Oczarowali/rozczarowali: 27. kolejka Ekstraklasy

2016-03-15 21:46:51; Aktualizacja: 8 lat temu
Oczarowali/rozczarowali: 27. kolejka Ekstraklasy
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Nowicjuszom wybacza się niestabilność, a od weteranów oczekuje się profesorskiej postawy. Fatalne kiksy, finezyjne piętki i wyszukane zagrania: do kogo należała miniona seria rozgrywek?

Najlepsi z najlepszych

Pojedynek Korony Kielce ze Śląskiem Wrocław przyniósł nam wiele emocji oraz bramek. Do czołowych postaci tego spotkania z pewnością należał Airam Lopez Cabrera. Hiszpan zdobył w końcówce meczu dwa gole, dzięki czemu już nie pierwszy raz w tym sezonie uratował swój zespół przed porażką. Poza nim na szczególną pochwałę zasłużył także Dariusz Trela. Co prawda golkiper „Żółto-Czerwonych” puścił dwie bramki, ale w kluczowych momentach wykazał się dużymi umiejętnościami i nie dał się pokonać graczom Mariusza Rumaka. Z grona podopiecznych Marcina Brosza na mały plusik z naszej strony zapracowali również Dijbril Diaw oraz Nabil Aankour. Senegalczyk przy stałych fragmentach był niezwykle aktywny w polu karnym gości i poza tym poprawnie spisywał się na własnej połowie. Z kolei Marokańczyk po raz kolejny pokazał, że drzemią w nim nie małe zdolności, ale nadal musi ciężko pracować, aby stać się czołowym rozgrywającym w Ekstraklasie. Natomiast w szeregach wrocławian na pochwałę zasłużyli Tomasz Hołota i Mateusz Abramowicz. Pierwszy z nich dał prowadzenie drużynie Śląska i przez większość część spotkania był motorem napędowym akcji swojej ekipy, a drugi podobnie jak Trela, mimo puszczenia dwóch bramek zanotował bardzo pewny występ i pokazał, że zasługuje na miejsce w składzie drużyny Mariusza Rumaka.

A co słychać u Piasta? Udany mecz zaliczył Gerard Badia, który był obecny przy większości ataków wicelidera tabeli (zaliczył asystę przy samobóju Baranowskiego, ale też wspomagał defensywę). Może ostatnio nie był najjaśniejszą postacią ekipy Latala, ale jego przebudzenie na pewno pomoże kolegom w walce o tytuł. Co ciekawe, ważna rolę odegrał... zmiennik. Barisić wszedł z ławki i zdobył bramkę w drugim meczu z rzędu. I to na wagę wyrównania. W defensywie popisał się Piacek, którego średnio możemy obwiniać za utratę goli, a największe uznanie wzbudził  świetną akcją na 2:1 dla „Górali” – rajd i wykończenie raczej w stylu Messiego, niż jednego z wielu przybyszów zza południowej granicy.

Przyjazd piłkarzy Jurija Szatałowa i defensywne ustawienie zespołu przekreśliło tłumną obecność łęcznian w gronie wyróżniających się zawodników spotkania z Jagiellonią Białystok. Gospodarze przeważali, a pragnienie odniesienia zwycięstwa w końcu po wielkich trudach przyniosło skutek. Spory wkład w wygraną mieli Bartłomiej Drągowski, Piotr Tomasik, Przemysław Frankowski, ale na owacje na stojąco najbardziej zasłużyli Rafał Grzyb i przede wszystkim Konstantin Vassiljev. Estończyk przez całe spotkanie zadziwiał (zwłaszcza po ostatnim meczu w Gdańsku) kibiców swoim zaangażowaniem, a jego piękny strzał z dystansu zapewnił cenne trzy punkty i gorącą sobotnią noc w stolicy Podlasia.

