Maszynista vs niedźwiedź: hit w Poznaniu
2016-03-18 17:36:19; Aktualizacja: 8 lat temuOdbiorniki rozgrzane do czerwoności, zaburzona koncentracja, życie wywrócone do góry nogami. Jeszcze chwila. Serce podskakuje do gardła. Całe miasto. Cała kibicowska Polska. Wszyscy żyją TYM meczem. Lech i Legia, en garde!
Co się stanie, gdy w szranki staną uzbrojony konduktor i żądny krwi, gigantyczny niedźwiedź? Teoretycznie, człowiek nie miałby zbyt wielkich szans, by wyjść cały i zdrów z takiego pojedynku. Stworzenie nieobliczalne, owładnięte szałem rzuciłoby mu się do gardła i rozerwało je w trymiga. Na nic Magnum 44, na nic próba obrony. Starcie oko w oko zakończyłoby się w mgnieniu oka. To inaczej. Dorzućmy zbroję. Siła ognia przeciwnika drastycznie maleje. Oczko kolczugi mogłoby się zagnieździć w szczękach niedźwiedzia. No to jeszcze szczypta skuteczności. Strzał prosto w serce. Jedna, szybka akcja. Ale wolnego, to wcale nie będzie tak wyglądało.
Rozwaga vs ogień
Wróćmy do tytułowego konfliktu. Sytuacja maluje się w nieco innych barwach. Nikt nie mówi, żeby od razu rozerwać się na strzępy i zadać ostateczny cios opatrzony wielkim, jarzącym się ostrym światłem FATALITY.Popularne
Nie tędy droga. Wydaje się, że to lokomotywa będzie ustalać rytm, a zadaniem Legii będzie jak najszybsze i najbardziej dotkliwe wyprowadzenie jej z równowagi. Wysoki pressing, trójkowy doskok do przeciwnika, próba odbioru w środku pola – to chyba najbardziej prawdopodobne możliwości zaprowadzenia „Kolejorza” na manowce. A trzeba przyznać, że „Wojskowi” opanowali tę sztukę do perfekcji. W swoich głowach mają zakodowaną chęć całkowitego zniszczenia przeciwnika, ale czynią to w bardzo strategiczny sposób. Nie szarpią na chaos, nie liczą na łut szczęścia. Tu wszystko jest dokładnie zaplanowane. Jeśli „A” doskakuje do przeciwnika, to „B” wychodzi na pozycję, bo wie, że może oczekiwać prostopadłej piłki przecinającej linię obrony. Wtedy droga do pola karnego Lecha staje otworem. Możemy się spodziewać, że legioniści będą chcieli znaleźć swoją szansę właśnie w tym mozolnym konstruowaniu ataku pozycyjnego, do którego ostatnio przyzwyczajają poznaniacy. Owszem, potrafią utrzymywać się przy piłce długo, a rozgrywanie na jeden kontakt ma tutaj swój cel: nie jest sztuką dla sztuki, a chodzi o uśpienie czujności rywala i dociśnięcie w odpowiednim momencie. No, tylko, że właśnie lechici mają problem z tą chwilą. Albo przegapią moment, albo zawiedzie dokładność. W meczu z Legią pomyłki nie mogą mieć miejsca. Skuteczność „Wojskowych” stoi na wysokim poziomie i wystarczy jakaś luka, kępka trawy, na którą nieopatrznie trafi futbolówka. Tyle.
Czas rzucić personalia na ten suchy schemat boiskowych pionków. W Poznaniu bardzo obawiano się, że jeżeli wypadnie Pawłowski, to ekipa straci unikalny generator energii i właściwie można „zaorać” ten klub. No okej, to przesada. Aż takie głosy się nie pojawiły. Mimo wszystko popularny Szymek robił różnicę i chociaż często drażnił swoim niechlujstwem, to zwykle coś tam ugrał: mógł zagrać piach, ale zawsze szarpnął, pociągnął drużynę albo nagle przeszedł kilku przeciwników i zakończył akcję strzałem. A tu nagle, w tym wszystkim odnalazł się Lovrencsics, który bez wahania wziął na swoje barki odpowiedzialność za ofensywę. Węgier rozgrywa ostatnio naprawdę dobre spotkania. Jest stale pod grą, wykazuje się ogromną aktywnością, szarżuje, atakuje, dośrodkowuje i asystuje. Notuje prawdziwe przebudzenie mocy. Wydawało się, że skoro jest w cieniu Pawłowskiego, to jego brak mu w niczym nie pomoże. Nic bardziej mylnego. Defensywa Legii będzie musiała pilnować go jak oka w głowie, żeby przypadkiem za bardzo im nie namieszał. Pomocnik zdecydowanie to potrafi. Węgier może robić wiatr, ale potrzeba kogoś na wykończenie. Na pokładzie lokomotywy melduje się Nicki Bille, który… jest jedną, wielką niewiadomą. Wraca, czuje klimat i będzie walczył do końca. Aż do ostatniej kropli krwi.
