Uparty „el gallego” i jego kibice: Dani Abalo

2016-09-06 14:41:12; Aktualizacja: 8 lat temu
Uparty „el gallego” i jego kibice: Dani Abalo Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Na początku było ich sześciu czy siedmiu. Brat, kilka bliskich osób. Ale potem dołączyli kolejni. Wszyscy w niego wierzyli i byli w stanie pojechać nawet na koniec świata… i jeszcze dalej.

Wiara, że drzewo oliwne zapewni miasto pokój popchnęła templariuszy do posadzenia jednego w samym centrum starożytnej świątyni Santa Maria. Jego moc przetrwała niemalże cztery stulecia, chroniąc miejsce przed wrogimi najeźdźcami, a wokół narodziły się mistyczne legendy. Do momentu aż… jeden z najstarszych symboli po prostu zniknął. Don Manuel Ángel Pereyra był jednak świadomy, jak wielkie znaczenie dla całego miasta miało to drzewo i zapobiegawczo odciął fragment, żeby później móc je odtworzyć. A dzisiaj otacza je żelazny płot, żeby nikt i nic nie naruszyły jego świętości…

„Ciudad de la oliva” przyjęło go z otwartymi ramionami. Daniel Abalo stał się jedną z najważniejszych postaci w całym klubie i szybko podbił serca setek kibiców. Zanim to jednak nastąpiło, musiał przebyć drogę od ulicznego futbolu z rówieśnikami, przez treningi w Villagarcia de Arosa, gdy miał 5 lat, naukę rzemiosła w Club Juventud Cambados aż po… szansę od wielkiej Celty. To było jak spełnienie marzeń. Młodziutki zawodnik piął się po szczeblach kariery tak szybko, jak zwykł mijać rywali na boisku. Dlatego już w 2005 r. trener Celty B, Rafael Saez nie miał najmniejszych wątpliwości, że to najwyższy czas, żeby Abalo zadebiutował w jego drużynie. Drużynie, która stała się trampoliną do seniorskiej ekipy, a jego skok od postawienia na niej stopy trwał zaledwie rok. 19-latek z bijącym sercem wymaszerował na murawę, gdy po przeciwnej stronie barykady zameldowała się Mallorca.  

Abalo był świetnie wyszkolony pod względem technicznym i szybko zyskał miano przyszłości zespołu. W tym samym czasie narodziła się także przyjaźń między nim a Aspasem, która znajdowała swoje odzwierciedlenie na boisku. Tych dwóch rozumiało się bez słów i stanowiło duet niemalże nie do zatrzymania. Ten piękny sen musiał mieć jednak swój kres. Nastąpił on wraz z przybyciem do klubu nowego trenera. Christo Stoiczkow zepchnął młodego piłkarza z powrotem do rezerw i nie miał najmniejszego zamiaru ponownie wprowadzić go do swojej seniorskiej ekipy. I co z tego, że po powrocie do Celty B el gallego znów był niekwestionowaną gwiazdą, że wraz z Aspasem nie mieli sobie równych, jak liczył na więcej, a gdzieś tam w sercu paliło go marzenie o wielkim futbolu…

(źródło: vojuguuenelcelta.com)

