Pikująca kariera Bartłomieja Pawłowskiego: debiut w szeregach Brosza
2015-09-21 22:40:55; Aktualizacja: 9 lat temu„Złoty chłopak” wciąż szuka swojego miejsca na piłkarskiej mapie świata: po epizodzie w Maladze, nadszedł czas na przykry powrót do ekstraklasowej rzeczywistości. Obecny przystanek – Korona Kielce.
Pamiętam, że jeszcze kilka miesięcy temu Bartłomiej Pawłowski należał do grona tych piłkarzy, na których przykładzie dość dobrze zauważalna była przemiana Lechii Gdańsk. Przed przybyciem Brzęczka, pomocnik rzadko wznosił głowę ku niebu, a na jego twarzy na próżno było wypatrywać uśmiechu. Wyglądało to tak, jakby było mu obojętne, czy zagra, czy szkoleniowiec odeśle go na trybuny. Przypływ nadziei na poprawę swojego ligowego bytu poczuł wraz ze zmianą na stanowisku trenera gdańszczan, dostał nawet szansę w jego debiucie. Później podjęto jednak decyzję o odesłaniu go do Bydgoszczy celem ustabilizowania formy. No dobra, to dość powszechne i piłkarz musi godzić się na wyroki z góry. W końcu najważniejsze, by grać regularnie. Po półrocznym pobycie w Zawiszy, Pawłowski powrócił do Gdańska, by zawalczyć o miejsce w podstawowym składzie. Zbiegło się to z końcówką nadmorskiej przygody Brzęczka. Co prawda 22-letni pomocnik dostał jeszcze kilkanaście minut w letnich sparingach, ale już w tym czasie czuł oddech zmian na karku. Trzeba było pomyśleć o własnej przyszłości. Pomocnik udał się na testy do Podbeskidzia, ustalił warunki kontraktu, ale ostatecznie wrócił do Gdańska, by tam tylko usłyszeć, że powinien rozpocząć poszukiwania nowego lokum w Kielcach.
Trudny proces adaptacji
Pawłowski nie ma łatwego życia. Powyższe tło historyczne miało na celu nakreślenie burzliwych i zmiennych kolei losu tego wciąż-młodego piłkarza, który nie może znaleźć swojego miejsca na mapie piłkarskiego świata. W jego karierze czarno na białym wytrąca się klasyczny zjazd, a romantyczna historia o zawodniku, który miał zaistnieć, a zderzył się z brutalną rzeczywistością powoli staje się tragiczna. I co najciekawsze, mało kto rozpatruje ją w kategoriach zaskoczenia. 22-latek nie jest pierwszym sprowadzonym brutalnie do gruntu.Popularne
Nieudany debiut w Koronie Kielce
Bartłomiej Pawłowski otrzymał od trenera Brosza tylko 55. minut, by pokazać się od jak najlepszej strony z nowym herbem na sercu. 10 minut drugiej części spotkania można jednak uznać za mało miarodajne, za swoisty krzyk rozpaczy, po którym pomocnik musiał pożegnać się z kielecką murawą i zasiąść na ławce rezerwowych.
I POŁOWA
Podania: 16 (14/2 - celne/niecelne)
Podania głową: 2 (zakończone niecelnym dograniem)
Strzały: 1 (niecelny)
Stałe fragmenty gry: 2 wywalczone rzuty wolne
Faule: 1
Straty/odbiory: 3/1
Wypożyczony lechista pierwszy kontakt z piłką zaliczył w 4. minucie wyskakując do główki. Podanie było mocno niecelne, nie znalazło adresata. Wydawało się, że jak już raz poczuł krew, to może być tylko lepiej. Klubowy podróżnik poszedł za akcją rywala i popisał się w defensywie - powstrzymał atak Tymińskiego skutecznie i czysto wygarniając mu futbolówkę spod nóg.
