Jak sport rżnie głupa
2022-02-28 11:50:18; Aktualizacja: 2 lata temuRosyjska inwazja na Ukrainę obnażyła europejską zależność od rosyjskich surowców i pieniędzy. Część europejskich krajów kręci nosem na sankcje, bo dotykają również ich gospodarki. Pieniądz rządzi. A najbardziej rządzi tam, gdzie zasady turbokapitalizmu mają się najlepiej - w zawodowym sporcie.
Reprezentanci Polski w piłce nożnej zbojkotowali mecz barażowy o awans na tegoroczny mundial z reprezentacją Rosji. Ani nie chcą jechać do Moskwy, ani gdziekolwiek indziej, by grać z reprezentacją kraju, który napadł na Ukrainę.
Polacy mogą więc - czekamy na jakąkolwiek decyzję FIFA w tej sprawie - pożegnać się z udziałem w mundialu organizowanym przez kraj łamiący prawa człowieka, gdzie przy budowie stadionów i infrastruktury zmarło ponad 6,5 tysiąca ludzi (dane z lutego 2021 roku).
Może jeszcze raz: nie zagramy z reprezentacją najeźdźcy, więc możemy nie zagrać na mundialu w kraju budowanym niewolniczą pracą.Popularne
Nie zmieniła tego obrzydliwa decyzja FIFA o tym, że reprezentacja Rosji miałaby występować na neutralnym terenie, bez hymnu, bez flag, jako reprezentacja Rosyjskiego Związku Piłki Nożnej. To nie są Rosjanie, takie stroje można kupić w każdym sklepie sportowym.
Czym jest „sportswashing”?
Taka jest dzisiejsza piłka nożna i taki jest w ogóle dzisiejszy zawodowy sport.
Termin „sportswashing” funkcjonuje od lat. Zachodzi wtedy, gdy jakaś organizacja, firma, a zwłaszcza kraj chce naprawić swoją reputację poprzez zaangażowanie w sport.
Wydawać by się mogło, że nikt nie jest aż tak naiwny, by pod wpływem sportu zapomnieć o tym, że kraj łamie prawa człowieka.
Ale w tym tygodniu „sportswashing” nabrał rzeczywistej definicji. I okazało się, że naprawdę jest skuteczny.
„Sportswashing” jest wtedy, gdy człowiek odpowiedzialny za piłkę nożną unika podjęcia decyzji niewygodnej dla wielkiego sponsora futbolu, gdy ten postanowił najechać inny, suwerenny kraj. Ba, unika nawet potępienia. Jednocześnie zawiesza piłkarskie federacje Kenii i Zimbabwe za zbyt duży wpływ rządu na podejmowanie tam decyzji.
Skompromitowany Infantino
Gianni Infantino stał się symbolem deprawacji futbolu przez rosyjskie pieniądze. Zastąpił na stanowisku szefa FIFA skompromitowanego Seppa Blattera, ale piłce nożnej przynosi taki sam wstyd. Zachwalający Rosję szwajcarski technokrata, wyrzucający z siebie zaklęcia o tym, jak mundial w 2018 roku zmienił postrzeganie kraju rządzonego twardą ręką przez dyktatora Władimira Putina. Laureat rosyjskiego Orderu Przyjaźni.
Zapytany o to wszystko na konferencji prasowej potrafił odpowiedzieć tylko banałami o wierze w pokojową moc futbolu. Jego mina wyrażała absolutny brak wiary w swoje słowa. Wyrażała świadomość kompromitacji.
Video asking FIFA President Gianni Infantino if he’ll retain the Order of Friendship medal given to him by Vladimir Putin and if he has any regrets about praising the Russian leader so strongly in recent years, especially when the initial invasion of Ukraine happened in 2014 pic.twitter.com/Uf9aHmTWuq
— Rob Harris (@RobHarris) February 24, 2022
Infantino nie przestaje się kompromitować. – Do pierwszego meczu barażowego pozostał miesiąc. Mam nadzieję, że cała sytuacja do tego czasu się wyjaśni – powiedział Szwajcar zapytany o to, gdzie i czy w ogóle odbędą się baraże z udziałem Rosji.
A później było jeszcze gorzej. W niedzielę 27 lutego FIFA poinformowała, że nie będzie zawieszać Sbornej, tylko ta występować będzie przebrana za drużynę RZPN.
W pesymistycznym wariancie Infantino czeka aż Rosjanie zakończą już inwazję i będzie można zająć się piłeczką. W optymistycznym - rżnie głupa. Szef FIFA być może liczy na to, że świat Zachodu, jak zwykle, zapomni o sprawie po dwóch tygodniach i zacznie się oburzać na coś zupełnie innego.
Jak pleśnieje światowy sport
Ta fasadowa zmiana, praktycznie kosmetyczna, nie jest w świecie sportu czymś nowym. Gdy w grę wchodzą wielkie pieniądze, sport rżnie głupa. Infantino nie jest jedynym, który może mieć problem z patrzeniem sobie w lustro.
Przecież od 2018 roku Rosjanie na igrzyskach olimpijskich startują jako reprezentanci Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego. To „kara” za to, że w Rosji doping nie był incydentalny. Był systemem. Systemem wodzenia za nos komisji antydopingowych, fałszowania wyników, podmieniania próbek.
