Szalony mecz w Szczecinie: pogoń Pogoni i marny Lech

2016-04-23 22:40:04; Aktualizacja: 8 lat temu
Szalony mecz w Szczecinie: pogoń Pogoni i marny Lech Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Akcja za akcję, strzał za strzał, wysokie tempo i… brak goli nawet na horyzoncie. Zaczęło się szybko i obustronnie, ale na koniec dominacja gospodarzy osiągnęła szczyt.

Chaos goni chaos

Co się stanie, jeśli po obu stronach barykady postawimy drużyny, które są potężnie sfrustrowane i nie mogą przełknąć goryczy, jaka zadomowiła się w ich przełykach po ostatnich meczach, a do tego dorzucimy eksperymentalnie zestawioną defensywę poznaniaków (Volkov, Wilusz, Kadar, Ceesay)? Wydawać by się mogło, że… gole. Nic bardziej mylnego: były wybuchy, były pościgi, nie zabrakło otwartego futbolu i straszliwej niedokładności. Bramki? Pierwsza połowa zdecydowanie ich poskąpiła.

Szaleńczą pogoń rozpoczęli gospodarze, którzy natychmiastowo rzucili się do gardła przeciwnika. Frączczak z impetem wrzucił futbolówkę w pole karne Buricia, a Dwaliszwili zapomniał o swoich najbardziej pierwotnych instynktach i fatalnie przestrzelił właściwie to nawet w najśmielszych snach nie spodziewając się, że trafi do niego taka piłka. Tu nie wyszło, to lecimy w drugą stronę. Odbicie w środku pola, przejęcie przez Lovrencsicsa i uruchomienie Kownackiego. Bang. Kolejna „setka”. Młody napastnik nie trafił w światło bramki.

I właściwie… to w ten prosty, schematyczny i jakże niespodziewany sposób można by było opisać całą pierwszą część spotkania. Oba zespoły grały bez obrony (to nawet nie było krycie na radar), a środek pola bardzo często przyjmował postać error 404. Więcej z takiej „czystej” gry miał Lech (jeśli już w ogóle można mówić o jakiejś „grze” w tym całym boiskowym chaosie), ale to i tak nie umożliwiło mu wyjść na prowadzenie – chociaż miał kilka naprawdę dobrych sytuacji, żeby to osiągnąć. Raz poprzeczkę obił Pawłowski, następnie Gajos prawie urwał Słowikowi rękawice, chwilę później bramka znowu stanęła w płomieniach. I analogicznie: Akahoshi nieomalże nie zabił Buricia, Dwaliszwili dał popis strzeleckiej indolencji, a obrona „Kolejorza” bawiła się w najlepsze. Już w tej 2. minucie, gdy zaskoczenie było niemalże wypisanie na skórze Gruzina, defensywa gości udowodniła, że tak naprawdę nie wie, co robi na boisku.

 I co najciekawsze, nikt nie oddychał rękawami – zaangażowanie, walka i agresja stały na najwyższym poziomie choć przyszło za to zapłacić najwyższą cenę. Pierwsza połowa w Szczecinie była całkowicie pozbawiona dokładności. Futbolówka odskakiwała na kilka metrów, brakowało ładu i składu, rządził przypadek i... tylko tempo utrzymywało się na arcywysokim poziomie. Tak właściwie to działo się aż tyle, że trudno było rozpisywać wszystkie sytuacje, które mieli zawodnicy obu zespołów. Jedynie 2-3 koronkowe akcje poznaniaków mogły zrobić wrażenie, bo nie dość, że były szybkie, to jeszcze zakończone solidnym strzałem. Ogromną rolę odgrywał Kadar, którego prostopadłe podania powoli stają się firmowe. A tak poza tym? Trudno wytłumaczyć, co się stało z bramkami, ale ktoś ewidentnie musiał rzucić na nie jakiś potężny, czarnoksięski urok.

Lech został w szatni

I znowu. Obrazek jak z pierwszej części meczu. Pogoń rzuca się do gardła i… prawie udaje jej się wyjść na prowadzenie. Akahoshi postanowił sprawdzić Buricia i jego nerwy, decydując się do niego doskoczyć, a w efekcie Bośniak napotkał problem z wprowadzeniem piłki do gry. Tę ostatecznie przejął Murawski, ale jego strzał na pusta bramkę okazał się być mocno niecelny. Teoretycznie teraz powinniśmy mieć akcję pod drugą twierdzą. Nie tym razem. Tym razem, Słowik wcale nie został wystawiony na próbę. Lech zrobił to samo, co w meczu z Piastem: po prostu spoczął na laurach. Nie, żeby miał powody, jak w spotkaniu u siebie, gdy prowadził i mógł spuścić nieco z tonu. Tym razem takie zachowanie było kompletnie nieuzasadnione. Co więcej, szkoleniowiec zaburzył środek pola wzmacniając siłę ognia (boisko opuścił naprawdę dobrze dysponowany Lovrencsics, a zmienił go Nicki Bille, który do końca konfrontacji nie pokazał nic konkretnego). Można powiedzieć, że był to gwóźdź do poznańskiej trumny.

Nie minął nawet kwadrans drugiej części spotkania, gdy Pogoń mogła się cieszyć z prowadzenia. Chociaż Murawski źle wrzucił piłkę po rzucie rożnym i z łatwością wybił ją Ceesay, to defensor Lecha zrobił to tak niefrasobliwie, że futbolówka ponownie spadła pod nogi kapitana „Portowców”. Już się nie pomylił – wycelował ponad Zwolińskiego, a ten wykorzystał bierność obrony „Kolejorza”, która chyba pomyliła buty i przybrała te z obciążnikami, pokonał Kadara i pokonał bramkarza Lecha. Ta chwila stała się punktem zwrotnym: poznaniacy grali jeszcze bardziej rozpaczliwie i od tego momentu można było wspominać o narastającej dominacji Pogoni.

Gospodarze imponowali pressingiem i łatwo przenosili się pod bramkę Buricia. Chociaż mieli problem, żeby w nią wycelować, to sprawiali ogromne problemy defensywie poznaniaków i niejednokrotnie ostro się zagotowało w twierdzy gości. Ogromną rolę odgrywał profesor Murawski, który rozporządzał piłkami, nadawał tempo grze i ją upłynniał. Oczywiście, Pogoń także popełniła masę indywidualnych błędów, miała kłopoty z prostym przyjęciem, ale „Kolejorz” nie potrafił tego wykorzystać. Wręcz przeciwnie – Lech stanął i nie wiedział, co ma zrobić. Inna sprawa, że zmiany, jakich dokonał trener Urban można było opatrzeć mianem „kontrowersyjne”. Miało chodzić o odzyskanie zaburzonego środka pola, dlatego Kownackiego zmienił Jevtić, a Linettego Tetteh, a tak naprawdę doszło do jeszcze większych przestojów i na próżno było wypatrywać jakiejkolwiek dokładności ze strony gości.

Pomimo, że w pierwszej połowie Lech grał całkiem nieźle i potrafił koronkowymi sytuacjami podnieść na duchu swoich kibiców, to w drugiej części meczu stał się drużyną niechlujną, powolną i bardzo przeciętną. Poznaniacy nie mieli pomysłu na grę, nie wiedzieli, jak przejąć piłkę, nie wspominając już o tym, że nie byli w stanie wykrzesać z siebie chociażby iskierki energii. W tym samym czasie Pogoń układała sobie spotkanie i chociaż sama nie rozegrała wielkich zawodów, to pokazała, że agresją i zaangażowaniem można zdziałać coś dobrego. No, choćby te 3 punkty.