Sześć stacji do sukcesu poznańskiej lokomotywy, czyli jak być drużyną

2015-07-11 12:27:40; Aktualizacja: 9 lat temu
Sześć stacji do sukcesu poznańskiej lokomotywy, czyli jak być drużyną Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: Transfery.info

Senne obrazy przemijają za oknem. Dzień całkiem niedawno zamienił się miejscem z nocą, jednak słońce ani myśli zdobyć się na jakikolwiek wysiłek. Leniwie snuje się pod grubą warstwą nieustępliwych, kłębiastych chmur.

Są jak gęsta maźograniczająca dostęp do piękna poranka. Pociąg z wolna rusza ze stacji. Rytmicznieporusza się po szynach. Nigdzie mu się nie spieszy. On też dostosował się dopanujących warunków. Nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności. Jakobyznajdował się w zgoła innym wymiarze aniżeli nieubłaganie płynący czas.Wskazówki zmierzają ku godzinie roboczo nazwanej SPP: o 20:15 oczy kibicowskiejPolski miały być zwrócone w stronę jednego punktu. Obiektu przy Bułgarskiej.

Przed 19 jeszcze jestcicho. Jeszcze da się usłyszeć gruchanie gołębi. Jeszcze jastrząb nie udał sięna łowy, a piłkarze nie wprowadzili popłochu w szeregach szarych towarzyszy zasprawą ciężkich korków. Kibice z wolna poczynają wypełniać obiekt. Nieliczneniebiesko-białe plamki tworzą coś na kształt impresjonistycznego obrazu.Entuzjaści warszawskiej Legii jako pierwsi podjęli decyzję o wywieszeniutransparentów. Nie zabrakło podkreślenia znaczenia stolicy, wyodrębnieniaposzczególnych dzielnic miasta oraz zaakcentowania udziału w akcji"Uwolnić Maćka". Gdy już w rogu areny zrobiło się zupełnie biało,lechici zdecydowali się na kontrofensywę.

Standardowe "ImperiumPoznańskie" otoczyły niebiesko-białe szeregi. Gdzieniegdzie przewijały siędelikatne, ale uderzające w punkt banery upamiętniające ofiary ukraińskiegoucisku, czy zmarłego kibica. Na przeciwległych trybunach można też byłoodnaleźć punkt wspólny - związany z akcją wspierającą popularnego już Maćka.

Krzątaninę przygotowańprzerywa zameldowanie się na murawie piłkarzy obu drużyn. Najwyższy czas narozgrzewkę. Liczne zastępy kibiców Lecha nie szczędzą bluzgów, widząc najpierwbramkarzy rywala, a następnie zawodników z pola występujących dzisiaj w nowych,iście wojskowych strojach. Pełne umundurowanie. Legioniści próbują kontrować natrybunach, ale jest ich zbyt mało. Tylko w chwilach, gdy ich przeciwnicy sązmuszeni złapać oddech, goście z Warszawy mają przyzwolenie na przebicie.

Stojąc na wprost rozgrzewki"Kolejorza" można dostrzec ogromnąradość z gry. Poznaniacy cieszą się, że mogą reprezentować tak utytułowanebarwy i występować przed ogromną publicznością. Każdy dotyk z piłką sprawia imszczęście, ścisła dyscyplina nie materializuje żadnej blokady. Nawet Tetteh,który dopiero niedawno zasilił poznańskie szeregi, świetnie dogaduje się zresztą drużyny. Nie szczędzi uśmiechu, nie waha się przytknąć swoim kolegom zabawnie wyśmiewając ich problemy zprzyjęciem (szczególnie zabawnie wyglądają jego utarczki z Jevticiem). Takiejczystej euforii z kontaktu z futbolówką brakuje legionistom. Wypełniajątrenerskie polecenia, ale bez zbędnego entuzjazmu. Brak jest przekonania, wiaryw słuszność dyspozycji. Być może w środku są zagotowani, być może w ten sposóbokazują szczęście, ale pierwsze wrażenie nie jest zupełnie inne. Nie emanująsatysfakcją z wykonywanego zawodu. Inną sprawą pozostaje kwestia presji.

Mogłabym w tym momencieprzywołać suche statystyki i z ich pomocą ukazać, że Lech był drużyną lepszą idojrzalszą. Piłka nożna to jednak nie matematyka. Owszem, wiele jesteśmy wstanie wyczytać z momentu meczu, w którym padł gol, odnaleźć jakąś regularność.Piękno tego sportu opiera się jednak na szczegółach, dla których odniesienia napróżno szukać w liczbach.

