Koszulkowy dramat i boiskowe box-to-box: tryumf „Niebieskiej” młodzieży

2016-03-07 19:18:19; Aktualizacja: 8 lat temu
Koszulkowy dramat i boiskowe box-to-box: tryumf „Niebieskiej” młodzieży Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Grodzicki stał się Lenartowskim, sędzia dwukrotnie wskazał „na wapno”, dwa gole wyglądały identycznie, a Pogoń osłabiła się przed meczem z Zagłębiem. Nie ma nudy w poniedziałki!

Szybka wymiana ciosów

Nawet poniedziałek nie ma prawa być nudny, gdy w jednym narożniku staje drużyna, której chlubą są wysoka kultura gry i szybkie skrzydła, a w drugiej melduje się mieszanka profesury z młodzieńczą brawurą. Ruch od pierwszej minuty chciał narzucić swój rytm gry, ale na zbyt wiele to się nie zdało.

„Niebiescy” (choć, dzisiaj bardziej „żółci”) starali się utrzymywać przy piłce i blisko się ustawiać, ale popełniali proste błędy w przyjęciu, które bezlitośnie wykorzystywał przeciwnik. Choć ustawienie wydawało się być naprawdę dobre, to pojawiał się pewien zgrzyt.

Szczególne kłopoty defensorom Ruchu sprawiały szybkie i bardzo zwrotne boki gospodarzy. Już na samym początku meczu Dwaliszwili wystawił Koja na próbę dając mu przedsmak tego, z czym będzie musiał się zmagać przynajmniej do końca pierwszej części spotkania. Obrońca nie radził sobie z podkręconym tempem i pozwalał na wszelakie dośrodkowania we własne pole karne. A trzeba przyznać, że były bardzo groźne. Co tu dużo mówić: schemat Pogoni był naprawdę prosty. Wysoki pressing, szybkie rozegranie od profesora Murawskiego, uruchomienie Nunesa i wrzutka. Ten ostatni pokazał, że miejsce na obronie wyśmienicie mu pasuje. Zasuwał box-to-box, a jego lewa noga topiła serca nawet najbardziej zatwardziałych kibiców Ekstraklasy (no, może poza tymi należącymi do kibiców „Niebieskich”). Właśnie po jednej z takich akcji padła bramka. Gyurcso wysunął piłkę, Nunes urwał się obronie, a niekryty Aka wpakował piłkę do siatki po uderzeniu na dłuższy słupek. Wydawało się, że to Pogoń będzie dyktować warunki, ale… Ruch rzucił się jej do gardła. Podgórski wrzucił futbolówkę z narożnika boiska, ta prawie wypadła z pola karnego, strzał Mazka został obroniony, ale do akcji podłączył się Grodzicki. Trochę chaosu. Kilka niecenzuralnych scen. Wybuch. I gdy wszyscy zapisali trafienie Stępińskiemu okazało się, że… Frączczak zaliczył „swojaka”. Bramka to bramka. Mecz rozpoczął się od nowa.

Do końca pierwszej połowy Pogoń nie ustawała w atakach. Podopieczni Michniewicza bardzo łatwo dochodzili do sytuacji bramkowych. Niby-szczelne zasieki Ruchu nie były dla nich żadną zaporą. Forsowali raz stronę Konczkowskiego, by za chwilę pognębić Koja czy Oleksego.

Szeroko pojęty pressing „Portowców” w ogóle był imponujący, goście nie mieli nawet kawałka boiska na swojej połowie, żeby odetchnąć. Takie nieustanne wystawianie na próbę niebieskiej obrony w końcu musiało zakończyć się dla niej tragicznie. Na kwadrans przed gwizdkiem gospodarze całkowicie rozmontowali szeregi rywala. Piłka ze środka boiska powędrowała na jedną stronę pola karnego, gdzie czaił się Zwoliński i świetnym podaniem obsłużył zupełnie niepilnowanego Akahoshiego. Tym razem nie popisał się Oleksy, który źle obliczył parabolę lotu piłki i jest odpowiedzialny za stratę drugiego gola. A co na to Ruch? Próbował się odgryźć strzałami z dystansu i stałymi fragmentami gry.

Koszulkowy dramat i pokrzyżowane plany

Wydawało się, że nic nie stanie na drodze Pogoni. W drugiej połowie konsekwentnie realizowali przedmeczowe założenia, choć już nie z taką dozą agresji jak przed przerwą. Pierwszej, groźnej sytuacji doczekaliśmy się w 51. minucie, gdy akcję rozpoczął Nunes, a świetna wrzutka Gyurcso spadła wprost na Dwaliszwiliego. Gruzin nie zdołał umieścić piłki w bramce: na jego stanął Putnocky, który ogółem zaliczył kilka naprawdę konkretnych interwencji. W pamięci mogła zapaść zwłaszcza ta z końcówki spotkania, gdy grający w osłabieniu „Portowcy” i tak zdołali się przedrzeć przez szeregi „Niebieskich”, a przewrotnym katem omal nie stał się Gyurcso. Bramkarz Ruchu zameldował się jednak na posterunku, skrócił kąt i swoim ciałem właściwie zastawił całą bramkę, ratując swoją drużynę.

Ale hola, hola, spokojnie. Mecz wcale nie należał do nudnych zanim miały miejsce jakiekolwiek dantejskie sceny:

- chorzowianie nie mogli odnaleźć koszulki Grodzickiego, który po kilku minutach zauważył, że jego kark jest zbroczony krwią. Okazało się, że obrońca ma rozciętą głowę, prowizorycznie mu ją zawiązano, a zamiast koszulki z jego nazwiskiem… wbiegł na murawę w tej należącej do Lenartowskiego.

- Na tym nie zakończyły się przygody Grodzickiego-Lenartowskiego, który nagle zdecydował, że potrzebuje zmienić koszulkę i tak po prostu, bez żadnego uprzedzenia podbiegł do linii i ją zmienił.

- Mało? No to już-Grodzicki wywalczył karnego, gdyż to właśnie on został sfaulowany przez Fojuta.

Wracamy na murawę do klasycznej piłki. Radość „Niebieskich” trwała bardzo krótko. Stępiński uderzył w słupek i w efekcie wynik nie uległ zmianie. Los sprzyjał śląskiej ekipie. W 72. minucie sędzia po raz kolejny wskazał „na wapno”.

Słowik pociągnął Stępińskiego za koszulkę za co ujrzał bezpośrednią czerwoną kartkę, a gdzieś tam w akcji jeszcze zagubił się Fojut. Tym razem obeszło się bez pomyłki. Lipski pewnie pokonał Kudłę, który ociągając się w końcu zameldował się na placu boju. Nie zabrał ze sobą szczęścia. A mówili, że 2:1 to niebezpieczny wynik…

 

Pogoń dała sobie wyrwać z rąk zwycięstwo. Nie obeszło się bez dziwnych wypadków, wybuchów, pościgów i niesamowitych zwrotów akcji. Ostatecznie wynik gry ustalił Lipski posługując się… Oleksym. Tak, tym samym, który zawalił gola na 2:1. Co najciekawsze, akcja bramkowa była kalką tej właśnie na 2:1. Oleksy wrzucał, Fojut źle obliczył parabolę piłki, uderzenie głową i futbolówka w siatce. Brzmi znajomo? Niektórzy mogli mieć deja vu.