Szansa na poprawę bytu pojawiła się wraz z problemami klubu. Widmo bankructwa było powodem bardzo drażliwych nastrojów, ale to nie zraziło Abalo do walki o pierwszy skład. Wraz z zakontraktowaniem nowego szkoleniowca wszystko uległo zmianie: młody zawodnik ponownie został włączony do drużyny. Pepe Murcia bardzo w niego wierzył. Tylko, że to nie był ten sam el gallego, który brylował na boisku formą i siał postrach w obronie przeciwnika. Gasł z każdym, kolejnym spotkaniem. Wydawało się nawet, że to będzie jego koniec, że nic więcej nie uda mu się wycisnąć. Coraz więcej meczów spędzał na ławce rezerwowych, coraz częściej jego rola była ograniczona do minimum. Apogeum jego słabej formy datuje się na sezon 2011/12, a zwłaszcza mecz z Las Palmas , gdy Abalo wszedł na boisko w 61. minucie i rozegrał dramatyczne zawody, będąc wielokrotnie wygwizdywanym przez publiczność. I co z tego, że to nie on sam był winny porażce jak Paco Herrera natychmiastowo wykreślił go z listy zawodników, którzy mogą mu się przydać w jakikolwiek sposób. Czarę przelał personalny konflikt ze szkoleniowcem. Nie mając szans na regularną jakąkolwiek grę, Abalo zdecydował się przyjąć ofertę zaproponowaną mu przez Gimnastic Tarragona, walczącego o byt w Segunda Division. I chociaż udało mu się odzyskać pewność siebie, zyskał więcej doświadczenia, to nadal czuł niesamowitą gorycz…

Zawsze w pobliżu

Abalo zanotował ogromny regres formy, ale gdzieś tam zawsze meldowała się niewielka grupka osób, która zawsze w niego wierzyła. Cokolwiek by się nie działo.

„Na początku było ich sześciu czy siedmiu, wszyscy byli związani z Abalo, ale po chwili okazało się, że ma znacznie więcej zwolenników i szybko narodziła się 80-osobowa grupa.” – opowiadał brat piłkarza, David, w materiale, który okazał się na lavozdegalicia.es. Podążali za nim wszędzie. Nawet na dalekim horyzoncie nie pojawiło się widmo jej rozpadu, gdy el gallego opuścił Celtę i próbował swoich sił w Portugalii czy Bułgarii. Wszak, byli to głównie jego przyjaciele, zagorzali zwolennicy.

(źródło: kirolexpres.com)

„Najpierw w Portugalii, potem w Bułgarii, w Turcji… nawet wybraliśmy się do Madrytu, żeby zobaczyć jego występ w Lidze Mistrzów”, opowiadał jeden z członków.

To jednak nie wszystko. Dani Abalo jest także uwielbiany w swojej rodzinnej miejscowości, Villagarcia. To tam stawiał pierwsze kroki w piłkarskim świecie: najpierw kopiąc piłkę na ulicy a następnie w Villagarcia de Arosa. Żeby pokazać, jaką jest wielką postacią dla całego miasta, zaczęto organizować tzw. „Campus de Tecnificación Dani Abalo” dla dzieciaków w wieku od 6. do 16. roku życia.

(źródło: guilavilagarcia.com)

Chodziło o to, żeby zaangażować lokalną młodzież w piłkę nożną i przy okazji podkreślić wielkie znaczenie Daniego.

Cisza na Anfield

Wiara w Abalo nie była pozbawiona sensu. Chociaż jeszcze w momencie, gdy reprezentował barwy klubu Gimnastic Tarragona, wydawało się, że jego kariera utknęła w martwym punkcie, a kontuzje nie pozwolą mu wrócić do gry w piłkę na tym poziomie (problemy z kolanem, więzadłami), karta w końcu się odwróciła. I to w nie byle jaki sposób. Dani Abalo stał się asem w talii Łudogorca.

Tak, to właśnie ten zwyczajny el gallego zapisał pierwsze słowa na kartach historii klubu w Lidze Mistrzów strzelając pierwszą bramkę w tych prestiżowych rozgrywkach.

(źródło: promoesport.es)

Hiszpan swoim trafieniem uciszył Anfield. „To było niesamowite. Piękny moment, który będę pamiętał do końca mojego życia. Cały stadion świętował po golu Balotellego, a po moim była tylko cisza i… ryk bułgarskich kibiców. To wynagrodziło mi cały trud.”, opowiadał w rozmowie z kaisermagazine.com.