Popierwsze, być drużyną

To, co zdecydowało o wynikuspotkania, jest ukryte w samym sednie piłki nożnej. Lech był drużyną, któramiała jasno sprecyzowane cele i każdy był świadomy, w jaki sposób należy jerealizować. Każdy, nawet najmniejszy element układanki zazębiał się z kolejnymtworząc razem całość niemożliwą do rozmontowania. Poszczególne części formacjidobrze ze sobą współgrały. Piłka przechodziła jak po sznurku od bramkarza,przez ścisłą defensywę aż do środka pola. Większość pojedynków rozgrywała sięwłaśnie w tym sektorze. Póki co zmartwieniem dla trenera Skorży może byćpostawa Robaka, który choć starał się podchodzić wysoko i zawiesił bardzowysoko poprzeczkę dla swojej kondycji, to jednak nie pojawiał się w tym miejscuco powinien. Nie, jeśli rozpatrujemy go w kwestiach typowego snajpera. Pokazywałsię do gry, potrafił zabrać się z piłką, zastawić się z nią, ale nieprzekładało się to na gole. Ograniczenie przeciwnika i prowokowanie chaosu wjego szeregach to zdecydowanie za mało. Trzeba pamiętać, że dopiero niedawnodołączył do drużyny i potrzebuje czasu, żeby wdrożyć się w całe mechanizmy.

"Kolejorz"od początkuspotkania był nastawiony na sukces, parł mocno do przodu, agresywnie doskakiwałdo przeciwnika, starał się pozostawić mu jak najmniej miejsca do swobodnegorozegrania piłki. Skorża dobrze wiedział, że jeśli Legia dostanie szansę nagrę, będzie w stanie ją wykorzystać. Być może nawet w sposób zabójczy. Mimoniewielkich wzmocnień, to wciąż groźny i bardzo poukładany zespół.Wycieńczająca i konsekwentna taktyka oraz element zaskoczenia przyniosły należyteefekty. Jeszcze w pierwszym kwadransie, całkowicie osamotniony Kędziora mocnymstrzałem sprzed pola karnego nie pozostawił najmniejszych szans bezradnemuKuciakowi. Młody obrońca bardzo dobrze odnalazł się w sytuacji, nie wahał się,nie starał się marnować czasu na układanie sobie piłki na nodze. Po prostuuderzył. To okazało się być kluczowe. Potrzebował jednej jedynej klarownejsytuacji, by wyprowadzić swój zespół na zasłużone prowadzenie. Sam jednak niestworzył sobie tej sytuacji. Odpowiedzialny był za nią cały zespół.

Podrugie, szybkość

Poznański Lech wyglądadobrze nie tylko pod względem organizacyjnym, ale i wydolnościowym. Lechici sąw stanie regulować tempo spotkania. W takich sytuacjach przydaje się spokójTrałki, który nie boi się przytrzymać piłki, nawet będąc w bliskim otoczeniuprzeciwnika. Dzięki kontroli nad przeważającą częścią meczu, podopieczni Skorżypotrafili w odpowiednim momencie przyspieszyć, nieco przyszarżować, by wnastępnej chwili zwolnić, skupić się na rozegraniu, czy nawet lekkim oddaniuinicjatywy przeciwnikowi. Kilkakrotnie mogło się to skończyć tragicznie dlagospodarzy – legioniści na początku drugiej części spotkania organizowaliczęste wypady w pole karne Buricia sprawdzając, czy aby na pewno rozgrzał sięwe właściwy sposób.

Potrzecie, technika

Szybka gra na jeden kontaktjest jednym z największych atutów poznaniaków. Potrafią za sprawą 3-4 podańznaleźć się pod polem karnym przeciwnika i ostro namieszać w jego obrębie.Zwykle atak był zawiązywany w okolicach środka boiska, a następnie podejmowanowysiłek rozciągnięcia gry lub ewentualnego sforsowania centralnej części. Legiastarała się możliwie jak najczęściej blokować ataki Lecha, ale brakowało jejstabilności. Na początku dobrze spisywał się Lewczuk raz za razem wdający się wpojedynki 1 na 1 i zwykle wychodzący z nich zwycięski. Nieco gorzej miała siękwestia boków. Kędziora bardzo często uwalniał się na flance (często brakowałonawet doskoku ze strony gości), Kownacki i Pawłowski równie łatwo uzyskiwalifutbolówkę. Nieporadność "Wojskowych" świetnieobrazuje ruleta Douglasa, czy mocne wejście Thomalli, który chwilę pozameldowaniu się na murawie najpierw przy linii końcowej łatwo uporał się zPazdanem, a następnie zmylił Kuciaka. Bramkarz warszawiaków doznał chwilowegozaćmienia i nie był w stanie zlokalizować piłki. Szczęśliwie dla jego drużyny, uderzyłaona w boczną siatkę.

