębić rywala. Upatrywała swoich szans w dynamicznych wyjściach na pozycję, tym samym nie tracąc energii na zbędne rozgrywanie. Goście znacznie więcej uwagi poświęcili koncentracji i solidnemu ustawieniu. Przez dłuższe chwile Legia nie mogła znaleźć dziury w formacji przeciwnika, który bardzo dobrze czytał grę i przesuwał się w odpowiedniej chwili i we właściwym kierunku. Poszczególne strefy były odcinane bez większych trudności. Inna sprawa, że podopieczni Magiery źle na to reagowali, nie będąc w stanie wyczuć momentu na przyspieszenie, czy przeniesienie ciężaru gry.
Nie oznaczało to jednak całkowitego oddania inicjatywy. Goście nie stworzyli sobie mnóstwa sytuacji, ale kilkakrotnie mogli zagrozić bramce Malarza. Legioniści nie byli na to przygotowani, nie udało im się w stu procentach zminimalizować ryzyka zagrożenia. Jest to szczególnie istotna lekcja na przyszłość, gdy po przeciwnej stronie barykady stanie lepiej dysponowany przeciwnik.
Przede wszystkim stały fragment gry. Z niezrozumiałych przyczyn, krycie Majewskiego zostało odpuszczone, zawodnik zdołał znaleźć sobie wolną strefę, wbiec w tempo w punkt, w który dośrodkowywano piłkę i jeszcze oddać strzał. Trzech legionistów było tak naprawdę bezrobotnych.
Takie proste błędy wychodziły niemalże na każdym kroku, gdy tylko piłkarze Stoiłowa konstruowali atak. Szczęśliwie dla Legii, nie było ich za dużo. Zdecydowanie najgroźniej wyglądały akcje dynamiczne, wyprowadzane przez Twumasiego albo Kabanangę. W 22. minucie ten drugi dał pokaz gry na małej powierzchni – z łatwością wyszedł na pozycję, nie mając najmniejszych problemów, żeby wcisnąć się między obrońców Legii. Ostatecznie akcja spaliła na panewce i to nie tyle przez świetne ustawienie w obronie, a niedokładność przeciwnika. Właśnie na takie momenty wyczekiwali goście. Chwilę nieuwagi ze strony gospodarzy, wykorzystanie przyspieszenia, dynamiczne wejście. Byli bardzo wyczuleni na wszelką niepewność w przyjęciu, czy niedokładne podania legionistów.
Zaledwie 7 minut po poprzedniej akcji, Twumasi wykorzystał błąd Pazdana, pociągnął za sobą Kabanangę i rozmontował defensywę Legii. Wyrzucił się jednak za daleko, żeby móc oddać czysty strzał (wcześniej nie zdecydował się na podanie do bardzo dobrze ustawionego kolegi), a dzięki temu podopieczni Magiery mogli odetchnąć z ulgą.
Ta słaba decyzyjność jeszcze przynajmniej dwukrotnie ocaliła legionistów. Mowa tutaj o Kleinheislerze, który bardzo fajnie potrafił wypracować sobie sporo miejsca, ale jego koledzy zdawali się tego nie zauważać. Znowuż, na szczęście dla gospodarzy, bowiem Węgier dysponuje dość precyzyjnym uderzeniem, gdy zostawi mu się za dużo wolnej przestrzeni.
Tu aż prosiło się o dośrodkowanie do 23-latka, który nie był w zasięgu defensorów Legii i miałby czystą pozycję do oddania strzału. Podobnie było zaledwie minutę później, gdy z rzutu wolnego dośrodkowywał Twumasi. Laszlo jeszcze przed gwizdkiem sędziego pokazał mu się na linii pola karnego, ale ponownie, w niemalże tym samym miejscu, nie doczekał się futbolówki.
Pozornie legioniści mieli całkiem spore pole do popisu. Podopieczni Stoiłowa oddali inicjatywę, pozwolili przeciwnikowi zająć się rozegraniem ataku pozycyjnego, konstruowaniem go od podstaw, a sami czekali na jakieś błędy, lukę w ustawieniu. Tylko, że odróżniało ich przede wszystkim jedno: aktywna i szybka reakcja na działania przeciwnika.
Akcja bez reakcji
Legioniści mogli zrobić znacznie więcej i wywalczyć awans na własnym terenie. Głównym problemem była ogromna czytelność stanowiąca znak rozpoznawczy wszystkich akcji ofensywnych od pierwszej do 70. minuty meczu (później wszedł Szymański i nagle okazało się, że można grać szybciej).
