Wielkie nadzieje, nieudane wojaże: Spas Delew
2016-07-05 16:36:47; Aktualizacja: 8 lat temuKilka lat temu Sky Sports przewidywało, że będzie wart 15 mln. euro, a wielu nazywało go „nowym Stoiczkowem”. Czegoś jednak zabrakło i Europa zamiast zamienić się w trampolinę, stała się ścianą, od której odbił się z hukiem.
Ścieżka Berbatowa
Wróżyli mu świetlaną przyszłość. Ot, zwykły chłopak, który nigdy nie porażał wzrostem i wychował się w niewielkiej, bułgarskiej miejscowości, której nazwa kojarzy się z kluczami i jest znana z… częstych przypadków obserwacji UFO. Szybko jednak udowodnił, że w piłkę grać potrafi i może osiągnąć naprawdę wiele. Nie bez przyczyny, gdy miał nieco ponad 22 lata Sky Sports solidnie wzięło go pod lupę i nazwało jednym z najlepszych bułgarskich piłkarzy tego pokolenia, podkreślając, że to dopiero początek jego kariery i jeśli dalej będzie się rozwijał w tym tempie, to szybko będzie wart 15 milionów euro (taka wycena pojawiała się nawet jeszcze bezpośrednio po przeprowadzce do Las Palmas). Wszak w tym czasie był podstawowym zawodnikiem, solidnym filarem CSKA Sofii, który w 39 meczach zanotował 16 trafień (warto podkreślić, że nie zawsze występował na pozycji napastnika, często przenoszono go na skrzydło). Wypowiadano się o nim w samych superlatywach akcentując jego boiskową inteligencję widoczną nawet w prostej grze: genialny timing, wielkie wyczucie, ogromny talent. Ba, pojawiły się nawet nawiązania do Berbatowa, który również rozpoczął swoją karierę w Pirinie Błagojewgrad, a następnie dołączył do CSKA Sofii. Taką samą ścieżką podążał Spas Delev, nowy nabytek „Portowców”, który… gdzieś w pewnym momencie swojej futbolowej przygody, zboczył ze ścieżki i o mały włos nie zagubił się gdzieś w ciemnych, tureckich zakamarkach.
Dostrzeżono go już w Błagojewgradzie. Tam, ten świeżak w seniorskiej piłce, niemalże natychmiast został ogłoszony najlepszym młodzieżowcem w Bułgarii. Miał być przyszłością i dumą swojego kraju. Nic więc dziwnego, że szybko trafił na muszkę polskich klubów, które często celują w tamtejsze rejony, by łatwo i tanio wyciągnąć utalentowanych zawodników. Chciała go Legia, chciał go Lech, chciała go Wisła. Nieustannie podbijano stawkę aż w końcu zatrzymała się gdzieś w okolicach miliona. To poznaniacy byli najbliżej pozyskania Deleva, ale ostatecznie umowy nie udało się przyklepać, a wówczas 22-latek spędził kolejny rok w Sofii.Popularne
Głos jego w sprawie zabrał sam Stoiczkow, do którego coraz śmielej zaczęto porównywać młodego napastnika. Legenda bułgarskiego futbolu podeszła do sprawy z pewną dozą rezerwy podkreślając, że przed Delewem jeszcze mnóstwo pracy. Wielki piłkarz nie krył dobrego humor i śmiejąc się poszedł nawet o krok dalej: „wielu niskich wzrostem rządziło światem. Wystarczy wskazać chociażby Lenina, Churchilla czy Todora Żiwkowa”.
Sofia spełnieniem marzeniem i… źródłem problemów
Chociaż to Kljuć był jego rodzinną miejscowością, to Delew nigdy nie ukrywał rzewnych uczuć, gdy wypowiadał się o Sofii. Podkreślał, że jest profesjonalistą, że dla kibicowskich sympatii nie ma miejsca na boisku, ale jednocześnie zawsze zaznaczał, że „CSKA jest jego domem. Zawsze dobrze tutaj wrócić”. Deklarował nawet, że jeśli uda mu się z tym klubem wywalczyć mistrzostwo, to wytatuuje sobie coś kojarzącego się z tym wydarzeniem. Bułgarzy wyciągnęli do niego pomocną dłoń kilkakrotnie – raz, wyciągając go z Błagojewgradu i dając możliwość gry w jednym z najbardziej rozpoznawalnych bułgarskich klubów i drugi, gdy nie wyszło mu w Turcji i musiał wracać z podkulonym ogonem. Nie grał przez prawie 10 miesięcy, a oni mimo wszystko mu zaufali i z powrotem włączyli w szeregi.