Mało eksploatowana flanka
Pawłowski rzadko kiedy dostawał podania, a sam miał ogromne problemy, by odnaleźć się na boisku. Biegał za mało i zbyt wolno, mocno odstawał od reszty koroniarzy. Poruszał się trochę tak, jakby ponad nim i tylko nim unosiła się senna i krepująca ruchy mgła. Zdecydowanie więcej piłek przechodziło stroną Sierpiny. Porównując tych dwóch zawodników można było odnieść wrażenie, że Pawłowski porusza się jak w slow motion. Może jego koledze z przeciwnego boku boiska brakowało jakości, ale wszystko nadrabiał nieustannie będąc pod grą. Jego szarże wzbudzały wiele chaosu w szeregach przeciwnika, a do dośrodkowań naprawdę nie można było mieć najmniejszych zastrzeżeń. Inna sprawa, że napastnicy Korony nie byli w stanie zmieścić w siatce tak posyłanych piłek.
W 12. minucie doszło nawet do chwilowej zamiany miejsc - teraz to Pawłowski miał wskoczyć w rolę Sierpiny, ale nie przyniosło to spodziewanych efektów. Już nie można było mieć wątpliwości: pomocnik miał po prostu trudności z odnalezieniem się na boisku i dogadaniem z kolegami. Problem nie był stuprocentowo skoncentrowany na poziomie eksploatacji flanki.
Spychany i zastraszony
Aż 56 procent podań pomocnika było kierowane do tyłu. Spychany przez defensorów rywala, Pawłowski nie potrafił (albo bał się straty) odwrócić się z piłką, będąc w otoczeniu przeciwnika. Naciskany przez Górnika, Bartek wołał wycofać futbolówkę aniżeli przytrzymać ją przy nodze i pójść na raz, nie bacząc na konsekwencje. Brakowało mu pewności siebie, ogrania i przede wszystkim zrozumienia z resztą ekipy. Jako świeżak wolał zagrać zachowawczo niż podpaść trenerowi i kolegom prowokując katastrofalny w skutkach błąd, za który cała drużyna musiałaby srogo zapłacić.
Symptomy dobrej gry
Choć trener Brosz zdecydował się zdjąć Pawłowskiego już w 55. minucie i wpuścił za niego dobrze znanego Zająca nie oznacza to, że pomocnik przegrał wojnę o skład. Uległ jedynie w pierwszej batalii i teraz wszystko zależy od niego: jeśli się podda, pokaże tylko, że tak naprawdę nie warto na niego stawiać. Ofensywny pomocnik nie może bać się przeciwnika. Pawłowski potrzebuje jeszcze czasu, by zaaklimatyzować się w nowym miejscu i po raz kolejny (zdecydowanie za często mu się to zdarza) przekonać nowego szkoleniowca, że kopać potrafi. Już w meczu z Łęczna widać było, że jak w końcu, po bólach i trudach wejdzie w spotkanie, to jest w stanie przysłużyć się ekipie. To właśnie on dwukrotnie dobrze się zastawił z piłką i rywal (odpowiednio: Leandro i potem Bielak) był zmuszony go sfaulować za co sędzia wskazał na rzut wolny.
Szkoleniowiec Korony ma jednak granice swojej cierpliwości i widząc, że flanka Pawłowskiego jest praktycznie wyłączona z gry, zdecydował się ściągnąć go z boiska. Miał do tego powody. W ciągu 10 minut drugiej części spotkania pomocnik dwukrotnie stracił piłkę, a z jego trzech główek tylko jedna znalazła adresata. Słabą statystykę dopełnił faul na Bielaku.
Ostatnia szansa?
Nie ma co ukrywać, że Pawłowski zaliczył potężny zjazd w swojej karierze, a w Koronie łatwego życia mieć nie będzie. Kielczanie poruszają się po boisku jak jeden organizm, któremu często brakuje jakości, ale mimo wszystko walczy do końca i nie ustaje w próbach. Bartek w swoim debiucie biegał zdecydowanie za mało, nie pokazywał się do gry jakby życzył sobie tego trener Brosz i zbyt wiele piłek kierował do tyłu mając problemy, by wyjść spod pressingu. Co prawda raz nieźle odnalazł się w sytuacji i oddał strzał, a zespół mógł skorzystać na dwóch rzutach wolnych, ale to zdecydowanie za mało. Zważywszy oczywiście na to, co po przeciwnej stronie wyprawia Sierpina. Pawłowski potrzebuje czasu i jeśli go nie wykorzysta w należyty sposób nie będzie miał czego szukać w Lechii. Ani w żadnym ekstraklasowym klubie. Brutalna rzeczywistość rzuciła już setki tysięcy takich złotych chłopaków w otchłań morza niepamięci.