„Nuda”, która da się lubić. Reprezentacja budowana od tyłu
2017-11-11 13:08:25; Aktualizacja: 7 lat temuZapowiadana taktyczna rewolucja odbyła się w sposób ewolucyjny. Trójka w obronie nie była chwilowym kaprysem selekcjonera, a efektem przemyślanej i metodycznej pracy.
Pierwsze wrażenie: po co i na co to komu? Decyzja o zmianie systemu z pozoru mogła wyglądać na nagłą, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, że mecze eliminacyjne wyglądały całkiem nieźle. No właśnie, nieźle, trzeba uznać za słowo-klucz. Wyników nikt nie jest w stanie odmówić, ale kadra napotykała spore problemy związane ze stabilnością (bilans bramek 28:14), które potrafiły uwypuklić nawet te w teorii słabsze ekipy. Nie wspominając o Danii – okazało się, że Polakom nie za bardzo wychodzi odnalezienie się w sytuacji, gdy to rywal prowadzi grę. Wystarczy przypomnieć sobie mecz z Armenią, dominacja przyszła nader lekko, w efekcie łatwo udało się wykręcić 5-bramkowe prowadzenie, ale mimo wszystko nastąpił zgrzyt. Kadrowicze zaczęli popełniać błędy pod naciskiem przeciwnika. Ostatecznie nic strasznego się nie stało, ot przestroga, która kiedyś mogła powrócić ze zdwojoną siłą. Wróciła szybciej niż się spodziewano. Trzy dni później sytuacja w spotkaniu z Czarnogórą wymknęła się spod kontroli.
Leczenie przyczynowe, nie objawowe
Adam Nawałka podszedł do sprawy bardzo logicznie. W starciu z Urugwajem zmienił system, wprowadził nowych zawodników, ale zrobił to w sposób na tyle wyważony, żeby uniknąć niepotrzebnej destabilizacji, która i tak pojawiała się we wcześniejszych spotkaniach. Po przeciwnej stronie barykady stanął rywal bardzo dobrze dysponowany, który będzie mógł prowadzić grę, świetnie operuje piłką i wykorzystuje odpowiedni moment na przyspieszenie, wyjście na wolne pole. Dobry test przed mundialem, gdzie Polacy znacznie częściej będą mieć styczność z takim futbolem (w porównaniu z tym eliminacyjnym). Pomimo wystawienia trójki z tyłu, selekcjoner nie dokonał inwazyjnych zmian w obrębie całej drużyny – zachował stare elementy, które miały stanowić wsparcie nowej formacji. Jach zajął miejsce obok Cionka i Glika, Bereszyński i Rybus zostali przesunięci nieco wyżej, mniej więcej na wysokości drugiej linii (Góralski-Krychowiak), ale jednocześnie nie zrezygnowano ze „skrzydeł” (trochę inna funkcja) Błaszczykowski-Grosicki. Centralnie w ataku znalazł się Wilczek.Popularne
Początek meczu, wprowadzenie piłki do gry. Z tyłu pozostaje trójka obrońców, najbliżej nich znajduje się Góralski, ale pozostaje w łączności z Krychowiakiem – na tej samej wysokości dwójka pół-wahadłowych („pół”, bo ich zadanie było nieco ułatwione przez wsparcie zachowanych skrzydeł).
Podstawą było ciasne ustawienie i automatyczny powrót na z góry ustalone pozycje. Mecz z Urugwajem okazał się być świetnym testem dla całej formacji pod kątem płynnego przechodzenia z ustawienia defensywnego do ofensywnego. W tym drugim wariancie wciąż pozostaje mnóstwo do poprawki, ale na ten moment wydaje się, że selekcjoner chciał skoncentrować się na budowie drużyny od tyłu. Na kreatywność miał przyjść jeszcze czas.
Przejście do obrony. Skrzydłowi zapewniają bardzo solidne wsparcie Bereszyńskiemu i Rybusowi, Krychowiak i Góralski uzupełniają środkową strefę (dodatkowo ten drugi stanowi ostatni bastion przed linią obrony – czyściciel na granicy faulu). Zadania są bardzo sprawnie realizowane i dobrze rozdzielone – baczna kontrola ruchu przeciwnika.
Podobny wysiłek został włożony w reakcję po stracie któregoś z zawodników. Tu znowuż za kluczowe uznano bliskie rozmieszczenie poszczególnych elementów formacji – w 17. minucie po stracie Góralskiego na ok. 30 metrze, natychmiastowo lukę uzupełnili obrońcy zawężając pole gry, a ostatecznie zagrożenie zażegnał Jach.
Powyższa sytuacja.
Debiutant rozegrał solidne zawody, nie popełnił błędów. Był skoncentrowany przez całe spotkanie, utrzymywał odpowiednie odległości w zależności od fazy meczu i nie zanotował spadku jakościowego po przetasowaniach, które wymusiły na nim zejście do boku i rozgrywanie z Grosickim/Rybusem. Starał się grać dość zachowawczo, jeśli chodzi o wprowadzanie piłki do gry (wolał przekazać ją komuś bardziej doświadczonemu), ale było to też uwarunkowane usposobieniem całej drużyny – priorytetem było złapanie automatyzmów, nie szarżowanie.
Pewne elementy już w pierwszym kwadransie spotkania wychodziły w sposób dość automatyczny. Moment przed przyspieszeniem gry przez Urugwaj, dwie linie ustawione optymalnie z możliwością szybkiego wsparcia (Grosicki/Błaszczykowski). Cionek odrywa się od i tak zagęszczonej strefy defensywnej, żeby odjąć jedną możliwość rozegrania.
