Obieżyświat po przejściach: Milan Borjan
2017-02-17 11:36:21; Aktualizacja: 7 lat temuMówią o nim „zombie”, ale lepiej pasowałby „globtroter”. Polska będzie już jego 8. krajem, a w bagażu doświadczeń targa m.in. wdzięczność Kanadzie, romantyczną relację z Partizanem i nieoczekiwany debiut w Lidze Mistrzów.
Bohater narodowy
Milan Borjan zawsze odczuwał w sercu palącą potrzebę spłaty długu. Długu, którego nie zaciągnął na własne życzenie, ale który na pewno umożliwił mu lepszy start i być może ocalił życie. To nie było chwilowe widzimisię. Potężny zawodnik nigdy nie szczędził ciepłych słów pod adresem Kanady: on i jego rodzina otrzymali czystą kartę i mogli zbudować coś od nowa.
Możliwość wyrównania rachunków pojawiła się dopiero w 2011 r., gdy trener Hart zdecydował się na powołanie kolejnego bramkarza na mecz towarzyski z Grecją. Borjan bez wahania zaakceptował propozycję, a kibice przyjęli go nader entuzjastycznie. Wszak ich serca były już wielokrotnie łamane przez piłkarzy, którzy lekceważyli kanadyjskie barwy. Nie w tym przypadku. „Jest naprawdę świetny, ma fantastyczne nastawienie. Uwielbia przebywać z innymi zawodnikami, jest bardzo charyzmatyczny. Wydaje mi się, że jesteśmy teraz w idealnej pozycji: mamy 4-5 bramkarzy, którzy wzajemnie popychają się do przodu. Każdy chce być numerem 1.”, mówił trener Hart dla theglobeandmail.com.Popularne
Milan szybko stał się ulubieńcem publiczności, a najwięcej pochlebnych komentarzy pojawiło się we wrześniu 2016 r., gdy Kanada toczyła zmagania w ramach eliminacji do MŚ.
Chociaż Kanadyjczycy ostatecznie przegrali w starciu z Hondurasem (1:2), to po meczu rozpływano się nad postawą Borjana: „To tylko dzięki niemu stale utrzymywali się w grze. Interweniował 5-krotnie, wiele razy balansował na linii bramkowej, nieustannie wyłapywał niebezpieczne piłki, oddalał zagrożenie z własnego pola karnego”, pisano na mlssoccer.com. Pochwał nie szczędził także szkoleniowiec Benito Floro: „Borjan był taki dobry, ponieważ nie tylko interweniował przy sytuacjach bramkowych, ale i minimalizował szanse przeciwnika na oddanie groźnego strzału”. Zresztą, w klubie także nie brakowało ciepłych słów pod adresem bramkarza. Obok jego charyzmy nie można było przejść obojętnie, dlatego nawet Scott Arfield uznał, że jeśli Borjan zagra na 100%, to wszystko będzie przebiegać zgodnie z planem. Ostatecznie Kanada nie zdołała zakwalifikować się do kolejnej rundy – zwycięstwo z Salwadorem okazało się być niewystarczające z uwagi na niekorzystną sytuację w tabeli (jeszcze Meksyk musiałby pokonać Honduras), ale Milan przez długi czas pozostawał na ustach piłkarskiej Kanady. „Jest świetnie wyszkolony technicznie – wysoki, ma dobry zasięg, świetny chwyt. Ale chyba największe wrażenie zrobiły na mnie jego nastawienie i dojrzałość. Wciąż jest młody, więc potrzebuje włożyć nieco wysiłku w przygotowanie fizyczne, ale już w tym momencie (przyp. red. 2011 r.), wyróżnia się na tle mentalnym. Chce być jeszcze lepszy, chce grać dla Kanady i ma świetne podejście do nauki. To chyba jest najbardziej ekscytujące w tym całym jego przypadku”, podkreślał dla theglobeandmail.com Paul Dolan, trener bramkarzy kadry.
