Konsekwentny minimalizm: Lech uciszył „Niebieskich”

2016-03-12 21:44:36; Aktualizacja: 8 lat temu
Konsekwentny minimalizm: Lech uciszył „Niebieskich” Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Lechici nie rozegrali wielkiego meczu, ale udowodnili, że potrafią być skuteczni, konkretni i bardzo ambitni. „Niebieska” młodzież musiała tym razem złożyć broń.

Rozwaga vs młodzieńcza fantazja

W Chorzowie mogło dojść do tragedii. Obie drużyny weszły w mecz pewnie i agresywnie, a co najważniejsze: przyświecał im jeden cel. Całkowicie zdominować przeciwnika. Pierwsze minuty spotkania upłynęły na szybkiej wymianie podań i wysokim pressingu. „Niebiescy” starali się utrzymywać blisko swojego rywala, nie pozostawiali mu zbyt wiele miejsca na rozwinięcie skrzydeł i tak jak z Pogonią – chcieli narzucić swój rytm gry. Tak samo jak wtedy, nie udało się tego osiągnąć.

Piłka chodziła szybko, liczyły się jakość i dokładność, które jednocześnie uniemożliwiało ciasne ustawienie zespołów.

Pierwszy kwadrans mocno podniósł poprzeczkę i rozpalił nadzieje wszystkich zgromadzonych na stadionie i przed odbiornikami. Najpierw w 6. minucie 2 celne strzały zanotował Lech (ani Kownacki, ani Gajos nie zdołali umieścić piłki w siatce), a następnie… Ruch strzelił gola.

Liniowy stanął na wysokości zadania i udowodnił, że natura obdarzyła go sokolim okiem i potężnym wyczuciem. Futbolówkę wrzucał niezawodny Lipski, ale w momencie uderzenia Oleksy był na spalonym.

Zresztą, trzeba przyznać, że ofensywa „Niebieskich” prezentowała się naprawdę dobrze. Chodziło o prosty schemat: Mazek wychodził spod krycia, piłka trafiała na któreś skrzydło, a tam pole do popisu miał szybki i zwrotny Moneta, który sprawiał ogromne problemy obronie „Kolejorza”. Ostatecznie chodziło o to, by uruchomić Stępińskiego, ale za każdym razem czegoś brakowało – nie pomagał nawet radosny futbol w wykonaniu obrońców z Poznania. Mocno dały się we znaki problemy komunikacyjne (jeden taki mógł się zakończyć tragicznie, gdy Arajuuri za lekko zgrał do Buricia, a w blokach startowych już czyhał Stępiński), Ceesay poruszał się jak wolny elektron, a interwencje były spóźnione. Bierna postawa była widoczna jak na dłoni przy stałych fragmentach gry – Oleksy wygrywał wszystkie pojedynki główkowe, a cała linia ataku nie miała większych problemów, by stworzyć sobie sytuacje pod bramką poznaniaków.

„Kolejorz” nie forsował tempa, nie starał się na siłę narzucić swoich warunków gry. Po kilkuminutowym zrywie z początku spotkania, lechici oddali inicjatywę i pozwolili Ruchowi prowadzić grę. Mogło się to na nich kilkakrotnie zemścić, ale „Niebiescy” nie potrafili wykorzystać pozostawionego im miejsca. Ataki Lecha były rzadkie i pozbawione dokładności. Jeśli udało się przedrzeć przez zagęszczony środek pola, to brakowało wykończenia: Kownacki dostał kilka naprawdę dobrych piłek, ale nie był w stanie umieścić ich w siatce, popełniał proste błędy techniczne. Młody zawodnik zrehabilitował się w samej końcówce pierwszej połowy.

Jedna z nielicznych akcji poznaniaków z pierwszej połowy, która miała tempo. Lechici pograli w trójkącie, Jevtić puścił piłkę w mocne zagęszczenie, ale tak przeciął defensywę Ruchu, że uruchomił Kownackiego, a ten na raz odegrał do Gajosa, który nie dość, że był osaczony, to jeszcze w tej trudnej sytuacji popisał się bramką godną stadionów świata.