Brzmi prosto i niekoniecznie musi mieć jakieś wielkie znaczenie, ale samo przesuwanie się formacji prezentowało się naprawdę nieźle, jak na pierwszy mecz w takim ustawieniu. Polacy wypracowali sobie duży spokój i swego rodzaju kontrolę nad meczem – oczywiście nie w posiadaniu czy liczbie sytuacji, ale psychologiczną. Jednym z głównych mankamentów tak „zbitego” ustawienia była niedostateczna kreatywność.
Stabilizacja kosztem ataku
Organizacja gry „małymi krokami” musiała odbić się na strefie ofensywnej, która w takim układzie była dość mocno ograniczona. Było to jednak rozumiane samo przez się, skoro poświęcono aż tyle uwagi trójce z tyłu i związanymi z nią możliwymi problemami. Wszystkich elementów nie dało się wprowadzić natychmiast. W pierwszej części spotkania wyjście z kontrą opierało się na maksymalnie 3 zawodnikach (Błaszczykowski, Grosicki, Wilczek), bardzo rzadko wspieranych przez kogoś z drugiej linii – a jeśli już to przez podania uruchamiające. Istotny był odbiór piłki w tempo, jak np. w 3. minucie, gdy Krychowiak wykorzystał miejsce, ruszył do odbioru, wygarnął futbolówkę przeciwnikowi i natychmiast zagrał do ustawionego tyłem do bramki Wilczka (powtarzalne zagranie). Napastnik nie zdołał odnaleźć się w sytuacji, trochę też zabrakło mu wsparcia przez co akcja spaliła na panewce.
Trudno tak właściwie powiedzieć, że Wilczek zagrał bardzo słabe spotkanie. Zawsze potrzebował kilku dogodnych sytuacji, żeby wreszcie wpakować piłkę do bramki (lub nie) i zupełnie niezrozumiałe jest odnoszenie jego roli do tej, którą odgrywa w drużynie Lewandowski. Napastnik całkiem nieźle pracował z Błaszczykowskim, ale wówczas za bardzo wyrzucał się na flankę, a w pole karne nie wbiegał nikt, do kogo można by było dograć.
Podopieczni Nawałki wcale nie kwapili się do jakiejś otwartej gry, wszak wynik był tu sprawą drugorzędną. Gdyby do ataku podłączyli się jeszcze pół-wahadłowi oraz któryś ze środkowych pomocników, w centralnej strefie wykształciłaby się ogromna przestrzeń dla przeciwnika. Przewaga w wyższych sektorach mogłaby się skończyć zabójczą kontrą, a założenia na to spotkanie było zgoła inne. Dzięki temu możliwe było m.in. sprawne ograniczanie bocznych sektorów poprzez ścisłą współpracę Bereszyński-Grosicki. Zresztą ten pierwszy był jednym z najlepszych na boisku, świetnie odnajdywał się w nowym systemie (zwłaszcza jeśli potraktujemy to na zasadzie kontrastu z Rybusem). Zawodnik Sampdorii bardzo sprawnie oceniał sytuacje w obronie, myślał i reagował. W drugiej części spotkania dołożył jeszcze kilka błyskotliwych zagrań w ataku.
Delikatne zmiany zaczęły się zarysowywać ok. 30-35. minuty, gdy Góralski kilkakrotnie podłączył się do organizacji ofensywy. Piłka wędrowała jak po sznurku, kiedy po kolejnym zagrywaniu do Krychowiaka i Grosickiego, pomocnik znalazł się pod polem karnym przeciwnika. Była to swego rodzaju zapowiedź zmian, które miały zajść w drugiej części meczu. Selekcjoner najpierw wprowadził Jędrzejczyka za Cionka, co wymusiło przesunięcie w samej obronie (teraz Jach był bliżej linii bocznej), a w okresie od 66. do 75. minuty pojawili się Świerczok, Zieliński i Mączyński (Wilczek, Góralski, Błaszczykowski). Zyskał na tym atak, ale zdecydowanie straciło metodyczne ustawienie. Pozycje w bocznych sektorach były dublowane, brakowało wyraźnego rozdzielenie zadań, chociaż oczywiście zwiększyła się liczebność w czasie akcji ofensywnych i tempo ich rozgrywania. Grosicki bardzo często schodził do środka i próbował rozgrywać (albo uruchamiać bardzo aktywnego Bereszyńskiego), co nie do końca współgrało z naturalnymi obowiązkami Zielińskiego. Miało to swoje odzwierciedlenie także w dopasowaniu do systemu Świerczoka, który nie był przekonany, czy ma czekać na dogranie w pole karne, czy cofać się na 25.-30. metr, a może ustawiać się tyłem do bramki. Do tego doszła jeszcze trema, a resztę można sobie dopowiedzieć: napastnik Zagłębia zanotował kilka strat, ale nie wydaje mi się, żeby na tej podstawie można było wyrobić sobie konkretną opinię na temat jego przyszłości w kadrze.
W gruncie rzeczy atak zszedł na dalszy plan. Po tym, jak wyglądał mecz, jakie zostały dokonane zmiany i przetasowania, można spokojnie stwierdzić, że głównym celem selekcjonera było skonstruowanie odpowiednich mechanizmów w obrębie linii obrony i z nią związanych. Dawno w defensywie nie było aż takiego spokoju, naprawdę dawno formacje nie przesuwały się tak płynnie i konsekwentnie. „Nudny futbol” zdał egzamin. Teraz pozostaje tylko pójść o krok dalej w tym samym duchu, nie „na już”.