Oczarowali/rozczarowali: 26. kolejka Ekstraklasy
2016-03-08 20:40:38; Aktualizacja: 8 lat temuNowicjuszom wybacza się niestabilność, a od weteranów oczekuje się profesorskiej postawy. Fatalne kiksy, finezyjne piętki i wyszukane zagrania: do kogo należała miniona seria rozgrywek?
Najlepsi z najlepszych
Pojedynek Podbeskidzia Bielsko-Biała z Koroną Kielce nie przyniósł nam rozstrzygnięcia, ale kilku piłkarzy wyróżniło się swoją postawą w tym spotkaniu. W szeregach gości był nim debiutujący w naszej lidze Dijbril Diaw. Młodzieżowy reprezentant Senegalu z pewnością nie będzie podążał drogą Boliguibia Ouattary, który nie wyróżnił się w zeszłym sezonie niczym pozytywnym w drużynie „Żółto-Czerwonych”. W przeciwieństwie do niego młody stoper od razu złapał dobrą komunikację z kolegami i między innymi, dzięki temu zaliczył udany występ w meczu przeciwko ekipie „Górali”. Dobrze czytał grę, starał się uzupełniać kolegów i fantastyczną interwencją na linii bramkowej uchronił swój zespół od straty gola. Bardzo dobra postawa 21-latka nie pozwoliła jednak zachować czystego konta Koronie, a wszystko przez duet Marek Sokołowski-Mateusz Szczepaniak. Obaj panowie byli czołowymi postaciami w swoim zespole i udowodnili to w 33. minucie spotkania, kiedy to pierwszy z nich wypracował sobie pozycję w środku pola i oddał potężny strzał na bramkę Zbigniewa Małkowskiego. Golkiper ekipy z Kielc zdołał sparować futbolówkę na poprzeczkę, ale wobec dobitki tego drugiego był już bezradny. Ci zawodnicy w dalszej części meczu nadal byli aktywni, ale nie znaleźli już recepty na pokonanie bramkarza „Żółto-Czerwonych”.Popularne
Piast nadal nie może odnaleźć w nowym roku dawnego stylu i zwycięstw, ale nawet jeśli nie pokazuje pełni swoich umiejętności to ma w szeregach trzech gości, którzy w każdym spotkaniu nie schodzą poniżej swojego wysokiego poziomu. Mowa tutaj o Radosławie Murawskim, Kamilu Vacku i Jakubie Szmatule. Gliwiczanie w piątkowym spotkaniu w stolicy Małopolski zagrali na pół gwizdka, ale od porażki uchronił ich właśnie bramkarz. 35-latek był zawsze tam gdzie powinien, a jego wygimnastykowane ciało wyprawiało cuda. Oby zawodnik urodzony w Poznaniu nie schodził poniżej prezentowanego poziomu, bo czujemy, że jego skuteczne interwencje będą „Piastunkom” jeszcze wielokrotnie potrzebne.
Starcie Górnika z Łęcznej i Termaliki należało do tych z dziedziny „trudne do wytypowania”. Podopieczni Mandrysza pomyśleli sobie jednak, że skoro rozgromili machinę Czerczesowa, to wstydem będzie ulec „jakiemuś średniakowi”. Dobre zawody rozegrał Sołdecki, który strzelił gola i godnie zastąpił weterana Stano, a Wojtek Kędziora potwierdził swoją dobrą formę zaliczając trzecie trafienie z rzędu i udowadniając, że doświadczenie procentuje.
Emocji nie zabrakło w czasie derbów Dolnego Śląska. Skupmy się jednak na sprawach stricte boiskowych, lepiej odsunąć na bok całą szopkę jaką odstawili pseudokibice Śląska Wrocław. „Miedziowi” rozegrali kolejne, bardzo dobre spotkanie, chociaż wcale nie były to zawody światowej klasy. Zwyciężyła rozwaga i dobre ustawienie. No i skuteczność. Świetną formę potwierdził Jarosław Kubicki, który jest żywym dowodem na to, dlaczego warto stawiać na wychowanków: nie tylko zdobył bramkę, ale i wyłączył z gry Moriokę. Wcale nie odstawał Łukasz Piątek, który ostatnio wygrał rywalizację z Adrianem Rakowskim i po takim występie jak ten, raczej na długo nie wypadnie z podstawowej jedenastki. Świetnie spajał linię obrony i ataku, a oprócz tego zachował zimną krew w pierwszej minucie, gdy wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Nie dziwi waleczna postawa Łukasza Janoszki, do której już chyba przyzwyczaił swoich kibiców. „Ecik” biegał wzdłuż i wszerz boiska. Nie było dla niego straconych piłek. . Wykazywał się sporą determinacją, która jest bezcenna w spotkaniach derbowych. Napędzał ataki „Miedziowych” i doskonale współpracował ze Starzyńskim. Zresztą, popularny „Figo” z marszu stał się jednym z najlepszych graczy Ekstraklasy i jak mówił na konferencji pomeczowej Piotr Stokowiec – jeszcze nigdy w swojej karierze trenerskiej nie pracował z taką dziesiątką. Coraz lepiej radzi sobie Dorde Cotra, który w defensywie spisuje się niemalże bez zarzutów, a wartością dodaną do jego występu była ładna asysta przy trafieniu Kubickiego.
