W Krakowie bez zmian: Wiślacy remisowanie mają we krwi
2015-10-18 17:53:58; Aktualizacja: 9 lat temuPodopieczni Moskala pokazali, że nie warto kłócić się z DNA i… po raz kolejny zanotowali remis. Tym razem „ofiarą” padła Termalica.
Co może się stać, gdy w szranki stają dwie drużyny mające remisy we krwi? Przekonali się o tym wszyscy, którzy wybrali popołudnie z Ekstraklasą. Jeszcze przed rozpoczęciem starcia pomiędzy Wisłą a Termaliką można było mieć spore obawy: a co jeśli dojdzie do eksplozji, załamania ładu świata? To nie są przelewki. Zderzenie TAKICH dwóch frontów może doprowadzić do anihilacji, ewentualnie wytworzenia się czarnej dziury. Na szczęście skończyło się na „zaskakującym i bezbramkowym” remisie.
Senna rozwaga
Choć w Krakowie nikt nie mógł narzekać na idealne warunki pogodowe, to piłkarze obu drużyn zdobyli się na wspaniałomyślny gest połączenia się w bólu z kibicami z innych rejonów Polski, gdzie mżący deszcz i mglista aura przywoływały myśli o udaniu się na spoczynek. Zarówno Termalica, jak i Wisła zaczęły mecz w sposób nad wyraz rozważny, może nawet nieco ospały.Popularne
Podopieczni Mandrysza skoncentrowali się na zagęszczeniu środka pola i zminimalizowaniu odległości pomiędzy poszczególnymi częściami własnej formacji. Poruszali się bardzo zwarcie, rozciągając swoje szyki po całej szerokości boiska, by nie nadziać się na akcje oskrzydlające z powodzeniem organizowane przez wiślaków.
Wisła, jak na prawdziwego gospodarza przystało, przejęła inicjatywę. Znacznie dłużej utrzymywała się przy piłce, stosowała wysoki pressing, a jej boczni obrońcy wychodzili zdecydowanie do przodu przyjmując coś na kształt dodatkowych pomocników. Takie ustawienie miało zmusić do błędu zagubionych niecieczan, którzy poruszając się bez piłki mieli ogromne problemy ze złapaniem rytmu gry.
Gwiezdna dominacja
Jasny blask „Białej Gwiazdy” oślepił podopiecznych Mandrysza i spowodował zaburzenia ostrości widzenia poszczególnych piłkarzy. Może dlatego ich podania były niedokładne, bardzo chaotyczne. Przez przeciągły moment prawie całą pierwszą połowę, Termalica miała problem, żeby w ogóle przekroczyć linię środkową i ruszyć z atakiem. Wszystkie jej akcje kończyły się po 2-3 podaniach. Zupełnie inaczej wyglądały poczynania wiślaków. Grali bardzo mądrze, rozważnie. Przez pierwsze 10 minut badali grunt, starając się wyczuć na co tak naprawdę mogą sobie pozwolić w starciu z dzisiejszym rywalem, by następnie przejść do ofensywy. Początkowa zachowawczość w długich podaniach zamieniona została na prawdziwe osaczenie niecieczan. Termalica została zepchnięta do głębokiej defensywy i nie miała najmniejszych szans, by dłużej utrzymać się przy piłce. Bardzo dobrze prezentował się Mączyński, dla którego pomocna okazała się być przerwa na kadrę: pomocnik nabrał pewności siebie i rozporządzał futbolówką iście po profesorsku. Nie maił najmniejszych problemów, by przenieść ciężar gry, czy w następnej chwili delikatnie, ledwie muśnięciem uruchomić swoich towarzyszy. Jego występ w pierwszej połowie naznaczyła ogromna lekkość. Zresztą, cała ekipa Moskala potrzebowała zaledwie kilku kontaktów z piłką, by w ogóle znaleźć się w okolicy „szesnastki” przeciwnika.
Typowa kontra Wisły. Wyjście z ataku pozycyjnego do szybkiej ofensywy naznaczała dobrze stosowana regulacja tempa. Wiślacy wyczuli, że w łatwy sposób można oskrzydlić Termalikę, a odbiór w środku pola nie nastręczał szczególnych trudności.
Podopiecznym Moskala brakowało szczęścia. A to strzał z pół woleja Cywki minimalnie minął bramkę Nowaka, ewentualnie sam bramkarz wznosił się na wyżyny swoich umiejętności wykazując się potężną dozą refleksu. Także Sołdecki zachowywał wysoki poziom koncentracji wobec narastającego naporu wiślaków. Obrońca dobrze się ustawiał, czytał grę i przy okazji szybko, sprawnie oddalał zagrożenie spod własnego pola karnego. Wielokrotnie miał okazję wybić piłkę zanim ta trafiła do któregoś z wiślaków. O rozpaczliwej grze Termaliki świadczyła także postawa Babiarz – do 10. minuty dopuścił się dwóch fauli, które co prawda skończyły się bez żadnych konsekwencji, ale sama ich obecność wskazywała na duży problem z przerwaniem wiślackiej dominacji.