Trudno się jednak dziwić, że Delev jest tak mocno związany z CSKA Sofią. Cała jego rodzina sympatyzuje z tym klubem. Zresztą, wystarczy wejść do jego domu, by zobaczyć, że czerwień i biel jest naturalnym uzupełnieniem wystroju. Niemniej jednak, „początki” były bardzo trudne. Bułgar spędził 14 dni w Turcji, gdzie jego nowy-stary klub miał akurat obóz przygotowawczy i zajęło mu sporo czasu, żeby wrócić na chociażby delikatne obroty. Pomimo, że nie odwiesił korków na kołek, gdy zawirowania w Mersin osiągnęły apogeum, to jednak samo chodzenie na siłownie, bieganie i rekreacyjna gra w piłkę to było zdecydowanie za mało. Nic więc dziwnego, że od razu odczuł trudy treningowe. Nie poddał się. Skoro los zdecydował się być łaskawy i dać mu kolejną szansę: zamierzał ją w pełni wykorzystać. Nie mógł narzekać na wsparcie – jego ojciec, wielki kibic CSKA stał za nim murem. W pewnym momencie zamienił się w jego menadżera delikatnie przyczyniając się do powrotu syna do kraju.
Była to jednak bardzo trudna miłość. Pełna wyrzeczeń. Po kolejnych, znowu nieudanych, wojażach, Delev nie zdecydował się na powrót do Sofii i zamiast tego najpierw na chwilę zatrzymał się w Lokomotiwie Płowdiw, a następnie walnie przyczynił się do sukcesów Starej Zagory. Jego życie w tamtym klubie nie było jednak usłane różami. Chociaż bułgarski napastnik strzelał, asystował i na boisku zawsze ciężko pracował, to kibice nie zapomnieli mu, że kiedyś reprezentował barwy lokalnego rywala. „W kwietniu Beroe grało w półfinale Pucharu Bułgarii z CSKA Sofia i przegrało 0:2. Zdaniem kibiców zespół odpuścił ten mecz, a jednym z winowajców miał być Delev, który kilka ładnych lat reprezentował barwy stołecznego, znienawidzonego rywala” – mówiła Pepa Zapryanova w rozmowie z Mateuszem Kasprzykiem dla portalu dumapomorza.pl. I wtedy… i wtedy właśnie Bułgar obrał kurs na Polskę. Na Szczecin.
Tureckie ,,więzienie”
Cofnijmy się jednak w czasie. Kilka miesięcy wstecz. Może i lat. Żeby dobrze zrozumieć historię Delewa trzeba załapać się na statek i po trudnej morskiej podróży, zejść na ląd w Mersin. Ogromnym, portowym mieście, które znajduje się na południu Turcji. To właśnie tam Bułgar nauczył się jak być cierpliwym i… bardziej opanowanym. No, może trochę mu to zajęło i kosztowało go to naprawdę wiele, ale efekty były widoczne.
„Stałem się bardziej spokojny. Tam, w Mersin, ciągle byłem zamknięty w hotelu i nigdzie nie wychodziłem. Wychodziłem na zewnątrz tylko po to, żeby iść na boisko i grać w piłkę”, mówił Delev w jednej z rozmów, które pojawiły się na sportal.bg. Czuł się strasznie samotnie. Był daleko od domu, pojawiły się problemy komunikacyjne, a do tego sytuacja w klubie niczego nie ułatwiała. Wręcz przeciwnie. „To nie miało przyszłości. Mój pierwszy wyjazd z Bułgarii nie wyglądał tak, jak się spodziewałem. Owszem, atmosfera była inna, ale życie… bardzo monotonne. Po prostu, każdego dnia: trenować, jeść, spać. Nic więcej.”