Doping to zbrodnia na sporcie, a Rosjanie ukarani zostali jak za kradzież batonika ze sklepu. Dziś napadają na suwerenny kraj, a jedna z ważniejszych sportowych organizacji nabiera wody w usta i sięga po fasadowe rozwiązania.
Doping to osobny rozdział pleśnienia światowego sportu. Gdy wżera się w określoną dyscyplinę, zawodnicy stoją przed wyborem. Albo też się szprycują, albo nawet nie pojadą na zawody, bo będą za słabi. Jak w kolarstwie przełomu XX i XXI wieku. Kto nie ładował w siebie koktajlu różnych specyfików na czele z EPO, ten wlókł się z tyłu peletonu.
Jak Infantino pomagał PSG
W świecie sportu, gdzie liczy się tylko zwycięzca, wszystkie środki stały się dozwolone.
Najważniejsi ludzie w futbolu robią wszystko, by ten dalej był kurą znoszącą złote jaja. Sprawa Gazpromu, który sponsorował FIFĘ i sponsoruje (jeszcze) też UEFĘ, to tylko wierzchołek góry lodowej.
Mundial organizuje Katar, który wykorzystuje niewolniczą pracę. Ten sam Katar jest właścicielem i głównym sponsorem Paris Saint Germain i pompuje kasę w ten klub poprzez różnego rodzaju umowy sponsorskie z zależnymi od siebie podmiotami.
To nielegalne, ale z dokumentów zaprezentowanych w 2018 roku przez Football Leaks wynika, że nastąpiło za zgodą ówczesnego szefostwa UEFA, w tym jej sekretarza generalnego, niejakiego Gianniego Infantino. I tak rządowa agencja Qatar Tourism Authority płaciła 215 milionów euro rocznie za „promowanie wizerunku Kataru”, a według ekspertyz UEFA ta umowa warta była ledwie 2,78 miliona euro, czyli trochę ponad 1%.
Podobne mechanizmy zachodzą też w przypadku Manchesteru City, gdzie pieniądze pompuje rząd Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
Puste słowa
Żeby walczyć z takimi pieniędzmi, trzeba albo być wielkim klubem w typie Realu Madryt czy Bayernu Monachium, albo też znaleźć bogatego mecenasa. Inaczej można spaść w peletonie.
Współwłaścicielem Newcastle w październiku zeszłego roku stał się Public Investment Fund. Zarządza nim Mohammed bin Salman, syn króla Arabii Saudyjskiej, oskarżany przez społeczność międzynarodową za zlecenie zabójstwa krytycznego wobec Saudyjczyków dziennikarza Dżamala Khashoggiego.
Premier League wstrzymała zakup Newcastle United przez PIF już rok temu, ale zgodziła się na tę transakcję po tym, gdy Arabia Saudyjska wyłączyła w końcu platformę służącą do piracenia sygnału katarskiej telewizji BeIn, która wydaje 100 milionów dolarów rocznie na kontrakt telewizyjny dla Premier League. Drugim warunkiem było prawne zapewnienie, że „Królestwo Arabii Saudyjskiej nie będzie kontrolować klubu
W jaki sposób to zapewnienie jest wiążące, jeśli nowym właścicielem klubu okazuje się fundusz zarządzany przez syna króla? To tylko puste słowa.
Młodzi nie oglądają piłki
Szefowie futbolu pozwalają bogatym na wszystko, bo liczą, że te pieniądze przełożą się na rekordy oglądalności. Ale tych nie ma, piłka nożna jest coraz rzadziej oglądana. Jak pisze Michał Kiedrowski ze sport.pl, „statystyczny europejski kibic w kapciach to mężczyzna mocno po pięćdziesiątce” i przytacza badania przeprowadzone na grupie młodych kibiców.
13% ludzi między 16 a 24 rokiem życia piłki nożnej nienawidzi, a 27% w ogóle się nią nie interesuje.
Młodzi ludzie najczęściej mają lepsze rzeczy do roboty niż śledzenie piłki nożnej.
Futbol nie budzi takiego zainteresowania, zatem nie będzie już takich przychodów. A tego piłkarscy technokraci znieść by nie mogli. Dlatego godzą się na wszystko, byleby tylko nie stracić tych pieniędzy.
Nieprzyzwyczajeni do podejmowania trudnych, odpowiedzialnych decyzji wolą łatwy zarobek od oligarchów niż bolesną reformę sportu, przez którą mogliby stracić stanowisko.
„Financial Times” podał w zeszłym tygodniu, że zamiast zapowiadanych trzech miliardów dolarów organizacja zimowych igrzysk olimpijskich kosztowała Chińczyków dziewięć miliardów. To zabawa zbyt droga nawet dla bogatych krajów Zachodu. Dlatego łatwiej ją dać dyktaturom, jak Chiny czy Rosja. Zresztą jak zauważył były sekretarz generalny FIFA Jerome Valcke (skazany za korupcję w 2020 roku), łatwiej organizować takie zawody w krajach, gdzie „nie ma zbyt dużo demokracji”, bo wystarczy rozmawiać tylko z Putinem.
Dzisiejszy sport coraz bardziej staje się mroczną wizytówką naszych czasów. Doping i „sportswashing” zabijają zdrową rywalizację. Kto się nie przystosuje, wypada z peletonu. A kto się przystosuje, będzie musiał nauczyć się patrzeć w lustro.
JACEK STASZAK