Niezbędny element: szczęście
Bezsprzecznie Wisła miała więcej z gry, dłużej utrzymywała się przy piłce, ale to wcale nie oznaczało, ze Termalica nie jest w stanie strzelić gola. Podopieczni Mandrysza byli bardzo przyczajeni, chowali się za podwójną gardą, ale parę razy udało im się zabrać z piłką i nie stracić jej w środkowej części boiska. Gdy już kilka razy przedarli się przez punkt kontrolny mogli sprawić sporą niespodziankę.
Szczególnie końcówka pierwszej połowy mogła podnieść ciśnienie entuzjastom „Białej Gwiazdy”, bowiem najpierw Foszmańczyk pokusił się o potężny strzał z dystansu po niegroźnie wyglądającym kółeczku Babiarz w środku pola, a następnie bramkarz Wisły zdecydował, że wzniesie emocje na nieco wyższy poziom. Cierzniak popełnił błąd przy wprowadzaniu piłki do gry przez co znalazł się w bliskim towarzystwie Juhara i Foszmańczyka. Termalica zdołała przejąć futbolówkę, ale była tak zaskoczona tym faktem, że nie zdołała zachować zimnej krwi i wyjść na prowadzenie.
Choć wydawało się, że to wiślacy są stroną nadrzędną – i niewątpliwie nią byli biorąc pod uwagę posiadanie, ilość wymienionych podań, to niecieczanie wcale nie pozostawali na uboczu. Zachowywali maksymalną czujność przy jednoczesnym myśleniu, że ten remis jest dla nich bardzo korzystny.
Ślamazarne tempo i jęki zawodu
Po gwizdku sędziego otwierającym drugą połowę obraz gry nieznacznie uległ zmianie. Obie strony starały utrzymywać się przy piłce, usiłowały odpowiednio zorganizować swoje szeregi, ale wszelkie poczynania były naznaczone rażącymi brakami jakościowymi. Akcje były konstruowane zbyt wolno i czytelnie, podaniom brakowało dokładności, nie wspominając już o dochodzeniu do sytuacji bramkowych. Większość piłek zbierano w okolicach „szesnastki” i rollercoaster rozpoczynał się od nowa. Takie rutynowe przenoszenie ciężaru gry mogło zmęczyć nawet najbardziej wytrawnego kibica Ekstraklasy. Dopiero ostatni kwadrans meczu przyniósł nieco więcej emocji i ożywił przysypiającą publiczność.
Można powiedzieć, że przełomowym momentem meczu okazał się być rzut wolny Macieja Sadloka. Piłka zmierzała w okno bramki Nowaka, ale bramkarz Termaliki wyciągnął się jak struna i poprawił swoją ogólną notę za dzisiejszy, bardzo udany występ. Potem wszystko potoczyło się lawinowo. Obie drużyny w końcu dostrzegły, że tak naprawdę nie mają zbyt wiele do stracenia i zabrały się do ofensywnych wycieczek w pole karne ekipy przeciwnej. Akcje „Białej Gwiazdy” wyglądały wręcz imponująco… aż do momentu oddania strzału. Podopieczni Moskala wymieniali masę podań na małej powierzchni, piłka kleiła im się do nóg, a ich pewność siebie wkroczyła na niebezpiecznie wysokie poziomy. Być może właśnie wysokie ciśnienie i wynikające z niego zawroty głowy ostatecznie uniemożliwiały wiślakom umieszczenie futbolówki w siatce? Trzeba przyznać, że to, co wyprawiał dzisiaj Jankowski wołało o pomstę do nieba. Po prostu nie był w stanie konkretnie dołożyć nogi i dopełnić dzieła zniszczenia przerywając długą serię remisów.
Goście nie pozostawali dłużni i upatrywali swoich szans w kontrach. Widząc, że formacje nieco się rozluźniły, starali się napierać na bramkę Cierzniaka i o mały włos nie udało im się upokorzyć rywala na jego własnym terenie. W 79. minucie najpierw Drozdowicz oddał kąśliwy strzał, który wyciągnął bramkarz Wisły, a następnie (w obliczu dobitki) słupek ocalił „Białą Gwiazdę” przed utratą gola. Biskupowi zabrakło szczęścia i nie zdołał ucieszyć przyjezdnej publiczności.
Bolesna nieskuteczność
Wisła Kraków nie po raz pierwszy pokazuje, że ma ogromne problemy z umieszczeniem piłki w siatce. Wszystko wygląda naprawdę nieźle aż do momentu oddania strzału: podania na jeden kontakt, finezyjne piętki, ciekawe rozstawienie w polu karnym rywala wciąż okazują się być niewystarczające w obliczu rażącej nieskuteczności, która poraża wszystko na swojej drodze. I tym razem obeszło się bez niespodzianki. Wiślacy prowadzili to spotkanie, byli lepiej zorganizowani, stworzyli sobie naprawdę dużo klarownych sytuacji, ale znowu zabrakło im zimnej krwi i musieli obejść się smakiem. Trzeba jednak przyznać, że Termalica również pokazała coś ciekawego: podopieczni Mandrysza tym razem nie byli stroną dominującą, ale dobrze czytali grę rywala i starannie organizowali się w defensywie, zacieśniając formacje i uniemożliwiając przeciwnikowi łatwe przedarcie się przez szczelne zasieki. Bardzo dobre zawody rozegrał Nowak, który bronił jak uskrzydlony i udowodnił, że jest mocnym punktem drużyny.