Minimalizm

Ruch nie zamierzał odpuszczać. Wszak, jednobramkową stratę łatwo można odrobić i przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. „Niebiescy” robili nie takie rzeczy! Od razu po gwizdku sędziego ochoczo zabrali się do narzucania swojego rytmu gry i sprawiali naprawdę ogromne problemy chaotycznej defensywie Lecha. Wysokim poziomem aktywności odznaczał się Stępiński, który raz za razem pakował się w pole karne przeciwnika, usiłując uczynić tam prawdziwe spustoszenie. I gdy wydawało się, że to Ruch weźmie na swoje barki odpowiedzialność za rozgrywanie, prawdziwe przebudzenie mocy zanotował Jevtić.

Futbolówka krążyła po połowie Lecha i w końcu świetnym przechwytem popisał się Kadar. Od razu uruchomił wychodzącego na pozycję Lovrencsicsa, któremu pozostało „tylko” dośrodkować w pole karne. Jevtić przyjął sobie piłkę prawą nogą, ułożył i dopiero wpakował ją do siatki. Defensywa Ruchu całkowicie zaniedbała krycie tego groźnego zawodnika.

Gol padł, „Kolejorz” wrócił na z góry ustalone pozycje. Podopieczni Urbana wcale nie zamierzali forsować tempa. Grali swoje. Długo utrzymywali się przy piłce, ale brakowało im nieco jakości, co wykorzystywał przeciwnik do własnych, niecnych celów. Ruchowi zdecydowanie nie można było odmówić walki i zaangażowania do ostatniej minuty spotkania. Gospodarze ciągle wierzyli, że uda im się ugrać korzystny rezultat na własnym obiekcie. Bombardowali pole karne Buricia, wystawiali go na próbę i wiercili dziurę w brzuchach niestabilnej defensywy. Wysiłki się opłaciły. Na pół godziny przed końcem meczu okazało się, że 0:2 to bardzo niebezpieczny wynik – Stępiński otrzymał fenomenalną piłkę od Lipskiego, Arajuuri i Kadar zgubili krycie, a młody napastnik zgrał sobie futbolówkę ręką i wraz z nią wjechał do bramki przeciwnika.

Nie liczyło się jak, liczył się wynik.

Dosłownie kilka minut później strzelec gola padł jak rażony prądem w towarzystwie Buricia, ale powtórki pokazały, że… sam się poślizgnął.

Takie zachowanie tylko rozwścieczyło podopiecznych Urbana, który natychmiastowo zabrali się do pracy. Jedna akcja wystarczyła, żeby rzucić przeciwnika na kolana. Jevtić prawie stracił piłkę, urwał się Kojowi, przebiegł pół pola karnego z futbolówką przy nodze i pięknym, mierzonym strzałem ustalił wynik spotkania. Szwajcar udowodnił, że ten mecz należał do niego.

Lechici wcale nie zagrali wielkiego meczu. Popełniali proste błędy w obronie, zdecydowanie zbyt często przydarzały im się ubytki jakościowe, a akcje w większości przypadków pozbawione były tempa. Wystarczyły jednak 3 konkretne wyjścia, by zwyciężyć i to w nie byle jaki sposób. „Kolejorz” zagrał swoje, nie zmęczył się, a mimo wszystko zdołał docisnąć przeciwnika: szansę na podwyższenie wyniku miał jeszcze Dudka, ale „w świetnym stylu” posłał piłkę w trybuny po naprawdę genialnym, płaskim podaniu Volkova (obrońca miał masę miejsca i czasu, warto zaznaczyć). Można walczyć do końca, ale w konfrontacji z tak poukładaną i nastawioną na sukces drużyną, trudno o wymierne korzyści. Ruchowi nie można było odmówić zaangażowania, ale w kluczowych momentach brakowało mu zimnej krwi i… może nieco szczęścia. „Niebieska” młodzież musiała tym razem złożyć broń.