W Warszawie zapachniało sensacją, ale ostatecznie Górnik musiał obejść się smakiem. Trzeba jednak otwarcie powiedzieć, że jeden zawodnik zabrzan zrobił różnicę. Mowa tu o Sebastianie Stebleckim. Może i goście nie wypracowali sobie w tym meczu zbyt wielu okazji, ale w każdej z nich pierwszoplanową postacią był były zawodnik Cracovii. Steblecki pokazał, że stać go na rywalizowanie z Legią jak równy z równym, niestety trudno powiedzieć to samo o jego kolegach z drużyny. "Wojskowi" po niespodziewanym ciosie szybko wzięli się w garść i pokazali kto tutaj rządzi. Wydaje się, że kłopoty Legii z obsadą pozycji lewej obrony odchodzą do przeszłości. To właśnie Adam Hlousek zdobył bramkę wyrównującą i idealnie wywiązywał się ze swoich obowiązków zarówno defensywnych jak i ofensywnych. Równie dobrą postawą wykazał się Artur Jędrzejczyk. Od pierwszej do 90. minuty było widać, że „Jędza” gwarantuje jakość i pewność, która będzie bezcenna w walce o mistrzostwo i ewentualny awans do Ligi Mistrzów. Przez całe spotkanie pracował na całej długości boiska, a swój występ spuentował golem. Cóż, z powodzeniem można go nazwać przekleństwem Brozia. Swoją szansę wykorzystał także Aleksandar Prijović. Chociaż wszystko wskazywało na to, że Serb nie znajdzie nici porozumienia z trenerem Czerczesowem, to rzeczywistość była zgoła inna. Wyglądał najlepiej ze wszystkich graczy ofensywnych „Wojskowych”. W rywalizacji z Górnikiem każdy jego kontakt z piłką wprowadzał spory spokój w poczynaniach Legii. Świetnie utrzymywał się przy futbolówce i znowu zostawił w cieniu swojego partnera z ataku – Nemanję Nikolica.
Pierwsze niedzielne spotkanie miało dostarczyć wiele emocji i takie było. Lechia trzeci raz z rzędu w tym roku potwierdziła dominację na własnym boisku i rozgromiła rywala. Podopieczni Piotra Nowaka pokazali jaki potencjał drzemie w tym zespole: do wyróżniających się zawodników zaliczali się Flavio Paixao, Michał Chrapek, Milos Krasic i Grzegorz Kuświk. Właściwie cała ofensywa gdańszczan spisała się na piątkę z wielkim plusem, co potwierdza liczba wykreowanych sytuacji pod bramką Bartłomieja Drągowskiego. Jednak my chcemy wyróżnić jednego: jest nim portugalski skrzydłowy „Biało-Zielonych”. Były zawodnik Śląska Wrocław przychodził do Trójmiasta w nieprzyjemnych okolicznościach, ale już pierwsze występy pokazały ile 31-latek wnosi do drużyny trenera Nowaka. Pierwszy hat-trick w nowym zespole i miejsce Lechii w czołowej ósemce ligi. Czy można oczekiwać więcej od piłkarza, który ma prowadzić klub do sukcesów?
Lechici w końcu wzięli się w garść i udowodnili, że trzeba się z nimi liczyć mimo, że regularnie łapią jakieś przestoje. Wydawało się, że bez Szymka Pawłowskiego Lech będzie skazany na pożarcie. Wszak, zwrotny skrzydłowy nie tylko stanowił o sile ofensywnej „Kolejorza”, ale i był jego generatorem energii, ale… Gergo Lovrencsics przejął jego rolę. Węgier był wszędzie. To zdecydowanie jego najlepszy mecz od dłuższego czasu, okraszony asystą przy bramce Gajosa. Oby to nie było tylko jednodniowe przebudzenie, a zapowiedź godnego zastępstwa. Dobrą dyspozycję potwierdził Tomek Kędziora, który świetnie współpracował z Lovrenscicsem, pilnował obrony ale też podłączał się do ataku. Jeszcze nie jest za późno, kto wie, może będzie z niego drugi Łukasz Piszczek? Drugi bok obrony również nie kulał: Kadar nie zaniedbywał nominalnych obowiązków, ale na uwagę zasługuje jego gra w ofensywie – to po jego podaniu bramkę zdobył Darko Jevtić Niestabilności w bramce również było trudno wypatrywać. Burić wykazał się pewnością i w kilku sytuacjach wręcz ratował drużynę od utraty gola, broniąc m. in. strzał Jendriska czy wychodząc w kierunku Diabanga.