A jeszcze parę lat wcześniej nikt w nawet najśmielszych wyobrażeniach nie pomyślałby, że Borjan może stać się bohaterem narodowym poza starym kontynentem. Milan urodził się w Kninie, który w latach 90. stanowił ośrodek serbskich separatystów na ziemi chorwackiej. Miał zaledwie 8 lat, gdy rodzice zdecydowali się opuścić miasto owładnięte wojną w trosce o swoją przyszłość, w poszukiwaniu lepszego życia: „Pamiętam wszystko. Wojnę i wszystko, co z nią związane, ale nie lubię o tym mówić. Próbuję oczyścić umysł. Żyliśmy całkiem nieźle, ale kiedy rozpętało się piekło… wszystko się posypało”, opowiadał zawodnik dla theglobeandmail.com. Już wtedy w jego głowie kołatała się myśl o karierze piłkarskiej. „Każdy chłopak marzył o tym, żeby być piłkarzem, a futbol na Bałkanach od zawsze stanowił numer jeden wśród sportów. Dodatkowo ogromną rolę odegrały korzenie – ojciec bramkarza, Bosko, kilkanaście lat wcześniej bronił barw Hajduka Split. Najprawdopodobniej to on zaraził go miłością do piłki nożnej, nawet w tak niespokojnych czasach”, pojawia się w archiwach satellitesupreme.com.
Początkowo nikt nie planował przeprowadzki do Kanady: „Najpierw przenieśliśmy się do Belgradu, ale byliśmy tam raptem pół roku. Już wtedy niesamowicie chciałem grać. Być jak tata. Ale on był przeciwny… Nie chodziło o sam futbol, a pozycję bramkarza. Starał mi się wyjaśnić, że będzie bardzo trudno, ale pewnego dnia jego znajomy zabrał mnie do klubu na trening, żeby zobaczyć, czy w ogóle coś potrafię. Okazało się jednak, że trafiłem pod oko najlepszego trenera bramkarzy w regionie. Każdego dnia czułem, że jestem coraz lepszy i lepszy… aż w końcu wiedziałem, że właśnie taka rola mi odpowiada”, opowiadał Milan. Młody piłkarz nieustannie się rozwijał – było wiadomo, że jeśli utrzyma tempo, czeka go świetlana przyszłość.
Sielanka nie trwała zbyt długo. Regres ekonomiczny spowodował, że Borjanowie zdecydowali się poszukać szczęścia gdzieś indziej. Bosko wysyłał podania do USA, Australii, ale tylko Kanada zaakceptowała rodzinę z byłej Jugosławii oferując jej mieszkanie w Winnipeg, Manitoba. Początki były niesamowicie trudne. Borjan nie potrafił mówić po angielsku i gdyby nie wsparcie grupki serbskich znajomych, jego proces aklimatyzacji przebiegałby znacznie dłużej. Dodatkowo przeprowadzka oznaczała coś znacznie gorszego, musiał porzucić kraj silnie związany z piłką nożną i zapuścić korzenie w nowym, gdzie opcji rozwoju wcale nie było tak dużo. A na pewno nie tyle co w Serbii: „Istnieje przepaść pomiędzy Kanadą a Serbią. Oczywiście, z jednej strony ludzie wkładają spore sumy w hokej, baseball i piłkę nożną, ale kiedy wyjrzysz przez okno nikt nie kopie piłki.”, wspominał bramkarz w tych samych archiwach. Okazało się jednak, że nastolatek ma twardszy charakter niż można było przypuszczać.
Zamiast uderzyć w hokej, Milan zaczął pracować jeszcze ciężej. Było mu bardzo trudno zrozumieć powody przeprowadzki chociaż ojciec naprawdę dużo z nim rozmawiał: „Jeśli wojna dotknie twój kraj tracisz wszystko. Tracisz dom, tracisz pracę. Wszystko. Przydarzyło się to także nam i naprawdę niełatwo się o tym rozmawia. Zwłaszcza, jeśli chodzi o całą rodzinę, która w jednej chwili zostaje bez środków do życia. Dom, samochód, całkiem fajne życie i w ciągu jednej nocy… zostajesz z niczym. Tak, straciliśmy wszystko w ciągu zaledwie jednej nocy. Po tym wszystkim staraliśmy się zbudować coś od nowa, ale tylko Kanada wyciągnęła do nas pomocną dłoń. Umieścili nas w Winnipeg i tak naprawdę nie znaliśmy tam nikogo. Dopiero po jakimś czasie zyskaliśmy nowych znajomych i powoli, powoli, Milan mógł zacząć treningi, gdy w końcu poszedł do szkoły. Po roku przenieśliśmy się do Hamilton, gdzie czekała na nas rodzina.” , opowiadał Bosco dodając, że przez pierwsze 3-4 lata było im niesamowicie trudno. „Pracowaliśmy bardzo ciężko, żeby w ogóle mógł grać. Każdy musiał iść do pracy. Nie mieliśmy pieniędzy, żeby wysłać Milana do Europy, chociaż okropnie tego chciał… Musiał dojeżdżać aż 4 autobusami, żeby dotrzeć na trening. Ale był niesamowicie zdeterminowany. Chyba tylko to aż tak nas motywowało. Powiedziałem mu: jeśli tego naprawdę chcesz, wszyscy będą cię wspierać. Łącznie ze mną, mamą, siostrą i bratem. Wszyscy.”, z trudem wspominał.