Głównym sposobem gospodarzy było puszczenie prostopadłej piłki od Moulina, która z założenia miała dać odpowiedni, dynamiczny impuls. W praktyce wyglądało to zdecydowanie inaczej. Owszem, w pierwszym kwadransie Francuz posłał przynajmniej kilka takich podań, ale zamiast narzucać nimi tempo, odkrywał wszystkie karty swojej drużyny.
Strategia z +/- pierwszych 15 minut meczu była bardzo nietrafiona. Długie piłki od francuskiego pomocnika rzadko kiedy znajdowały adresata. Astana była bardzo dobrze ustawiona. Podopieczni Stoiłowa szybko doskakiwali do legionistów – 3 zawodników zabierało się do odbioru, ograniczało pole gry i w efekcie dusiło akcje w zarodku. Takie podania przecinające zmieniały naprawdę niewiele, bowiem w większości przypadków były sygnalizowane.
Chociaż samo rozegranie pomiędzy Jędrzejczykiem a Kopczyńskim wyglądało naprawdę nieźle, to zabrakło szybkości działania. Przez dobrych kilka sekund Kucharczyk był zupełnie bez krycia, ewentualnie istniała opcja przedłużenia na Sadiku. Żadna z tych opcji nie została wybrana.
Wcale nie lepiej wyglądało to w bocznych sektorach boiska, chociaż tam problem był znacznie bardziej złożony. Oprócz tego, że ciągle były zagęszczone, to jeszcze decyzyjność Legii stała na naprawdę marnym poziomie. Sytuacji wcale nie ułatwiał ruch bez piłki. Podopieczni Magiery wcale nie byli jacyś chętni do rotacji z przodu formacji, Albańczyk był bardzo przywiązany do pozycji i nie zapewniał zbyt wielkiego wsparcia swoim kolegom z drużyny.
Przeciwległa flanka była w jeszcze gorszej sytuacji. Legionistom brakowało lidera formacji. Kogoś, kto w odpowiednim momencie krzyknie: „Panowie, wyjazd, idziemy do przodu”, pokaże kierunek gry, zmusi do pressingu. Być może występ Nagyego byłby lepszy, gdyby ktokolwiek pokazał mu się w bocznym sektorze.
Obraz gry wcale nie ulegał zmianie wraz z upływem czasu. Co więcej, zdawało się, że ta i tak bardzo mdła strategia, z każdą kolejną minutą coraz bardziej się rozmywa. Prostopadłe podania ustąpiły miejsca atakowi pozycyjnemu, który był jeszcze bardziej czytelny i tylko uwypuklił świetne przesuwanie się formacji u przeciwnika. Ten brak kreatywności nie wynikał z wielkich problemów: po prostu legioniści nie potrafili w płynny sposób przejść z obrony do ataku, samodzielnie hamowali się w środku pola.
W tym momencie mieli naprawdę niewiele do stracenia, a zamiast zaryzykować i zagrać odważniej, wycofywali się za podwójną gardę. Po rozegraniu w bocznym sektorze nie zdarzało się, żeby poszli za ciosem, wypuścili kogoś na obieg (w tym przypadku Kopczyńskiego). Znacznie częściej piłka była wycofywana (jak powyżej przez Jędrzejczyka) lub…
…bezpośrednio dośrodkowywana w pole karne. Efekty były bardzo mizerne, a podopieczni Stoiłowa mieli mnóstwo czasu, żeby się dobrze ustawić, zachować koncentrację i utrzymać odpowiednie odległości w obrębie formacji.
Trudno się dziwić, że Astana aż do takiego stopnia imponowała konkretnym i stabilnym ustawieniem, skoro legioniści sami do tego doprowadzili. Już nawet nie chodzi o kompletny brak kreatywności w środku pola (Mączyński miał usiąść na ławce właśnie po to, żeby ją zwiększyć), a mizerną liczbę wariantów rozegrania. Legia miała tylko prostopadłe piłki, nieprecyzyjne dośrodkowania – zdecydowanie za mało, żeby odrobić straty. Oczywiście sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby ten pierwszy wariant był faktycznie dynamiczny, a w momencie zagrania z przodu formacji robił się ruch dekoncentrujący przeciwnika. Dopiero młody Szymański wziął na swoje barki odpowiedzialność, zmusił kolegów do wysiłku i większego zaangażowania, a to nie najlepiej świadczy o strukturze całej drużyny. Przed legionistami mnóstwo pracy, możliwe że czeka ich podkręcenie obrotów, żeby efekty były znacznie bardziej widoczne. Kto wie, czy takim ambicjonalnym motywatorem nie byłaby przyczepiona w klubowej szatni pocztówka z Kazachstanu. Ważny dopisek: nie odkładaj niczego na później…