W Legii wygląda to zupełnie inaczej. Podopieczni Czerczesowa bazują na sile i nieustannym drażnieniu rywala. Będą podbiegać, zaczepiać, naciskać i zmuszać do błędów. Niespożyta energia, potężne zaangażowanie nieustanne działanie adrenaliny: to może okazać się kluczowe. Na bok gra na pół gwizdka, tego w DNA „Wojskowych” już nie odnajdziemy. Trzeba zwrócić uwagę jak porusza się cała drużyna. Boczni obrońcy (Jędrzejczyk, Hlousek) odgrywają tutaj szalenie istotną rolę. Obaj wychodzą bardzo wysoko, dzięki czemu ofensywa Legii wydaje się być taka imponująca. Nie jest to tylko robienie sztucznego tłumu. Defensorzy mają niesamowicie aktywny udział w akcjach ofensywnych swojej ekipy. Oni nie tylko zagęszczają atak, oni po prostu strzelają. A przy okazji robi się miejsce dla stricte-ofensywnych graczy. Renesans przeżywa Prijović, który jest jednym z największych wygranych zimowych przygotowań. Emanuje spokojem, jest świetnie ułożony taktycznie, a przy tym potrafi posłać taki ogień, że klękajcie narody. Strzela na zawołanie, w jego sposobie gry widać niesamowitą lekkość, a przez to stanowi jedno z najważniejszych ogniw ekipy. „Niemoc” przerwał także Nikolić, o którym dużo mówić nie trzeba. Po prostu, defensywa Lecha musi mieć się na baczności. Każdy, nawet najmniejszy błąd grozi śmiercią. I to tragiczną.
Wuchta wiary vs boisko
Bilety na mecz skończyły się już w poniedziałek i to chyba najlepiej świadczy o ogromnym zainteresowaniem tym spotkaniem. Trudno się dziwić. Pojedynki Lecha i Legii elektryzowały i elektryzować będą. Nieważne ile punktów dzieli obie ekipy, w jakiej są formie, z jakimi problemami obecnie się borykają. Tutaj nie ma co szukać jakiejś logiki, wyjaśnienie jest niesamowicie proste: odwieczni rywale i kibicowska nienawiść. „Tylko” albo „aż”. Entuzjaści poznaniaków na pewno staną na wysokości zadania. Zresztą, coś kombinują od dłuższego czasu:
Czy można sobie wymarzyć lepsze warunki do rozgrywania hitowego starcia? Raczej trudno. Fani zadbają o dobrą atmosferę i podgrzeją ją do czerwoności (być może nawet dosłownie). Pytanie, czy boisko „sprosta wymogom”?
W Poznaniu życzą sobie jednego: zniszczenia Legii i kolejnego tryumfu. Ostatnio wychodziło im to naprawdę dobrze. Nieważne, co się działo w klubie. Mecze z „Wojskowymi” to świętość i motywacja jest kilkakrotnie większa. Teraz nie będzie inaczej, chociaż problemów kadrowych jest co niemiara. Robak wrócił do treningów po pół roku przerwy, nie zagra wyżej wspomniany Pawłowski, pod znakiem zapytania stanął występ Trałki, który podkręcił staw skokowy w meczu z Zagłębiem Sosnowiec (w piątek miał wyjść na zajęcia, żeby trener Urban ocenił jego dyspozycję), a Kamiński musi pauzować za kartki. Żeby było tego mało, ekipę „Kolejorza” zdziesiątkował jakiś kapryśny wirus, który uniemożliwił treningi na pełnych obrotach Tettehowi, Volkovowi, Lovrencsicsowi i Arajuuriemu. I jeśli ofensywę da się jakoś połatać, bowiem w świetnej dyspozycji są Jevtić i Lovrencsics, a i Gajos nie odstaje od tego duetu, to gorzej z możliwą absencją poznańskiego El Capitano. Już od dawna mówi się o tzw. „trałkodependencji”. Trudno się dziwić – pomocnik wnosi spokój do środka pola, jest takim swoistym spoidłem formacji i… ostatnio nawet wyrywa się do ataku. Co prawda Tetteh jest skałą nie do przejścia, a Linetty ma szansę na grę (walczy z czasem i… urazem żebra), ale właśnie to Trałka jest odpowiedzialny za regulację tempa i takie prozaiczne, a bardzo istotne, przytrzymanie piłki w środku pola. Z Legią nie można grać na chaos, potrzeba kogoś, kto utrzyma zespół w ryzach. A o spokój w defensywie również łatwo nie będzie. Zakładając, że jednak Arajuuri zdoła się wykurować, istnieje szansa na występ Wilusza (no chyba, że na boku zamelduje się bardzo aktywny w ataku Volkov, a miejsce na stoperze zajmie Kadar), który nie grzeszy stabilnością i w barwach „Kolejorza” jeszcze nie pokazał się od tej dobrej strony, do której przyzwyczaił w Kielcach.
