Legionista na salonach: THIBAULT MOULIN

2016-09-28 11:46:42; Aktualizacja: 8 lat temu
Legionista na salonach: THIBAULT MOULIN Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: Transfery.info

Jaki jest piłkarz Legii w Europie? Oszołomiony i zagubiony. Tak, jakby dostał w głowę racą i jeszcze w desperackiej próbie zagubił się w nowo powstałej mgle. Chociaż czasem ma przebłyski świadomości.

Element układanki

Ponad 3 lata temu na jednym z francuskich blogów pojawił się tekst, w którym autor równał pomocnika z gruntem. Wtedy mogło się wydawać, że słowa Malherbes Poetry są przesadzone – ot, wynik frustracji, jeden z gorszych dni piłkarza. Dziś natomiast, można je uznać za punkt wyjścia do oceny Francuza w meczu ze Sportingiem. Bowiem pewne rzeczy pozostają niezmienne.

„(…) a potem pojawił się jeszcze on. Thibault Moulin. Facet, który tracił wszystkie piłki, które tylko dotknął. Wszystkie. Wszystkie jego podania kończyły się pod nogami rywali, cała jego kontrola nad futbolówką ograniczała się do zaledwie 10 metrów, wszystkie pojedynki kończyły się na jego niekorzyść. Nawet potrafił zawalić podanie do Sorbona, chociaż chodziło o posłanie piłki na 3 metry, a zamiast tego wysłał cos na kształt niechlujnego loba, którego Sorbon nie mógł nawet sięgnąć. Thibault Moulin, Mistrz Yoda nieudanych podań, Gandalf utraconej kontroli, Harry Potter podań do przeciwnika.”

Autor posłużył się hiperbolą w porównaniach, ale wierzcie lub nie: idealnie oddał problem pomocnika, jakim jest dokładność. A raczej jej brak.

To wszystko mogło wyglądać zupełnie inaczej. Trener Magiera poustawiał swoich podopiecznych bardzo blisko siebie i to przesuwanie się formacji nawet by się spodobało, gdyby przy okazji było dopełnione choć kilkoma celnymi podaniami. Brakowało komunikacji, a przez to niemożliwym było wytworzenie jakichkolwiek mechanizmów i sprawne przeniesienie ciężaru gry na połowę przeciwnika. Zwłaszcza, że jednym z odpowiedzialnych za wprowadzanie piłki był właśnie Thibault Moulin.

Pomocnik schodził po futbolówkę między stoperów i zajmował się przenoszeniem jej w wyższe sektory boiska. W praktyce jednak, jedyne co mu wychodziło to podania wszerz do najbliższego obrońcy i ewentualne wycofanie.

Zadaniem Francuza było spojenie formacji. Miał zachować odpowiednie odległości między linią obrony a pomocy i zająć się sprawnym i płynnym przenoszeniem piłki między tymi strefami. Żaden z tych przymiotników nie oddaje jego gry. Brakowało dynamiki, jego ruchy były czytelne, a każda próba, która można by było opatrzeć dopiskiem „bardziej zaskakująca”, kończyła się stratą. I co z tego, że teoretycznie byłby w stanie uwypuklić walory ofensywne legionistów (np. umożliwiając Hlouskowi wyjście wyżej), jak między stoperami był praktycznie bezużyteczny. Moulin nie był w stanie ani pomóc w obronie, ani zająć się rozegraniem. Jego położenie na boisku otwierało jednak wiele niewykorzystanych możliwości.

Bliskość pomocnika umożliwiała wytworzenie mobilnego trójkąta, który byłby przyczyną wielu dobrych zagrań, gdyby nie składał się na niego Langil, Moulin i Radović. Jedynie ten ostatni usiłował coś zdziałać.

Bardzo często to właśnie Francuz miał sporo miejsca i czasu, żeby przyjąć futbolówkę, ocenić sytuację i spokojnie wprowadzić ją do gry. Mógł rozciągnąć do Jodłowca, wypuścić flanką bocznych obrońców lub właśnie pokusić się o rozegranie na jeden kontakt w trójkącie. Tego nie było. Jeśli pograć z Jodłowcem, to tylko gdy jest bardzo blisko, a gra ze skrzydłami wychodziła mu w momencie, gdy byli jeszcze na swojej połowie. Legia straciła element dynamiki, Moulin dusił go w zarodku.

Gdyby tak jednak… nie dawać mu piłki?

Samo ustawienie i podejście do rywala było na naprawdę przyzwoitym poziomie. Francuski pomocnik doskakiwał do przeciwnika, próbując go zmusić do wybrania innego wariantu rozegrania i zwykle udawało mu się osiągnąć zamierzony efekt. Moulin osaczał, trzymał się nisko na nogach i podwajał pozycje swoich kolegów z drużyny zyskując dla nich czas na odpowiednie ustawienie.

Francuz nieźle spisywał się w typowej grze na chaos – bez piłki.

Jednak także tym razem jego działania były dopełnione pewną dozą asekuracji. Zachowywał bezpieczną odległość od przeciwnika, bo jeśli już zdecydował się na odważne wygarnięcie futbolówki, to zwykle balansował na granicy faulu (powinien skończyć mecz z żółtą kartką, miał dużo szczęścia). Był tak ustawiony, że w razie czego mógł interweniować, przerwać groźny atak przeciwnika, czy zawęzić jego pole gry.