Najbardziej elektryzujący pojedynek w kolejce nie rozczarował także pod względem personalnym. Jakub Wójcicki spotkaniem z Legią udowodnił, że jak mało kto zasługuje na miejsce w wyjściowej jedenastce Cracovii. Jego asystę do Jendriska można oglądać do znudzenia, a nie jest to jedyna rzecz, za którą warto pochwalić rosłego 27-latka. Harował jak wół po prawej stronie boiska, a Adam Hlousek miał spore problemy by znaleźć sposób na zatrzymanie Wójcickiego. Dobrą postawą odznaczył się także Miroslav Covilo. Wydaje się, że jedynym, który mógłby rywalizować z nim jak równy z równym w powietrzu jest tylko nowy nabytek Korony, Djibril Diaw. Potwierdziło się to w starciu z Legią, gdy dosłownie niszczył w tym elemencie piłkarskiego rzemiosła Lewczuka i Jodłowca. Występ Słowaka, dla którego był to pierwsze spotkanie w tym roku, zasługiwałby na jeszcze większe słowa uznania, gdyby zdobył bramkę, a trzeba przyznać, że miał do tego dwie, całkiem klarowne okazje. Po przeciwnej stronie barykady błyszczał Aleksandar Prijovic, największy wygrany początku rundy wiosennej w stołecznej drużynie. W Krakowie z niebywałym luzem strzelił decydującą bramkę i tym samym zapewnił swojemu zespołowi trzy oczka. W obliczu słabszej formy Nikolicia po raz kolejny udowodnił, że to on może być tą osobą, która jest w stanie odmienić losy spotkania. Dobre zawody rozegrał również Guilherme, choć chyba niewiele na to wskazywało, bo jego początkowe występy w rundzie wiosennej pozostawiały wiele do życzenia. Brakowało mu tego błysku, do którego przyzwyczaił nas w pierwszej połowie sezonu. W starciu z Cracovią może i nie pokazał pełni swojego futbolowego talentu, ale nawet te, powiedzmy, 80%, które dał z siebie, wystarczyło by był absolutnie czołową postacią na boisku. Swoimi rajdami i niekonwencjonalnymi podaniami napędzał ataki Legii, a dodatkowo wpisał się na listę strzelców.

Opowiadając o meczu Lecha nie sposób nie wspomnieć o Darko Jevticiu, który w końcu pokazał się od tej strony, której wypatrywano od dłuższego czasu. Być może dopadło ją magiczne zaćmienie, możliwe, że to zwyczajny cień osłonił nogi Szwajcara. Nieistotne. Pomocnik strzelił dwie piękne bramki, a każdy jego kontakt z piłką był naznaczony ogromną lekkością i wyczuciem. Na boisku ciężko pracował, pokazywał się do gry i sprawiał ogromne problemy przeciwnikowi. Dobre zawody rozegrał także Maciej Gajos. Otworzył wynik, czuł się pewnie i nie bał się odważnych wejść w pole karne rywala: wręcz przeciwnie, był ciągle pod grą. Architektem większości akcji był Lovrencsics przeżywający ostatnio duży wzrost formy. Obsługuje kolegów bardzo dobrymi podaniami, asystował przy bramce Jevticia i zostawiał na boisku płuco i serducho. Za postawę w defensywie wypada pochwalić Tamasa Kadara, który co prawda nieco zaspał przy golu Stępińskiego, ale tak to rozegrał solidny mecz. Podłączał się do ataku nieco mniej niż Ceesay, ale w ogólnym rozrachunku wypadł naprawdę korzystnie. Po przeciwnej stronie barykady na wyróżnienie zasłużył m.in. Mariusz Stępiński, który strzelił bramkę kontaktową i to na niego były kierowane „schematyczne” futbolówki. Wykazywał się ogromnym poziomem aktywności, raz za razem starał się penetrować twierdzę „Kolejorza”. Brakowało mu skuteczności, stracił zimną krew, gdy mógł wyrównać na 2:2 (poślizgnął się, a potem poszła kontra), ale dochodził do sytuacji bramkowych, czym zasłużył sobie na niewielki plusik przy swoim nazwisku.