Że niby poniedziałki są nudne? To stwierdzenie już dawno powinno odejść do lamusa. W Szczecinie rozegrano naprawdę świetne spotkanie i po raz kolejny potwierdzono tezę głoszącą, że 2:1 jest wynikiem niebezpiecznym. Udzielmy jednak pierwszeństwa pokonanym. Rafał Murawski przyzwyczaja się do miana profesora. Do niego należał środek pola. Uruchamiał szybkie skrzydła, dobrze oceniał sytuację i w razie czego sam czynił honory w ataku. Jego podania trafiały w punkt i skutecznie przecinały szeregi „Niebieskich”. Świetne zawody rozegrał Nunes, który udowodnił, że miejsce na obronie wyśmienicie mu pasuje. Zasuwał box-to-box, a jego lewa noga topiła serca nawet najbardziej zatwardziałych kibiców Ekstraklasy. Właśnie po jednej z takich akcji padła bramka. Gyurcso wysunął piłkę, Nunes urwał się obronie, a niekryty Aka wpakował piłkę do siatki po uderzeniu na dłuższy słupek. Nie sposób nie wspomnieć o roli jego dwóch towarzyszy. Akahoshi dwukrotnie pokonał Putnocky’ego umiejętnie urywając się obronie Ruchu i wychodząc na czystą pozycję. Imponował skutecznością i zawsze był tam, gdzie go oczekiwano, natomiast Węgier coraz lepiej odnajduje się w Ekstraklasie. Gyurcso zaliczył asystę II stopnia przy pierwszej bramce, w 51. minucie idealnie obsłużył Dwaliszwiliego, a gdy jego drużyna grała w osłabieniu urwał się defensywie „Niebieskich” i omal nie wpakował piłki do bramki. Putnocky zameldował się na posterunku. Po przeciwnej stronie należy docenić postawę Lipskiego, który okazał się być prawdziwym katem „Portowców”. Do niego należały 2 trafienia, ostatecznie ustalające wynik spotkania. Młody zawodnik wykazał się zimną krwią i w pełni wykorzystał okoliczności.
Poniżej oczekiwań
Marcin Brosz przez wymogi regulaminowe musiał zrezygnować z jednego obcokrajowca nieposiadającego paszportu kraju z Unii Europejskiej. Jego wybór padł na Nabila Aankoura, którego zastąpił Łukasz Sekulski. Poza nim swoją szansę dostał Tomasz Zając. On z kolei wskoczył do składu w miejsce Bartłomieja Pawłowskiego. Obaj panowie otrzymali sporo czasu, aby pokazać się z dobrej strony i trzeba przyznać, że nie wykorzystali swojej okazji. Mało tego były gracz Wisły Kraków był jednym z głównych winowajców zamieszanych w utratę gola przez Koronę, bo to on przegrał pojedynek z Markiem Sokołowskim, gdy ten wypracowywał sobie pozycję do oddania strzału z dystansu.
W piątkowy wieczór Wisła jedynie zremisowała swoje spotkanie, ale podopiecznych Marcina Broniszewskiego należy pochwalić za walkę i chęć zwycięstwa. Szkoda, że do Arkadiusza Głowackiego, który świetnie spisywał się w szeregach „Białej Gwiazdy” nie dołączyli inni doświadczeni zawodnicy. Paweł Brożek zmarnował idealną okazję na zwycięskiego gola, ale on przynajmniej wyraźnie zapisał się na taśmie telewizji NC+. Za to kompletnie niewidoczny był Rafał Boguski, który w teorii miał szarżować po prawym skrzydle i wbiegać w strefę opuszczaną przez Patrika Mraza. Jednak założenia swoje, a życie swoje. Skrzydłowy Wisły niby stworzył jedną sytuację pod bramką Szmatuły, ale jak na zawodnika ofensywnego to trochę za mało. Nawet Głowacki oddał jeden strzał, który zmusił do interwencji golkipera gości…
Śląsk nadal gra poniżej oczekiwań tysięcy kibiców. Pawełek nie wytrzymał nawet minuty bez pomyłki, nie pomogła nawet opaska kapitańska na jego ramieniu. Udowodnił tylko, że absolutnie nie zasłużył na aż taką nobilitację. Odpowiedzialnością za drugą bramkę można obarczyć gruzińskiego stopera. Lasza Dwali ustawił się po prostu źle i „dzięki niemu” Kubicki zdołał wpakować piłkę do siatki. Wszak, był zupełnie osamotniony. Problemy ze zgraniem się z ekipą ma także Morioka. Japończyk był totalnie bezproduktywny w tym spotkaniu i absolutnie nie należy się dziwić, że po przerwie nie wybiegł już na boisko. Zagłębie miało przewagę w środkowej strefie boiska, a Morioka nie bardzo miał pomysł, jak odmienić taki stan rzeczy.Ż aden cudowny błysk nie wybił się na pierwszy plan ze strony Jacka Kiełba. Pomimo że czasem potrafi dokonywać cudów na boisku, to znacznie częściej przechodzi obok meczu. Nie inaczej było w spotkaniu z Zagłębiem. W ofensywie nie dawał kompletnie nic, a jego powroty do defensywy po stracie futbolówki przypominały bardziej trucht przeciętnego maratończyka na 30-tym kilometrze trasy, niż profesjonalnego piłkarza, którego zespół walczy o utrzymanie.