Moulin był istotnym elementem układanki Magiery – owszem, nie realizował założeń taktycznych ze względu na swoje problemy z jakością podań, ale wypełniał przestrzeń, którą w innym przypadku przeciwnik swobodnie by pokonał.

Francuz przesuwał się zgodnie z ruchem przeciwnika, kontrolował jego poczynania i w razie potrzeby zbliżał się do niego, podwajał krycie, osaczał. Kłopoty pojawiały się wraz z chwilą, gdy dostał pod nogi piłkę. Bo chociaż normalnie meldował się na jej zebraniu, to rzadko kiedy był z tego jakikolwiek pożytek. Wszelkie próby zawiązania akcji paliły na panewce, a przez to legioniści tracili jakikolwiek element zaskoczenia i mozolnie (jeśli w ogóle) przesuwali się w wyższe sektory boiska. Od początku skazani na jedno: stratę.

Wymagana kalibracja

Trener Magiera mógłby mieć z Francuza masę pożytku, gdyby ten wykazywał chociaż niewielką dozę dokładności. I owszem, taka się pojawiała tylko, że… w podaniach do tyłu, których jednak trochę nabił. W pierwszej części spotkania nie zanotował ani jednego udanego podania otwierającego do przodu. Wszystkie padały łupem rywala lub w ogóle nie znajdowały adresata.

Moulin wyszedł wyżej dopiero w 45. minucie meczu, w ostatniej akcji pierwszej połowy, gdy Legia mozolnie konstruowała atak pozycyjny, a on był jego kreatorem. Wymienił wówczas 3 krótkie podania, ale nie był w stanie ani napędzić ataku legionistów, ani wprowadzić choć krztyny dynamiki w ich szeregi.

Przez swoje kłopoty z kalibracją nogi, Francuz był jednym z najbardziej bezużytecznych zawodników na boisku. Owszem, był blisko swoich kolegów z drużyny, pokazywał się do podania, był aktywny i dość ruchliwy (poruszał się na całej długości, raz pojawiając się na jednej, raz na drugiej flance), ale wraz z chwilą, gdy dostawał piłkę… czar pryskał, a Moulin zamieniał się w mistrza Yodę nieudanych podań. Tak było chociażby w momencie, gdy usiłował wypuścić atak skrzydłami.

Udało mu się to tylko trzykrotnie. Raz przy linii bocznej, ale zaraz piłka padła łupem rywala, bo została posłana w zbyt duży gąszcz nóg. Dwa razy dzięki dalekiemu podaniu ze środkowej strefy boiska.

Wcale nie lepiej wyglądała jego gra w sektorach defensywnych. Często zbyt późno zbierał się do interwencji, nie był w stanie wygarnąć futbolówki rozpędzonemu przeciwnikowi (wychodziło mu zabieranie tylko stojących piłek). Czas reakcji Francuza pozostawiał wiele do życzenia.

Pomocnik zawahał się i ostatecznie nawet nie drgnął, pozostawiając Silvę całkowicie niepilnowanego i umożliwiając mu na groźny strzał w 55. minucie spotkania.

Trzeba jednak przyznać, że Moulin w drugiej połowie zanotował pewien progres. Czterokrotnie udało mu się skutecznie wygarnąć piłkę spod nóg rywala (i tylko raz przewinił), wyszły mu dwa dalekie podania (a w pierwszej połowie żadne) i na swojej połowie wymienił kilka szybszych piłek, starając się rozkręcić drużynę. Progres nieznaczny, ale w porównaniu z całkowitą biedą z pierwszej połowy… jednak zauważalny. Podobnie miała się kwestia jego odbiorów.

Nawet w momencie, gdy udało mu się wygarnąć futbolówkę przeciwnikowi, to był tak tym faktem oszołomiony, że marnował szanse na wprowadzenie jej do gry. Chciał to zrobić szybciej i przez to podejmował złe decyzje.

Moulin z każdą minutą gasł coraz bardziej. Choć, nie wiadomo, czy przypadkiem nie należy tego uznać za plus. Bo chociaż pomocnik potrafi się nieźle odnaleźć w grze, zachowuje odpowiednie odległości na linii koledzy z drużyny-przeciwnik i nawet jest w stanie wypchnąć rywala, spowolnić jego atak, to jego precyzja znajduje się na bardzo niskim poziomie. 26-latek pokazuje się do podań, śledzi poczynania przeciwnika, podąża za nim, ale brakuje mu dynamiki i błysku. A to wszystko składa się na jeden obraz: zawodnika całkowicie bezużytecznego. Na nic słowa, że Moulin na boisku widzi dużo. Widzi, w jaki sposób przesuwają się jego koledzy, gdzie w danym momencie może się udać rywal, ale… widzi to w swojej głowie. Nie jest w stanie przenieść tego na plac gry, przeskoczyć pewnych braków technicznych – szybkości, dokładności. Ukazywało się to jak na dłoni chociażby w rzadkich momentach, gdy starał się wypuścić skrzydła. Brakowało czegoś niekonwencjonalnego, czegoś mniej czytelnego.

To tak, jakby przed wejściem na salony stała ochrona, która przesuwając czujnikiem, zdejmowała moc z każdego delikwenta, jaki w ogóle ośmielił się wziąć udział w tych prestiżowych rozgrywkach. A może Thibault Moulin stracił ją już dawno i tak na dobrą sprawę mógł wziąć się za karting, a nie futbol na tym poziomie…