Życie w Razgradzie nie było jednak proste. Abalo narzekał na nudę i bardzo tęsknił za rodzinnym domem. Chociaż w Łudogorcu miał świetne warunki do rozwoju, możliwość regularnej gry i udział w pięknej historii, to czegoś mu brakowało. „Do Bułgarii wyjechała ze mną moja dziewczyna, która wiele się wycierpiała przez nieustanne podróże, przeprowadzki. Spędzaliśmy całe dnie przenosząc się z jednego miejsca do drugiego, a kiedy wyjeżdżałem z drużyną zostawała całkiem sama” – wspominał zawodnik. Dla niego wyjazd z Półwyspu Iberyjskiego był jedną z największych i najtrudniejszych zmian w życiu. Tęsknił za rodziną, tęsknił za przyjaciółmi, tęsknił nawet za psem i chodzeniem do kina. Nie rozumiał języka, angielski również stwarzał pewne bariery, a każdego dnia musiał być w pełni formy: żeby tym razem w końcu się udało.

„Dojrzałem jako piłkarz i jako człowiek. Już w momencie, gdy grałem w Beira Mar zderzyłem się ze ścianą – wyrzucili trenera, który bardzo chciał mnie mieć w swoich szeregach, a ten drugi miał zupełnie inną wizję. To są te rzeczy, które dają wiele do myślenia” – wspominał Abalo. Problemy pojawiły się także na płaszczyźnie czysto-piłkarskiej. Zawodnik musiał przestawić się z technicznego futbolu na nieco bardziej siłowy, ale po kilku tygodniach zauważył, że w tej lidze jest 5 czy 6 drużyn, które prezentują naprawdę kawał dobrego futbolu. Ostatecznie pobyt w Bułgarii dobrze mu zrobił. Wszak były też dobre momenty. Jedna z najśmieszniejszych historii wiąże się z wyprowadzaniem na spacer… orła, którego wszyscy w klubie uwielbiali do takiego stopnia, że jakieś trzy razy zaniedbali swoje obowiązki i zamiast pójścia się na trening, wybrali się z nim na wycieczkę. Ludzie odnosili się do niego z szacunkiem, byli bardzo zaangażowani w budowę klubowej historii, nie brakowało entuzjazmu. No, może trochę mniej było go zimą, gdy trzeba było się zmagać z niesprzyjającymi warunkami pogodowymi.

Zresztą, Abalo docenił przygodę w Bułgarii po przeprowadzce do Turcji. Pobyt w Sivassporze był jednym z najbardziej zmarnowanych w całej jego karierze: „To miało wyglądać zupełnie inaczej. Kiedy podpisywałem kontrakt zarzekano się, że mają dwóch ważnych zawodników na skrzydło, ale są zmuszeni sprzedać przynajmniej jednego, co otworzyłoby mi wrota do pierwszego składu. Nic takiego nie miało miejsca.”. Po raz kolejny na jego drodze pojawiła się ściana nie do ruszenia.

(źródło: David Abalo, vigoe.es)

Odżył reprezentując Deportivo Alaves. Awansował z nimi na najwyższy poziom rozgrywkowy, a jego serce naprawdę zdobiły klubowe barwy. Byli tam też jego wierni kibice, którzy głośno skandowali „Y sólo hay un Deportivo, el Deportivo Alavés”

Abalo jest dla nich jak to drzewo oliwne rzucające cień na Paseo de Alfonso XII. Przeżył bardzo wiele, wielokrotnie nie był w stanie wygrać z przeciwnościami losu, ale za każdym razem jedno pozostawało niezmienne: odradzał się i było go stać na choćby jeden błysk. Na ten sam, na który teraz liczą kibice Korony. A nuż la Peña del Celta „Dani Abalo” wybierze się do Polski…

Źródła: yojugueenelcelta.com, galifutbol.com, vavel.com, kaisermagazine.com, marca.com, promoesport.es, noticias.lainformacion.com, lavozdegalicia.es, farodevigo.es, kirolexpres.com, vigoe.es, vojuguuenelcelta.com.