Można z czystym sumieniem powiedzieć, że spotkanie w Lubinie należało do bramkarzy. To, co w bramce „Portowców” wyczyniał Kudła, zakrawa o czarną magię. „Miedziowi” posłali w jej kierunku 29 strzałów (13 celnych) i tylko raz udało im się go pokonać. Wyciągał niewyciągalne, wspinał się na wyżyny swoich umiejętności albo… jego bramka była po prostu zaklęta. Polacek może i nie miał aż tak dużo roboty, bo Pogoń miała „tylko” 9 prób (tylko, w porównaniu do miażdżącej przewagi Zagłębia), ale kilkakrotnie stanął na wysokości zadania. Do profesorskiej postawy przyzwyczaił już Rafał Murawski, który strzelił gola szczupakiem wykorzystując dobre ustawienie i wejście w pole karne w odpowiednie tempo, ale i należy mu się pochwała za odbiory w środku pola i napędzanie akcji ofensywnych. „Miedziowi” mieli swój odpowiednik w Łukaszu Piątku, który wyrównał na 1:1 w naprawdę fenomenalny sposób. Pomocnik wsławił się nie tylko tym zerwaniem pajęczyny z bramki bezradnego Kudły, ale i bardzo dobrą grą – przecinał podania przeciwników, był bardzo aktywny i przebił Kubickiego, od którego często odstawał. Zapomina się o świetnej formie Janoszki, która może bezpośrednio nie przekłada się na wynik, ale w ogólnym rozrachunku ma ogromne znaczenie. 28-latek napędza trójkowe akcje w bocznych sektorach boiska, stale jest gotowy do działania i nie można mu odmówić zaangażowania. Zresztą, wielokrotnie usiłował pokonać Kudłę: za każdym razem czegoś brakowało i sam nie wierzył własnym oczom, że piłka nie chce zatrzepotać w siatce.

Uwaga, w Lechii wykształca się prawdziwy Pan Piłkarz i talizman. Michał Chrapek to rozgrywający pełną gębą. Po tym jak dał popis w spotkaniu z Jagiellonią, z Górnikiem również nie spuścił z tonu. Zawsze ma pomysł na to co zrobić z piłką i na dodatek bardzo szybko tę ideę wdraża w życie, dzięki czemu jest głównym motorem napędowym ataków Lechii. Ale, ale, zabrzanom udało się wyrwać cenny punkt za sprawą… bardzo solidnego obrońcy. Bartosz Kopacz zaliczył wyrównujące trafienie i to właśnie ono może być dla Górnika punktem zwrotnym, który w końcu pozwoli im grać na miarę własnych możliwości.

To kto mówił, że „Mały” i Wdowczyk to się nie dodaje? Patryk Małecki lepszego „debiutu” wymarzyć sobie nie mógł – gol, dwie asysty, dużo dynamicznych wejść po skrzydle, dokładne dośrodkowania, walka o piłkę. Zawodnik odżył i oby to nie był tylko jednorazowy wyskok

Poniżej oczekiwań

Spora liczba piłkarzy jest zapewne rozczarowana swoim występem na Kolporter Arenie. My z tego grona postanowiliśmy wymienić tylko trzech zawodników gospodarzy - Łukasza Sierpinę, Rafała Grzelaka i Kamila Sylwestrzaka. Skrzydłowy „Żółto-Czerwonych” wyraźnie trafił na gorszy dzień, przez co był kompletnie niewidoczny na placu gry. Drugi z nich już nie pierwszy raz zaprezentował dwie różne połowy w swoim wykonaniu. W pierwszej połowie wyraźnie nie wyczuwał dystansu, zostawiał przeciwnikom za dużo miejsca i popełniał proste błędy. Po przerwie wyglądał dużo lepiej, ale pewien niesmak do końca meczu pozostał. W ślady Grzelaka nie poszedł kapitan Korony, który do tej pory swoje braki w defensywie przykrywał dobrą postawą w ofensywie. W starciu ze Śląskiem nie zaliczył zbyt dużo udanych wypadów na połowę przeciwnika, a do tego w obronie też nie wyglądał najlepiej.