Tak zdziesiątkowany Lech może mieć ogromne problemy, żeby w ogóle postawić się podopiecznym Czerczesowa. Co prawda ich też dręczą problemy kadrowe, ale są znacznie mniej dotkliwe aniżeli te poznańskie. Defensywa i środek pola nie zaznają żadnych turbulencji, a jedyna zmiana przewidywana jest w ataku: miejsce kontuzjowanego Kucharczyka powinien zająć Duda. Siła ognia wcale się nie zmniejszy, żelazne ustawienie nie zostanie zaburzone, a cała drużyna nie powinna ucierpieć. Nawet brak Hamalainena nie powinien być jakimś wielkim problemem dla legionistów. W sumie, to Lech mógłby skorzystać na jego grze – kibice na pewno nie pozwoliliby mu rozegrać spokojnego meczu, a wtedy łatwiej o destabilizację. W każdym razie, na chwilę obecną Fina nie ma w kadrze i biorąc pod uwagę kwestie personalne i taktykę na papierze… Lech nie ma zbyt wielu argumentów w nogach.
Nieobliczalny Duńczyk vs niezłomny duet
W szeregach „Kolejorza” jest jednak ktoś, kto potrafi zrobić różnicę. Kto czuję kibicowski klimat i nie boi się kontrowersyjnych wyznań. Nicki Bille Nielsen. Większość obawiała się transferu niesfornego Duńczyka, który choć strzelać potrafi, to trudno mu utrzymać nerwy na wodzy i w swoim życiu niejednokrotnie stykał się z policją. Przeszłość na bok. Liczy się tu i teraz… a teraz, wcale nie jest jakieś mniej „kontrowersyjne”.
Nicki Bille: Gol z Termalicą lepszy niż seks. Z Legią? Nie wiem, w tej sytuacji pewnie jak orgia
— Radosław Nawrot (@RadoslawNawrot) 18 marca 2016
No zaczął grubo
Duńczyk rozumie jak w Poznaniu reaguje się na Legię i na pewno będzie chciał pokazać, że nie tylko odczuwa to w środku i aż nim telepie, ale również rwie się do gry i zależy mu na dołożeniu swojej cegiełki do sukcesu. Ewentualnie kilku. Nicki Bille może nie jest jakimś supersnajperem, ale strzelać potrafi i zdołał już to udowodnić – potem pojawiła się kontuzja, plany zostały nieco pokrzyżowane, ale wraca w pełni sił i już w pucharowym starciu było widać, że brak boiska mu nie służy. Nie dlatego, że potem ma problem z wróceniem do meczowego rytmu, a dlatego, że potem gryzie murawę i daje z siebie 200%. Inna sprawa, że jego celownik jest nieco za słabo wyregulowany, co może doprowadzić do pewnej niemocy strzeleckiej. Na chwilę obecną Nielsen jest zmotywowany i przyświeca mu jeden cel: doprowadzenie rywala do rozpaczy.
Ale nie ma tak łatwo. Raz, że defensorzy „Wojskowych” nie pozwolą sobie na radosny futbol w wykonaniu Nickiego, a dwa… sami mają potężne armaty w składzie. Jak już wyżej wspomniałam, Prijović przeżywa renesans i imponuje swoim chłodem w ocenie sytuacji, a Nikolić potrafi strzelać na zawołanie, gdy tylko pozostawi mu się choć trochę miejsca do gry. Nie chodzi tutaj jedynie o próby strzałów i wystawianie obrony „Kolejorza” na próbę. Tu chodzi o coś więcej. Legioniści są świetni w odbiorze piłki w okolicach „szesnastki” rywala, a ich przygotowanie fizyczne pozwala na stosowanie wysokiego, czynnego pressingu przez znacznie dłuższy czas niż „zwyczajne” drużyny mogą sobie na to pozwolić.
Uzbrojony w zacinające się Magnum 44 maszynista czy może agresywny niedźwiedź, który choć rzuca się do gardła, to nie czyni tego w brutalny sposób, a właśnie z pewną dozą finezji? Czerczesow, który ułożył sobie tę całą, warszawską maszynerię, a może Urban, któremu gdzieś z tyłu głowy jawią się osobiste pobudki? „Kolejorza” dręczy wirus dziesiątkujący jego szeregi, ale po swojej stronie ma potężną publiczność, która może ponieść go do zwycięstwa. Ewentualnie o losach spotkania przesądzi błysk geniuszu jednego zawodnika. To coś więcej niż walka o 3 punkty, niż zwykłe 90 minut. Osoby o słabych nerwach proszone są o wyłączenie odbiorników. Bitwę czas zacząć!