Krwawe gody w Wiśle Kraków, czyli potrzeba „świeżej krwi” nabiera nowego znaczenia

2024-09-23 17:03:52; Aktualizacja: 3 dni temu
Krwawe gody w Wiśle Kraków, czyli potrzeba „świeżej krwi” nabiera nowego znaczenia Fot. Krzysztof Porebski / PressFocus
Paweł Hanejko
Paweł Hanejko Źródło: Transfery.info

Wisła Kraków przeszła trzęsienie ziemi. W poniedziałek doszło do ogromnych zmian w klubie, który w poprzednim sezonie zdobył Puchar Polski i jeszcze niedawno z niezłym powodzeniem rywalizował w europejskich pucharach. Prezes Jarosław Królewski uznał, iż obecny projekt sportowy, na którego czele stał od lipca Kazimierz Moskal, nie ma racji bytu. Jest to o tyle zaskakujące, że jeszcze nieco ponad tydzień temu działacz przed tysiącami kibiców zaświadczał o poparciu dla 57-latka. Teraz jednak zaserwował znane z „Gry o tron” „krwawe gody”, dając sygnał - „teraz będzie po mojemu”.

Kiedy w maju 2024 roku Wisła Kraków świętowała na rynku zdobyciu Pucharu Polski, mało kto spodziewał się po pierwsze, że zabraknie jej w tabeli Ekstraklasy na następny sezon, a po drugie, iż na początku października w warunkach ligowych poprowadzi ją czwarty kolejny trener (a może nie)*. Wówczas za rezultaty 13-krotnego mistrza kraju odpowiadał Albert Rudé. Hiszpan znalazł może i klucz do drużyny z najwyższego szczebla rozgrywkowego, eliminując po drodze w turnieju Widzewa Łódź, Piasta Gliwice czy Pogoń Szczecin, ale zbyt silne okazywały się dla niego ekipy pokroju Bruk-Betu Termaliki Nieciecza, Chrobrego Głogów czy Zagłębia Sosnowiec (remis 1-1).

Z tego powodu prawdopodobnie zmęczony wymaganiami fanów 37-latek zakomunikował, że nie chce dalej pracować w drużynie „Białej Gwiazdy”. To niewątpliwie postawiło prezesa Jarosława Królewskiego pod ścianą, ponieważ wiązał z tym człowiekiem swoją przyszłość. Rudé uznał jednak wtedy, że to wyzwanie jest ponad jego siły i wrócił do ojczyzny. Działacz natomiast poszedł za głosem rozsądku swojego i kibiców, a także... jednego z zawodników, którego w klubie już nie ma, i zatrudnił Kazimierza Moskala.

Ten ruch na papierze aspirował do miana najlogiczniejszej decyzji w Wiśle Kraków od lat. Przychodzi człowiek - legenda klubu z tzw. DNA „Białej Gwiazdy”, a co lepsze - chce grać ofensywny futbol, wpasowując się przy tym w spersonalizowane modele stworzone przez AI kierunkujące, jak ma grać drużyna. Projekt w teorii skazany na powodzenie. Jak to jednak w takich sytuacjach bywa - pod Wawelem rozsądek nie ma racji bytu.

Michał Probierz i jego pocałunek śmierci

Zwycięstwo w Pucharze Polski to nie tylko feta na rynku i dodatkowe trofeum w gablocie, ale też udział zespołu w europejskich pucharach. To jednak w przypadku Wisły Kraków i walki o Ekstraklasę było potrzebne, jak rybie ręcznik. Ale nic, jak już się zdarzyło, to trzeba grać i zarabiać pieniądze. Tym bardziej że z murawy było do podniesienia niemało „żetonów”.

„Biała Gwiazda” spisała się w kontynentalnych rozgrywkach bardzo dobrze, jak na swoje możliwości, odprawiając z kwitkiem Llapi czy Spartak Trnawa. Rapid Wiedeń oraz Cercle Brugge okazały się zbyt mocne, ale to było raczej wkalkulowane w cały biznes. Poza tym z Belgami to nawet udało się pozostawić po sobie dobre wrażenie. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie ta liga...

Kiedy na początku kadencji Kazimierza Moskala jeden z dziennikarzy zapytał - bazując na doświadczeniach z przeszłości - o potencjalne problemy kadrowe, to na sali zapanował śmiech. Do biurowców przy Reymonta 22 szybko jednak zapukała rzeczywistość. Ze składu wypadły bowiem tak ważne postacie, jak między innymi Kacper Duda czy Joseph Colley. Ich z kolei nie udało się odpowiednio zastąpić i mamy przepis na katastrofę.

Bardzo szybko odezwała się gra co trzy dni i zaszumiały w uszach słynne już słowa Michała Probierza o tym, że „europejskie puchary to pocałunek śmierci”.

Krwawe gody w Wiśle Kraków

Jak już jesteśmy w temacie zgonu, to należy pochylić się nad wydarzeniami, które miały miejsce w poniedziałek. Krwawe gody to termin doskonale znany fanom serii „Gra o tron”. W dużym skrócie i bez większych spojlerów - miało być wesele, a wyszła z tego krwawa jatka.