(źródło: blitz.bg)
Problem nie leżał tylko w barierze językowej (Delev ma kłopoty z angielskim), ale także w samym podejściu klubu do młodego zawodnika. Przed wyjazdem obiecano mu, że będzie mieszkał w normalnym mieszkaniu nieco oddalonym od stadionu, na który będzie mógł się dostać samochodem. Jego też miał dostać. Zamiast tego, musiał mieszkać na stadionie lub w okolicznych hotelach. Poza tym, Bułgar zdecydował się na wyjazd z rodzinnego kraju, bo Mersin był określany jako klub perspektywiczny, z wielkimi ambicjami. Rzeczywistość okazała się być zgoła inna. Spóźniano się z pensjami, które i tak okazywały się być inne niż ustalono na początku (np. pozbawiono bonusów). Według relacji Delewa, treningi były chaotyczne, zawsze przesiadywali na nich dziennikarzy, a czasami… nawet dochodziło do spontanicznych bojkotów. Z czasem miały się przerodzić w coś znacznie gorszego: drużyna normalnie występowała w lidze, ale kompletnie nie przygotowywała się do meczów. Zajęcia notorycznie odwoływano. „Treningi się nie odbywały, a my musieliśmy normalnie grać. Nic się nie zmieniało. Obietnice bez pokrycia, mnóstwo pustych słów. Dlatego zdecydowałem się wziąć sprawy we własne ręce i rozwiązać kontraktu z klubem.”, mówił rozgoryczony Bułgar w rozmowie, która pojawiła się m.in. na focus-sport.net.
Na tym zawirowania klubowe wcale się nie zakończyły. Delev związał się z tureckim klubem umową, która miała obowiązywać przez 3,5 roku i w żaden sposób nie mógł dojść do porozumienia z władzami w celu rozwiązania kontraktu. Dodatkowo zawodnik był oskarżany, że nie pojawiał się na treningach i sprawa została odesłana do UEFY i Tureckiego Związku Piłki Nożnej. „Kontrakt Delewa obowiązywał do czerwca 2015 roku i wszyscy zawodnicy oraz pracownicy są zobowiązani do stawiania się na czas w klubowej siedzibie. Nasi prawnicy podejmą właściwe kroki, żeby ukarać Bułgara i na pewno zwrócą się do odpowiednich instytucji (przyp. red. UEFA i Turecki Związek Piłki Nożnej). Zrobimy wszystko, żeby go ukarać.”, mówiło oświadczenie, które pojawiło się w lokalnych mediach i bułgarskiej prasie. Okazało się jednak, że to nie piłkarz będzie miał problemy, a… turecki klub, który jeszcze w 2014 r. czekał na wpłatę kolejnej raty za Delewa (pierwsza, w wysokości 600 tys. euro, została wpłacona natychmiast).
Bułgar opuścił Turcję z zamiarem szybkiego ułożenia sobie życia. „Miałem znaleźć jakiś klub i znowu wrócić do gry w piłkę, ale mijał czas i w końcu… z chwili zrobiło się 10 miesięcy”. Ponoć największe wsparcie miał uzyskać od rodziny, która nie porzuciła go nawet w tych najczarniejszych momentach: „dzięki nim nauczyłem się, żeby być bardziej cierpliwym, żeby zacisnąć zęby i robić swoje i czekać na efekty. Znowu, cierpliwie”.
Bariera językowa i masa niejasności
Delev się nie poddał i po raz kolejny spróbował swoich sił poza granicami kraju. Szybki (kolejny) epizod w CSKA Sofii pozwolił mu wrócić na właściwe tory i wskoczyć na odpowiednie obroty. Sky Sports znowu wkroczyło do akcji: w 2013 r. Bułgar znowu został uznany za zawodnika perspektywicznego. Wielki talent. „Nieważne, gdzie znajduje się na boisku, zawsze potrafi wypracować sobie okazję do strzału. Jego kontakty z piłką są bardzo dokładne, celuje w podaniach kierunkowych. Chociaż jest bardzo niski (169 cm), to uznaje to za atut”, pisano. Utworzono nawet listę składającą się z piłkarskich umiejętności tj. strzał (7/10), podanie (7/10), gra głową (6/10), którą kończyła przewidywana wartość rynkowa… 15 milionów euro. A to wszystko dlatego, że Delev wymarzył sobie kolejny wyjazd poza granice kraju i związał się umową z Las Palmas.
(źródło: sportal.bg)
6 meczów i mniej niż 300 minut na boisku. A to wszystko w pół roku. Bułgar po raz kolejny nie miał szczęścia do zagranicznych wojaży i do kraju wracał na tarczy. Rozgoryczony, osamotniony i dobity. Nie szczędzono ostrych słów w kierunku Delewa. Jedno z najbardziej wymownych stwierdzeń wyszło spod pióra Manuela Borrego, który określił go jako „personifikację frustracji, która znajdowała swoje odzwierciedlenie na boisku”. Trener Las Palmas miał mieć ponoć zarzuty co do wątpliwego profesjonalizmu Bułgara.
