“Praca u podstaw”, czyli pierwsze trzy miesiące Kloppa w Liverpoolu
2016-01-12 19:47:51; Aktualizacja: 9 lat temu
Dramatyczny remis w meczu z IV-ligowcem, a potem wywiad przy szafce z kubkami. Jak daleko od raju jest jeszcze Liverpool?
Trudno musi być Kloppowi po pierwszych trzech miesiącach pracy z „The Reds”. Drużyna, póki co, przeplata dobre mecze z całkowicie fatalnymi. Na jednym brzegu niespodziewane, przerastające początkowe oczekiwania zwycięstwa – jak wygrana 4:1 przeciwko Manchesterowi City. Po drugiej stronie – mecze bardzo słabe, niewytłumaczalne logicznie porażki - jak 0:3 w meczu z Watfordem. Głupio byłoby zadać pytanie o to kiedy Klopp odciśnie swoje piętno na nowej drużynie, bo to dzieje się od jego pierwszego dnia w klubie. Lepiej za to zapytać – kiedy piłkarze Liverpoolu to piętno „przyjmą” i pokażą rywalom, kibicom i ekspertom bardzo ładną wizytówkę z wypisanym na niej tekstem „Jestem częścią drużyny Jürgena Kloppa, lepiej na nas uważajcie”. Czego do pełni szczęścia potrzeba jeszcze Kloppowi, by radość mogli poczuć kibice „The Reds”?
Ciekawostka (albo statystyka, w zależności od tego, jak bardzo przejmujecie się liczbami…) – weźmy pierwsze osiem kolejek ligi angielskiej w aktualnym sezonie, a więc czas, gdy trenerem LFC był jeszcze Brendan Rodgers. Jak myślicie, jaką średnią punktów na mecz miał wtedy Liverpool? Dokładnie półtora. Dużo, niedużo? Kod „Rodgers” automatycznie uruchamia myśli mówiące, że jednak „niedużo”. A ile punktów na mecz zdobywa przeciętnie Liverpool pod wodzą Niemca? Tu z kolei kod „Klopp” prowokuje do myślenia, że wynik będzie znacznie lepszy, wszak efekt nowej miotły, a Jürgen to znakomity trener i tak dalej, i tak dalej. Niestety, nie tym razem. „The Reds” prowadzeni przez Kloppa również mogą pochwalić się (…albo i nie „pochwalić”) średnią na poziomie półtora punktu. Ani okruszka więcej z punktowego stołu dla kibiców Liverpoolu.
Ferment się sieje, jak to możliwe, że obaj ci trenerzy osiągają tak bardzo porównywalne wyniki? Bardzo nieodpowiedzialne byłoby podawanie w wątpliwość kompetencji niemieckiego szkoleniowca – bo jego zawodowy kunszt pod żadnym pozorem nie powinien być przedmiotem jakichkolwiek dyskusji. Czego więc mu teraz brakuje? Po pierwsze, Klopp przyszedł do nowej drużyny, w sam środek rundy jesiennej. Nie przepracował z nowymi piłkarzami ani jednego dnia okresu przygotowawczego, o okienku transferowym i możliwości dopasowania składu według własnych zamiarów nie wspominając. Jakie możliwości miał Klopp? Od pierwszego treningu narzucać swój słynny „gegenpressing” i modlić się, by piłkarze „The Reds” szybko zrozumieli jego filozofię. Możliwe? Nie tak prędko.
Niestety, drodzy kibice Liverpoolu. Klopp nie jest magikiem ze złotą różdżką, która przeciętnego Kolo Toure czy Jordona Ibe zamieni w Thiago Silvę i Neymara (a już na pewno nie Joe Allena w Andreę Pirlo, choć sam Walijczyk bardzo się stara, przynajmniej wizualnie). Sukces w przypadku jego pracy w Borussii Dortmund przyszedł dopiero po trzech sezonach. Czy Liverpool również będzie musiał czekać tak długo na sukcesy pod wodzą Kloppa? Najpierw trzeba chyba zdefiniować pojęcie „sukcesu” dla kibiców klubu z miasta The Beatles. Dwa mistrzostwa Anglii, zwycięstwa w FA Cup i w meczach o Tarczę Wspólnoty, a do tego wszystkiego finał Ligi Mistrzów. Tak wyglądałyby dotychczasowe sukcesy Niemca, przeniesione na angielskie warunki. I choć można być pewnym, że większość kibiców „The Reds” dałaby się pokroić za takie wyniki pod wodzą 48-latka, to można bez większego ryzyka założyć, że owa „większość” zadowoliłaby się znacznie mniejszymi osiągnięciami. Czego może (powinien) oczekiwać przeciętny kibic Liverpoolu od Kloppa przez, niech będzie, najbliższe trzy sezony? Dziesięciu pucharów i powrotu do TOP4 europejskich klubów? Nie. A może miejsca w tabeli dającego grę w Champions League i jakiegoś małego trofeum za wyniki w pucharach krajowych? Taka wizja wydaje się i bardziej prawdopodobna, i bezpieczniejsza.
Na wielkie sukcesy i wielki przełom w grze klubu z Merseyside przyjdzie jeszcze poczekać. Pierwsze okno transferowe, pierwszy okres przygotowawczy i pierwszy pełny sezon z Kloppem na stanowisku. Tego potrzeba, by dobrze ocenić misję Niemca w Liverpoolu. Do tego czasu – nic tylko mu ufać i wypatrywać każdego najmniejszego postępu. Grzechem byłoby odwracanie się od Jürgena tylko z powodu braku wielkich sukcesów w pierwszym, niepełnym, sezonie jego pracy w Anglii. Po pierwsze, bo oczekiwanie ogromnych triumfów już teraz jest chyba mocno nieodpowiedzialne i nazbyt optymistyczne. A po drugie, niechże już zabrzmi to pompatycznie – nie po to Klopp przechodził do Liverpoolu, by od początku musieć kroczyć samemu.