Miedziowi dzielnie walczyli, ale Legii nie rozgromili

2016-02-21 16:39:03; Aktualizacja: 8 lat temu
Miedziowi dzielnie walczyli, ale Legii nie rozgromili Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Za styl punktów nie dają, ambitna walka i finezyjne akcje to za mało. Machina Czerczesowa napotkała opór, ale ostatecznie i tak przełamała gardę lubinian

Efektywnie vs efektownie

Dwa słowa, które wyglądają praktycznie tak samo, ale różnią się znaczeniem. Dwa słowa, za pomocą których można opisać grę obu drużyn. Podczas, gdy gospodarze cieszyli oko kombinacyjnymi akcjami, Legia skoncentrowała się na prostych środkach i była do bólu skuteczna. „Wojskowi” rzucili się do miedziowych gardeł dostrzegając brak jakiejkolwiek gardy i już w 2. minucie otworzyli wynik gry. Fatalnie zachowała się obrona gospodarzy: podanie głową Hlouseka przedłużył Kucharczyk wygrywając powietrzny pojedynek z Cotrą, a następnie Prijović całkowicie rozmontował defensywę. Zbozień nie zdołał odnaleźć się w sytuacji, jakby wszedł w ten mecz z opóźnieniem. Zresztą, defensor ogólnie jest „znany” ze swojej przesadnej nonszalancji objawiającej się straszliwą niedokładnością i… częstym przysypianiem, gdy nie trzeba.

No dobra, ale gdzie tu jakikolwiek pragmatyzm skoro Legia swoim wysokim pressingiem spychała przeciwnika i nie pozostawiała mu ani centymetra do rozwinięcia skrzydeł? Za chwilę się pojawi.

„Miedziowi” nie przestraszyli się legionistów. Wręcz przeciwnie. Zrobili wszystko, by uspokoić grę i narzucić własny rytm. Przynajmniej tak im się wydawało. I tutaj przechodzimy do tej tytułowej „efektowności”. Po upływie jakiegoś kwadransa, gdy najpierw sędzia nie odgwizdał faulu Pazdana na Janoszce zaraz przed linią pola karnego, a następnie nie dostrzegł zagrania ręką Lewczuka (futbolówka odbiła się od jego nogi, co nieco rozgrzesza arbitra), podopieczni Stokowca wzięli się w garść.

Jedną z pierwszych sztandarowych akcji Zagłębia było rozegranie w trójkącie na jeden kontakt, które uwolniło Rakowskiego. Co prawda jego wrzutce zabrakło jakości, ale sama próba wyglądała naprawdę dobrze.

Zagłębie gra, Legia strzela

Gospodarze poczynali sobie coraz odważniej. Krzysztof Piątek wygrywał większość pojedynków główkowych i dochodził do sytuacji strzeleckich, a do tego całkiem nieźle poruszał się tyłem do bramki. Aktywni byli także Janoszka i Rakowski, a dośrodkowania Cotry były lepsze niż zwykle. Wszak, trafiały w pole karne i powodowały spore zagrożenie. Głównym problemem okazał się być… Starzyński. Nowy nabytek Zagłębia całkowicie nie czuł dzisiaj piłki. Oddał 2 strzały w trybuny (być może jego uderzenia trafiły w bramki na boiskach okołostadionowych, kto wie), celował wyżej niż dokładniej jakby chciał pobić jakiś niechlubny rekord i na dobrą sprawę, w pierwszej połowie popsuł wszystko, co było możliwe. Był nerwowy, podpalony i może nawet nieco… przyrdzewiały. Zrehabilitował się w drugiej części spotkania, gdy zaliczył przepiękną asystę przy golu Piątka i jeszcze popisał się kilkoma naprawdę udanymi, otwierającymi podaniami. Był ciągle pod grą i wówczas trener Stokowiec zdjął go z boiska, co było dość trudne do wytłumaczenia.

A co na to Legia? Po bramce nieco spuściła z tonu, oddała inicjatywę przeciwnikowi, a chowanie za podwójną gardą wcale tak dobrze jej nie wychodziło. Wręcz przeciwnie, gdyby Zagłębie było bardziej skuteczne, mogłoby nawet wyjść na wysokie prowadzenie. No ale „gdybanie” pozostawmy analitykom. Zwłaszcza, że „Wojskowi” wcale nie odpuścili: to wszystko były jedynie pozory… Jeszcze w pierwszej części spotkania Kucharczyk podwyższył prowadzenie, a cała akcja należała do banalnie prostych. Szybki odbiór, uruchomienie Nikolicia, wyjście na wolne pole, bramka. Tylko tyle.

Proste środki i sukces murowany

Legioniści nie pokazali dzisiaj nic szczególnego. Przez większą część meczu oczekiwali na ruch Zagłębia, obserwowali ich barwne poczynania, podnosili ciśnienie swoim kibicom i dopuścili do kilku naprawdę groźnych sytuacji. Bo „Miedziowi” pokazali się dzisiaj od naprawdę dobrej strony. Byli skoncentrowani na odbiorze, szybko przenosili się pod pole karne Legii i nie mieli większych problemów z utrzymywaniem się w obrębie jej „szesnastki”. Gorzej było z wykończeniem. Brakowało kogoś, jakiejś indywidualności, która weźmie na swoje barki odpowiedzialność za wynik i nie tyle, co potrząśnie drużyną (bo zaangażowania wcale nie można było odmówić), ale wpakuje piłkę do siatki i poukłada szeregi.

 


…ciśnienie w Lubinie było jednak tak wysokie, że nawet piłka nie zdołała go wytrzymać.

Zagłębie spuściło nieco z tonu w ostatnim kwadransie. Wówczas pojawił się kolejny, arcyważny element strategiczny Legii – kontrola gry. Niby proste, ale wymagające ogromnej odporności psychicznej i fizycznej. „Wojskowi” na dobrą sprawę nie robili nic konkretnego, ich akcje były pozbawione polotu, ale jakimś „cudem” ciągle utrzymywali się na połowie przeciwnika, odbierali piłki wysoko i nie pozwalali Zagłębiu dojść do głosu. Wejście Luisa Carlosa nieco zaburzyło grę lubinian. Dopuszczał się bardzo dużej liczby fauli, nie był pod grą, tylko raz dał próbkę swoich umiejętności szybkościowych, zarobił żółtą kartkę i mógł pogrzebać swoją drużynę po faulu na Dudzie w polu karnym. Sędzia nie wskazał jednak „na wapno”. Fakt faktem, że same podania gospodarzy były gorsze jakościowe i ogólnie ich gra siadła w ostatnich fragmentach konfrontacji, ale podopieczni Czerczesowa zrobili kawał dobrej roboty. Nie forsowali się, a mimo to udało im się skutecznie zablokować przeciwnika i utrzymać korzystny rezultat.