Wszystko było nadzwyczaj proste, gdy pojawiło się powołanie z kadry Kanady. „To znaczy dla mnie naprawdę wiele. Kanada pomogła mi i mojej rodzinie, kiedy było naprawdę ciężko. Pomogli nam z przeprowadzką, stworzyli warunki do życia. To jest jedyna możliwość spłaty długu i powiedzenia prostego dziękuję. Inaczej się nie da, to jest mój dom”, wielokrotnie podkreślał bramkarz m.in. w rozmowie z mlssoccer.com.
Turecka ściana i Razgrad last minute
Nie bez przyczyny jednak Milan w swoim CV może poszczycić się aż 8 różnymi krajami. Na próżno wypatrywać stabilizacji, jaką udało mu się osiągnąć w reprezentacji Kanady – w karierze klubowej nie wykazuje zbyt dużego przywiązania i raczej w jego przypadku trudno mówić o procesie aklimatyzacji. Chociaż jak sam mówił: „Przydałaby się drużyna pośrednia pomiędzy serbskim Radem a tureckim Sivassporem”.
Chociaż bramkarz nie żałuje wyjazdu do Turcji, to patrząc z perspektywy czasu mógł zachować się nieco inaczej, bowiem na własnej skórze odczuł ogromne różnice między tymi dwoma ligami.
29-latkowi nigdy nie można odmówić pozytywnego podejścia do życia, ale przygoda z turecką Süper Lig mocno dała mu w kość: „Oczywiście dla każdego zawodnika to niesamowity krok do przodu i samemu transferowi towarzyszyło wielkie podekscytowanie. Przechodziłem do większej ligi, bardziej zróżnicowanego środowiska i w końcu mogłem spełniać marzenia. Zawsze, odkąd byłem małym dzieckiem, marzyłem o tym, żeby dostać się na szczyt, więc uważam to za bardzo dobry wybór. To coś, czego potrzebuję, żeby jeszcze się rozwinąć i udowodnić, że mogę znacznie więcej”, opowiadał dla rednationonline.ca. Chociaż Borjan starał się rozpatrywać nowy klub w kategorii swoistego wyzwania, to pierwsze miesiące były dla niego niesamowicie trudne. Okazało się bowiem, że chociaż drużyna sama w sobie potrafiła notować wielkie zwycięstwa (np. 2:0 z Fenerbahce w listopadzie 2011 r.), to przeplatały się one z tragicznymi występami bramkarza. Najprawdopodobniej decyzja o transferze zapadła zbyt wcześnie…
„Tu gra się znacznie szybciej niż w Serbii. Tempo jest większe, piłki są szybsze i mam wrażenie, że średnio co 10-15 sekund może paść bramka. Musiałem wskoczyć na zupełnie inny poziom koncentracji i na początku nie spełniałem oczekiwań. Rozegrałem sporo słabych meczów, inni bramkarze zastępowali mnie między słupkami i w końcu wypadłem ze składu. To był bardzo trudny czas, bo wszyscy mieli wobec mnie wielkie oczekiwania. Nie tylko sztab szkoleniowy, ale cały klub, miasto. Zawsze tak jest, gdy przechodzisz z jednego kraju do innego… Nic dziwnego, że byli trochę rozczarowani i pomyśleli, że dobrze zrobi mi wypożyczenie”, wspominał Milan Borjan dla rednationonline.ca.