W starciu Podbeskidzia również nie zabrakło zawodników, którzy "zrobili" mecze. Adam Deja popełnił głupi faul, który kosztował "Górali" utratę punktu, natomiast Paweł Baranowski poza samobójem był bardzo niepewny w obronie. Większość interwencji nieudana, tracił piłkę, kompletnie nie wszedł w mecz. Chyba na dłuższy czas nie zostanie wystawiony w podstawowym składzie.

Za sobotni mecz w Białymstoku burę dostanie większość zawodników Górnika Łęczna. Piłkarze formacji ofensywnej przyjechali do stolicy Podlasia tylko na rozbieganie i jedynie dwukrotnie zagrozili bramce Bartłomieja Drągowskiego. Jednak najbardziej zawiódł lewy obrońca drużyny gości. Damian Jakubik miał problemy z upilnowaniem Przemysława Frankowskiego i po otrzymaniu drugiej żółtej kartki mógł tylko kibicować swoim kolegom. W drużynie gospodarzy na minus zaprezentował się Karol Świderski, który nie udźwignął roli jedynego napastnika „Żółto-Czerwonych” i w 70. minucie zmienił go Piotr Grzelczak. 

Hitowe starcia mają to do siebie, że nie wszyscy są w stanie udźwignąć ciężar odpowiedzialności za tak poważne zawody. Podobna dolegliwość dopadła Michała Kucharczyka, który robił dużo wiatru, a niewiele pożytku, czyli dokładnie to, przez co wielu z nas ma wątpliwości, czy skrzydłowy Legii na pewno jest piłkarzem niezbędnym dla tej drużyny. W Cracovii kulała lewa obrona, na której truchtał sobie Hubert Wołąkiewicz. Gołym okiem było widać, że zagrał tam z przymusu i dawno nie występował na tej pozycji. Bardzo często się źle ustawiał i tym samym to właśnie tą stroną boiska goście stwarzali największe zagrożenie.

Na tle kolegów mało wyróżniał się Dawid Kownacki, który co prawda nie rozegrał słabego meczu, ale wypadł blado w porównaniu z Jevticiem czy Gajosem. Młody napastnik wywracał się w kluczowych momentach, brakowało mu pewności i stabilizacji – nic dziwnego, że trener zdecydował się na zmianę.

Tym razem w ekipie „Portowców” nie błysnął ani Gyurcso, ani Nunes. Ich występy nie były słabe, ale brakowało tego „czegoś”, co pokazali w starciu z chorzowskim Ruchem. Temu drugiemu gra na obronie zdecydowanie służy, ale rywale potrafili skutecznie wyłączyć go z gry. Natomiast Węgier miał problemy, żeby odnaleźć się na boisku. To nie był jego dzień.

Kto wie, jak wyglądaliby zabrzanie w ofensywie, gdyby Roman Gergel był w dobrej dyspozycji. Było wręcz przeciwnie – totalnie bezproduktywny, a przez jego nonszalancję Górnik musiał grać przez ponad 30 minut w osłabieniu. Zjazd, jaki zanotował Gergel od końca 2015 roku jest naprawdę trudny do wytłumaczenia.

Poniedziałkowe meczycha powoli robią się tradycją, ale jak to przystało na dobre mecze… nie brakuje w nich słabych punktów. Jednym z nich był Martin Juhar. Bardzo niedokładny przy podaniach, zmarnował kilka okazji Termaliki na osiągnięcie lepszego rezultatu. Obok niego słabszą dyspozycję zanotował Arkadiusz Głowacki. Z szacunkiem dla weterana, ale dzień po 37. urodzinach nie był zbyt udany dla lidera defensywy Wisły. Dwie bramki dla „Słoni” padły po jego błędach – nie upilnował Babiarza i sfaulował Kędziorę w polu karnym, za co arbiter Daniel Stefański podyktował jedenastkę.

Redakcja Transfery.info - Polska (w składzie: Błażej Bembnista, Norbert Bożejewicz, Tomasz Góral, Marcin Łopienski, Aleksandra Sieczka).