Panie premierze, meldujemy wykonanie zadania!
2014-07-17 00:32:41; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
Wreszcie śmiało można powiedzieć – cel został zrealizowany! Polska weszła na poziom Irlandii, choć nie bez trudu i rzutem na taśmę.
Mieliśmy zostać drugą Irlandią i w końcu się udało. Porównanie w założeniu było niby ekonomiczne, ale od czegoś trzeba zacząć. Gospodarka stoi, więc za wypełnienie misji wzięli się piłkarze Legii, pełni woli walki dokonując niemożliwego. I choć przez długi czas wydawało się, że Europa znów nam odjedzie, udało się dopłynąć na Zieloną Wyspę.
Dzielni herosi z Łazienkowskiej od pierwszego gwizdka arbitra realizowali założenia taktyczne i przedmeczowe zapowiedzi. Miał być pokaz siły, miał być dowód na to, że mistrza Polski nie wolno lekceważyć i stało się. Historyczny sukces nadszedł. Teraz tylko trzeba potwierdzić, że wyczyn legionistów to nie przypadek czy zbieg okoliczności, ale rosnąca potęga.
Za tydzień trzeba udać się do obozu wroga i tam pokazać wszystkim, że Polska idzie do przodu. Nie działaniami ministrów, nie ruchami ekonomistów, nie dzięki przedsiębiorstwom, ale dzięki piłkarzom. To oni dali sygnał, że można, że nie należy tracić nadziei i że najwięksi pesymiści, twierdzący iż jesteśmy sto lat za murzynami, nie mają ni trochę racji.
Przepis na sukces jest prosty. Trzeba uśpić silniejszego rywala i pokazać mu, że może nas lekceważyć. Trzeba bić głową w mur przez 90 minut, wyczekując na zadanie jednego ciosu. Konsekwentna realizacja taktyki, chaos w szeregach obronnych i nieporadność w ataku to idealna recepta, by spełnić marzenia. I choć bukmacherzy, zupełnie nie wiedząc czemu, uznali polską drużynę za faworytów, Legia prawidłowo nie porwała się z motyką na słońce.
Próby narzucenia własnego stylu gry, jakiekolwiek dominacji, wbrew powszechnej opinii były bowiem skazane na porażkę. Dlatego gra „jak rywal pozwala” okazała się świetnym pomysłem na uzyskanie korzystnego rezultatu. A przecież mogło być lepiej, bo mistrzowie Polski momentami przeważali, a gdyby Helio Pinto skierował futbolówkę nieco niżej, nie trafiając w poprzeczkę, cały naród popadłby w euforię. Jak śpiewała Sylwia Grzeszczak, należy się jednak cieszyć z małych rzeczy.
Legia postawiła krok ku wieczystej sławie, nie po raz pierwszy zresztą. Jutro na Wyspach Brytyjskich każdy będzie mógł przeczytać o zaciętym boju, o tym, że Polacy walczyli jak równy z równym z piłkarską potęgą, pukając do bram największych europejskich rozgrywek. I choć momentami brakowało umiejętności czy pomysłu, cel udało się zrealizować.
Drużyna ze stolicy pojawi się za tydzień w Dublinie podbudowana historycznym wyczynem i nie mając nic do stracenia, może sprawić niespodziankę. O tę nie będzie łatwo, ale jeśli zawodnicy zagrają choć tak dobrze jak w środowy wieczór, przy korzystnych wiatrach wszystko jest możliwe.
Pompowanie balonika i dodawanie pewności siebie dało rezultaty. Mistrzowski kamuflaż, negujący wartość St. Patricks, wyraźnie zmotywował legionistów. Ten remis 1:1 to wyraźny dowód, że słowa prezesa Legii, mówiącego że losowanie nie wzbudziło w nim żadnych emocji, bo Irlandczycy są wyraźnie słabsi, wlało wiarę w zwycięstwo do głów piłkarzy.
Dziwi tylko zachowanie trybun i krytyka wśród dziennikarzy. Gwizdy i negowanie umiejętności zawodników Legii są zupełnie nie na miejscu. Wiadomo, że u bram raju optymizm rośnie, ale czas zejść na ziemię i spojrzeć prawdzie w oczy. Realnie zestawiając potencjał obu nacji byliśmy bez szans, a uzyskaliśmy wynik, który przedłuża nadzieje.
I choć powyższa szydera nie jest może najwyższych lotów, to ciężko nie sparodiować relacji spotkania, które było mało zabawną parodią polskiej piłki.