Zanim jednak to nastąpiło, bramkarz musiał swoje odczekać. Sivasspor był bardzo opieszały w działaniach, czego efektem była 3-miesięczna przerwa zawodnika od regularnej gry. Przez cały ten czas, Borjan starał się zachować spokój i pewność siebie. Wszystko ze względu na rodzinę. „Bez nich na pewno nie dałbym rady. Mój tata grał w piłkę i doskonale rozumiał moje położenie. Zawsze powtarzał mi, żeby być opanowanym i czekać na szansę. Ona w końcu nastąpi. Wziąłem sobie jego cenne rady do serca, bo zarówno on jak i mama zawsze mnie wspierali. Nieważne, co się działo.”, podkreślał.
Cierpliwość w końcu się opłaciła, a bramkarz trafił do rumuńskiego Vaslui, które… zrobiło na nim szczególne wrażenie. W czasie wywiadu dla prosport.ro aż złapał się za głowę, gdy dziennikarz zapytał go o pierwsze wrażenie. „Buenos Aires jest jednym z największych miast na półkuli południowej, a Vaslui jest… w ogóle najmniejsze. Już w Turcji nie wierzyłem, że można mieszkać w takim małym miasteczku, ale kiedy dostałem ofertę z Rumunii… nie wiedziałem, że tak się da. Jest strasznie. Nie chcę nikogo urazić, ale naprawdę nie macie tutaj nic ciekawego do zwiedzania, nie ma nawet gdzie iść na spacer”, dusił się ze śmiechu Borjan. W dalszej części rozmowy zmienił jednak ton i podkreślił, że oczekuje tutaj spokojnych i przyjaznych ludzi. Jego pierwsze wrażenie na temat kolegów z drużyny było znacznie lepsze niż to, jakie wyrobił sobie na chwilę po przeprowadzce: „Dotarłem do nich na obóz w Antalyi i od samego początku było niespotykanie miło. To niesamowite, jak bardzo można być sympatycznym. Na wstępie usłyszałem, że potrzebują dobrego bramkarza, bo w tym sezonie w końcu chcą coś osiągnąć. Spędziłem z nimi zaledwie kilka godzin, a odczułem, jakbyśmy znali się wieczność. Nie potrafię tego zrozumieć.”, opowiadał.
Tak naprawdę przeprowadzka do Rumunii wyglądała jak sytuacja win-win. FC Vaslui potrzebowało doświadczonego bramkarza, który pomoże im powalczyć o miejsce premiowane Ligą Europy, a Milan poszukiwał regularnej gry i stabilizacji. Do końca sezonu pozostało raptem 16 meczów, a jeszcze przed transferem zapewniono go, że natychmiast wskoczy do składu. Gdyby został w Sivassporze, musiałby się liczyć z tym, że szansa tak szybko by nie nastąpiła…
Atmosfera w klubie była zdecydowanie bardziej przyjazna. Po powrocie do Vaslui podszedł do niego trener i powiedział, że ma się nie przejmować jeśli popełni błąd, bo on i tak będzie go wspierał, dawał szanse i wzmacniał pewność siebie. Od samego początku widział w nim materiał na świetnego bramkarza. Wiara się opłaciła: Milan 7-krotnie zachował czyste konto, a Vaslui skończyło na drugim miejscu. Pozostawało pytanie co dalej?
Dalej historia robi się znacznie bardziej europejska i na jeden, krótki moment nabiera zawrotnego tempa. No bo kto by pomyślał, że oferta last-minute może aż tak odmienić ludzkie życie?
Na przestrzeni jednego tygodnia Milan Borjan stał się zupełnie innym człowiekiem. W jednej chwili nie miał żadnego profesjonalnego kontraktu, a za chwilę… Wychodził w pierwszym składzie Łudogorca na Anfield.
Po raz kolejny los się do niego uśmiechnął. W Razgradzie potrzebowali jakiegokolwiek bramkarza, który wskoczy do składu i będzie w stanie coś tam wybronić (kontuzja Cvorovicia i zawieszenie Stojanowa), a Milan ponownie łaknął regularnej gry. To głównie dzięki niemu Łudogorec przez długi czas utrzymywał się w grze i był zaledwie o krok od sprawienia ogromnej niespodzianki. I… także przez niego marzenia spełzły na niczym. Bramkarz reprezentacji Kanady popełnił prosty błąd przy wprowadzaniu piłki do gry, który wykorzystał Javier Manquillo. Borjan podjął ryzyko, sfaulował przeciwnika w polu karnym, a sędzia wskazał na wapno. To oznaczało porażkę 1:2. Magiczny sen prysł niczym bańka mydlana.