Trudno nie odnieść wrażenie, że podobnie w Wiśle Kraków planowano z Kazimierzem Moskalem. Człowiek - ekspert od walki o awanse do Ekstraklasy, miał zapewnić w stolicy Małopolski kolejną fetę, a przyszedł 23 września 2024 roku i już go nie ma w klubie.

Jarosław Królewski jednak na tym się nie zatrzymał i poza trenerem podziękował też kilku innym współpracownikom. Mowa tu przede wszystkim o kierowniku pierwszej drużyny, Jarosławie Krzosce. Jego odejście jest o tyle zaskakujące, że ten człowiek pracował w klubie od 14 lat i chyba ciężko znaleźć kogoś, kto powiedziałby o nim słowo. „Potrzeba świeżej krwi”, o której miał usłyszeć Moskal od swojego przełożonego, może być kluczowym drogowskazem, by zrozumieć tę decyzję.

Królewski jak George R. R. Martin

- Kiedy ukazała się książka, otrzymałem sporo maili — dostaję je zresztą do dzisiaj — o treści: „Nienawidzę cię, jak mogłeś to zrobić, już nigdy więcej nie przeczytam twoich książek”. Inni piszą coś w stylu: „Rzuciłem książkę na drugą stronę pokoju, a tydzień później ją podniosłem i to była najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek czytałem”. Co możesz powiedzieć komuś, kto twierdzi, że nigdy więcej nie weźmie do rąk twojej książki?

[...] Ale nie jest to rodzaj literatury, który tworzę, przynajmniej w większości przypadków. Na pewno nie w „Pieśni Lodu i Ognia". Ta saga bardziej przypomina życie. Jest w niej radość, ale jest też ból i strach. Myślę, że najlepsza literatura pokazuje życie razem z jego jasnymi i ciemnymi stronami - mówił autor „Pieśni Lodu i Ognia” George R. R. Martin, cytowany przez portal serialowa.pl.

Ciężko nie odnieść wrażenia, że Królewski, zwalniając Moskala czy Krzoskę, zastosował podobne motywacje, co George R. R. Martin - bo przecież piłka nożna jest jak życie - „jest w niej radość, ale też ból i strach”. Ciężko nie odnieść wrażenia, że właśnie ostatnie z tych uczuć będzie towarzyszyło kibicom krakowskiego klubu w najbliższych dniach. Strach przed tym, co się jeszcze może wydarzyć i co ich „szef” może jeszcze wymyślić.

*Raz się nie udało? Może tym razem też się nie uda

I tu dochodzimy do punktu kulminacyjnego i tego, kto miałby zostać nowym trenerem Wisły Kraków. Według ostatnich doniesień medialnych łączony z ponowną przeprowadzką pod Wawel jest Albert Rudé, czyli człowiek, za którego Królewski ręczył wszem wobec. Obaj panowie zresztą bardzo dobrze się ze sobą dogadywali, co zresztą potwierdzają słowa działacza zaraz po rozstaniu z Hiszpanem.

- Podjęliśmy wspólnie z Albertem decyzję, że nasza współpraca dobiegła końca. Jako klub bardzo chcieliśmy przedłużyć kontrakt z trenerem i kontynuować współpracę w ramach długoterminowego projektu. To wspaniały człowiek, wybitny specjalista i głęboko wierze, że w przyszłości trener w którejś z 5 najważniejszych lig na świecie. W krótkim czasie naszej przygody po 21 latach udało nam się sięgnąć po Puchar Polski, zagwarantować klubowi udział w eliminacjach do europejskich pucharów oraz tym samym uzyskać solidny zastrzyk finansowy. Po wielogodzinnych spotkaniach trener, dokonując analizy poprzedniego sezonu, postanowił, że jego rola w Wiśle na tym etapie dobiegła końca - stwierdził.

Rudé zaświadczył wówczas, że niezależnie od przyszłości, „Biała Gwiazda” pozostanie w jego sercu i tak rzeczywiście jest. Tym bardziej że Hiszpan miał podbijać świat, a jak na razie nie skusił się na niego żaden zespół, czy to z Polski, czy też zza granicy. Być może wynika to z podejście samego trenera, który nie chwyta się pierwszej lepszej brzytwy. Tu jedynie możemy gdybać.

Być może szansą na powrót okaże się dla niego Wisła Kraków, czyli klub, gdzie w poprzednim sezonie osiągnął w lidze najgorszy wynik w historii klubu. Jego wizerunek ociepla jednak zdobyty sensacyjnie Puchar Polski, ale chyba nie będzie nadużyciem powiedzieć, że to jednak awans do Ekstraklasy, stanowił dla niego cel, a nie triumf w Warszawie. A przecież to właśnie z realizacji kolejnych zamiarów rozlicza się swoich pracowników.

Jeśli do ponownej współpracy między Jarosławem Królewskim a Albertem Rudé dojdzie, to będzie niewątpliwie niepopularna decyzja. Jednocześnie jednak właściciel i prezes klubu da jasno do zrozumienia swoim zwolennikom i nie tylko - od teraz będzie po mojemu!