Poczwarte, obrona

Pozytywnym zaskoczeniemokazuje się być postawa Kadara. Węgier na pozycji stopera prezentował sięnaprawdę dobrze. Wyciągał większość piłek posyłanych w newralgiczne sektorypola karnego, a co najważniejsze zachowywał przy tym zasady fair-play. Potrafiłw czysty sposób wygarnąć futbolówkę rywalowi i oddalić zagrożenie od własnejbramki. Nawet wejście elektrycznego zwykle Ceesaya nie spowodowało chaosu wszeregach poznaniaków. Gambijczyk dobrze spisał się w roli zastępcy Kędzioryrównie chętnie podłączając się do ofensywy nie zaniedbując przy tym swoichnominalnych obowiązków.

Popiąte, element zaskoczenia

Lechici nie bazowalijedynie na swoim ataku konstruując akcje pod bramką rywala. To właśnie obrońcypoznaniaków zdołali udźwignąć brzemię odpowiedzialności za strzelanie goli.Zachowywali zimną krew w momentach, w których niejednokrotnie brakuje jejdoświadczonym snajperom. Potrafili wyskoczyć w punkty aktualnie w żaden sposóbnieobstawione przez legionistów.

Kamiński, który wsparingach podczas letniego zgrupowania obudził swoją dawną duszę snajpera, niemiał najmniejszych problemów, żeby przedrzeć się w okolice twierdzy Kuciaka.Strzelona bramka to nie wszystko – obrońca jeszcze raz stanął przed genialnąokazją na dobicie przeciwnika, po której zmarnowaniu nie krył rozczarowania.

Poszóste, uśpiona Legia

Legioniści w konfrontacjize swoim odwiecznym rywalem nie pokazali niczego, co mogłoby chociaż utrzymaćich w walce o trofeum. Kuciak nie był w stanie zareagować przy żadnym straconymgolu. Uderzenia, po których piłki wtaczały się do siatki, były mocne i oddane zpunktów całkowicie odsłoniętych. Niemniej jednak, słowacki bramkarz był bardzoelektryczny w swoich poczynaniach i niejednokrotnie jego wyjścia okazywały siębyć po prostu niepewne, co miało wpływ na grę całej drużyny. Defensywa Legiirównież nie była w stanie zatrzymać rozpędzonej lokomotywy. Broź nieustannieodpuszczał flankę, Lewczuk po solidnym starcie stał się bardzo nerwowy. Sferaofensywna Wojskowych powinna zostaćprzemilczana. Podopieczni Berga mieli ogromny problem, żeby zawiązać atak, a codopiero przenieść go pod pole karne Buricia. Ryczkowski ani razu nie zagroziłtwierdzy Bośniaka, Nikolić mimo pokazywania się do gry nie był w staniewyłuskać piłki. Również u Dudy bez rewelacji – usiłował szarpnąć, ale nieudawało mu się uruchomić kolegów.

Gęste, białe niebo w chwilirozpoczęcia meczu było już przeszłością. Ciepłe promienie letniego słońcaprzedarły się przez warstwę chmur umacniając swoją dominującą pozycję iogrzewając licznie zgromadzonych na stadionie kibiców. Tak samo, jak poznaniacypokazali, kto zasłużył na zwycięstwo. Można mówić, że legioniści wystąpili w niecoodmienionym składzie, że Superpuchar nie jest trofeum znaczącym, na którenależy poświęcać energię tak niezbędną w walce o europejskie puchary. Towszystko można włożyć między mity, jeśli weźmie się pod uwagę, że pojedynki Lechai Legii zawsze budziły i będą budzić emocje. Kibice w całej Polsce żyją nimi,czekają na nie z utęsknieniem. W obliczu takiego nastawienia, wszelkietłumaczenia okazują się być nieuzasadnione. Poznańska lokomotywa bez żadnychproblemów staranowała umundurowaną machinę Berga i pokazała, że inne drużynybędą musiały się ostro napocić, by ją wykoleić. Tym bardziej, że najważniejszew Poznaniu są nie kwestie sportowe, czy ilość funduszy, a serce do gry. Ono sięwykształciło i z każdym dniem bije coraz mocniej.