Na zawsze Belgrad
Chociaż Milan wielokrotnie znalazł się na rozdrożu, to nigdy nie zraził się do piłki. To coś więcej niż sposób na życie. To całe jego życie. I już nie chodzi nawet o ojca, który nieustannie popychał go do przodu. Ogromną rolę odegrała Snežana Filipović. Tak samo jak w przypadku Milana, od najmłodszych lat stykała się ze sportem. Jej ojciec wsławił się w juniorach, brat całkiem nieźle odnajdywał się w roli bramkarza Radu, a ona przez 10 lat trenowała siatkówkę. Nic więc dziwnego, że korzenie odcisnęły piętno na jej karierze i… objęła stanowisko dyrektora ds. marketingu Partizana. Stanęła przed niezwykle trudnym zadaniem, bowiem musiała wyczarować coś z niczego: klub niechętnie inwestował w kwestie promocyjne, a ponoć miał oczekiwać natychmiastowych efektów.
Ich historia jest w pewien sposób wyjątkowa, bo oprócz ogromnego wsparcia… małżonka Borjana również nie wyobraża sobie życia bez futbolu (story.rs).
Pomimo wielkich przeciwności losu, Milan nigdy nie miał problemów, żeby odnaleźć się w nowym środowisku. Nieważne, czy chodziło o Kanadę, gdzie nie poszedł na łatwiznę wybierając hokej, czy podróże po Ameryce Południowej. O wojażach po Argentynie i Urugwaju wiadomo niewiele, ale niewątpliwie wniosły bardzo dużo do jego rozwoju. Prawdziwą szansę na regularną grę otrzymał dopiero w Quilmes, gdzie… padł ofiarą tamtejszego fryzjera.
Krótka notatka na elsolnoticias.com.ar brzmiała dość dramatycznie, ale tak naprawdę to jedna z nielicznych informacji na temat Borjana w tamtych czasach.
„W Boca Juniors nauczyłem się, co to znaczy miłość do piłki. Prawdziwe zaangażowanie. Spędziłem tam zaledwie jeden sezon, ale to wystarczyło, żebym poznał znaczenie słowa poświęcenie. Kibice byli niesamowici. Samo ich wsparcie doprowadzało do zawrotów głowy”, opowiadał Milan w rozmowie z prosport.ro. Odniósł się także do River Plate, które mocno kontrastowało z jego poprzednim zespołem. Klub był znacznie bogatszy, ale wcale nie oznaczało to, że bramkarzowi wiodło się tam lepiej: „Byłem sam w Ameryce Południowej, o krok od podpisania kontraktu po czym okazało się, że trener nie odbiera ode mnie telefonów. Wykręciłem numer do taty i zwierzyłem mu się z tego tragicznego położenia. Na miejscu nikt nie chciał mi pomóc”.
Z każdego doświadczenia czerpał jakąś lekcję. Nieważne, czy był zagubiony na obcej ziemi, czy nagle miał bronić w Lidze Mistrzów. Przeżycia nauczyły go wielkiej pokory, ale jednocześnie nie zabiły wielkiej pogody ducha. Teraz stoi przed kolejnym wyzwaniem. Jedno jest pewne: nie powinien mieć większych problemów z zaaklimatyzowaniem się w szeregach Korony. Nie tylko dlatego, że przeprowadzki to dla niego żadna pierwszyzna, ale i z uwagi na wsparcie, które powinien otrzymać od Daniego Abalo (znają się jeszcze z czasów Łudogorca). Kto wie, czy po raz kolejny nie będzie to sytuacja z kategorii win-win. Borjan potrzebuje stabilnej sytuacji w drużynie, a Koronie przyda się rosły, postawny bramkarz, który już coś tam udowodnił. W końcu, to tylko pół roku. A nuż ktoś rozwiąże zagadkę, dlaczego jeszcze parę lat temu mówiono o nim „zombie”…
ŹRÓDŁA: footballski.fr, rednationonline.ca, prosport.ro, elsolnoticias.com.ar, ca.sports.yahoo.com/blogs, satellitesupreme.com, theglobeandmail.com, mlssoccer.com, story.rs.