Kłopoty Górnika nie mają końca. W starciu z Legią fatalną postawą odznaczał się Aleksander Kwiek. Nie jest to jednak żadna niespodzianka, bowiem od początku rundy wiosennej pozoruje grę w piłkę i nie daje od siebie absolutnie nic. Nie usprawiedliwia go fakt, że taktyka preferowana przez zabrzan była mu nie na rękę. Za mało pokazywał się do gry, a jego praca w defensywie pozostawiała wiele do życzenia. Równie słabe zawody rozegrał Łukasz Madej, który fizycznie wygląda wręcz makabrycznie.Widać było, że chciał, ale samo chcenie nie wystarczy nawet na poziomie Ekstraklasy. Miał spore kłopoty z kryciem, co miało największe odzwierciedlenie przy bramce Hlouska, gdy sporo za późno zorientował się, że Duda z Kucharczykiem będą krótko rozgrywać rzut rożny.
Największym minusem tego spotkania była słaba postawa białostockiej Jagiellonii. Piłkarze Michała Probierza zaprezentowali się ze swojej najgorszej strony, a na karne biegi po Parku Zwierzynieckim powinni zostać zesłani Piotr Tomasik, Igors Tarasovs, Sebastian Madera i Łukasz Burliga. Przywódcą tej grupy byłby Bartosz Drągowski. Młoda gwiazda „Jagi” pokazuje chęć do wskoczenia na najwyższą orbitę, ale za rękami i nogami nie podąża głowa, która coraz częściej wprowadza namiastki buntu. Nie znamy nikogo, kto czerpałby przyjemność z obrywania zapalniczkami, ale jeśli 18-latek chce osiągnąć więcej niż Wojciech Pawłowski musi w takich sytuacjach utrzymać nerwy na wodzy. W innym przypadku Bartek skończy jak wiele niespełnionych talentów, które za 10 lat na łamach gazet będą opowiadały co mogły osiągnąć, ale czegoś zabrakło…
Kłopoty z komunikacją dotykają także Sisiego. Jedna dobra piłka do Lovrenscicsa czy wywalczony korner to za mało. Jego zmiennik Jóźwiak zrobił więcej w ostatnich minutach, a to 17-letni „świeżak”. Hiszpan przeszedł nieco obok meczu, lewa strona nie dawała nic „Kolejorzowi”.
Nie bez przyczyny Ekstraklasa nosi miano jednej z najbardziej nieprzewidywalnych lig w Europie. Szczególne kłopoty defensorom Ruchu sprawiały szybkie i bardzo zwrotne boki gospodarzy. Już na samym początku meczu Dwaliszwili wystawił Koja na próbę dając mu przedsmak tego, z czym będzie musiał się zmagać przynajmniej do końca pierwszej części spotkania. Obrońca nie radził sobie z podkręconym tempem i pozwalał na wszelakie dośrodkowania we własne pole karne. Nie lepiej radził sobie Oleksy, który źle obliczył parabolę lotu piłki i jest odpowiedzialny za stratę drugiego gola (inna sprawa, że asystował przy bramce Lipskiego i… zrobił kalkę tamtej pechowej bramki). Należy także wspomnieć o Słowiku, który do 70. minuty grał bez zarzutu, ale potem dostał czerwoną kartkę i jeszcze jest odpowiedzialny za karnego. Słabszy mecz rozegrał Fojut, który sfaulował Grodzickiego i sędzia wskazał „na wapno”, a przy trzeciej bramce jego ruchy naznaczył tryb slow-motion.
Redakcja Transfery.info - Polska (w składzie: Błażej Bembnista, Norbert Bożejewicz, Tomasz Góral, Marcin Łopienski, Aleksandra Sieczka).