Spas Delev widział to całkiem inaczej. Bolało go to, że tak naprawdę nie miał najmniejszych szans, żeby pokazać swoje umiejętności. Owszem, ponoć otrzymał wsparcie od ludzi, którzy pracowali w klubie, od zawodników, nawet od fizjoterapeutów, ale te właściwe trybiki nie zdołały ze sobą współpracować. Po raz kolejny czegoś zabrakło. Ogromnym problemem była bariera językowa. Chociaż sam piłkarz przyznał, że miał kłopot z aklimatyzacją, to po kilku tygodniach treningów zaczął „łapać” podstawy języka. Na wyjazdy zabierał książki do nauki języka, próbował rozmawiać ze swoimi kolegami z drużyny (chociaż wiele słów było mu trudno nawet wymówić). Krótko mówiąc: robił wszystko, co mógł. Inne zdanie mieli trenerzy i zarząd, który stwierdzili, że w żaden sposób nie potrafili dojść do porozumienia z zawodnikiem niepotrafiącym swobodnie rozmawiać w języku angielskim. Do tego doszedł jeszcze jeden element. Izolacja. Delev nie potrafił odnaleźć się w nowych realiach, a na boisku nie był w stanie rozwinąć skrzydeł: zdecydowanie częściej wystawiano go na skrzydle niż w ataku. Złapał potężną blokadę. Trener starał się mu przekazać, że szuka graczy, którzy grają bardziej kombinacyjnie, a jego gra opiera się na prostopadłych podaniach. Według relacji głównego zainteresowanego – szkoleniowiec nie mógł mu nic zarzucić w kwestii nastawienia.
Delev nie żałuje wyjazdu. Pomimo, że to było kolejne prawie-stracone pół roku z jego życia i po raz kolejny czuł się samotny, został boleśnie sprowadzony na ziemię, to jednak znowu czegoś to to nauczyło. Zupełnie inaczej na sytuację miały się zapatrywać władze klubu. Według lokalnych mediów pojawił się konflikt na linii Delev-Sergio Lobera/Branko Milovanović, a Bułgar miał przestać odbierać telefony. Tym sposobem „nowy Stoiczkow” po raz kolejny wracał do kraju z podkulonym ogonem.
Versace i ogromny regres
Każdy talent wymaga ciężkiej, czasem nawet tytanicznej pracy, ogromnej dozy koncentracji i… szczęścia. Los nie zawsze sprzyjał Delewowi, który choć dobrze zaczął swoją wielką przygodę z piłką, to szybko zboczył ze ścieżki i o mały włos nie został dopisany do listy „wielkich przegranych”. Może to wszystko przez problemy z aklimatyzacją, w których można upatrywać jednej z odpowiedzi na dręczące pytanie: Dlaczego mu nie wyszło? Inna sprawa, że Delev wybrał zły sposób na odregowanie tego wszystkiego, co towarzyszyło transferowym zawirowaniom.
(źródło: topsport.bg)
Pomimo, że „nowy Stoiczkow” w rozmowie, która pojawiła się na mikamarstyle.com mówił, że zawsze walczy do końca nawet jeśli ma to przypłacić uszczerbkiem na zdrowiu i jego marzeniem jest założenie rodziny, to… nie zawsze się tego trzymał. Po tym jak nie wyszło mu w Turcji, w Internecie zaczęły pojawiać się zdjęcia z imprez z Delewem w roli głównej. Jedna. Druga. Kolejna. W pewnym momencie nie było dnia, żeby ktoś nie opublikował fotografii prezentującej różne sposoby na odreagowanie ciężkich chwil „na wygnaniu”. Zawodnik sam przyznał, że bardzo często bywał na różnych dyskotekach, ale prasa zrobiła z niego prawdziwego pijaka: „kiedy gram w piłkę, skupiam się tylko na niej. Poświęcam się jej całkowicie”, mówił. Angel Domuschiev na topsport.bg przygotował nawet cały materiał prezentujący analizę pijackich wybryków Delewa – ku przestrodze, żeby inne, młode talenty tak nie przekreśliły sobie kariery. Pisał: „Zapomnieliśmy, jak wygląda Delev-piłkarz, bo każdego dnia widzieliśmy inne zdjęcia, z innego klubu”. Nie omieszkał również wziąć pod lupę Karaczankowa, który według relacji autora: „był szybszy w łóżku niż na boisku” (obaj piłkarze są dobrymi znajomymi).
Abstrahując od dyskotekowych wojaży Bułgara, „nowy Stoiczkow” ma do siebie ogromny dystans. Dał temu przykład już w 2011 roku, po tym jak Bułgaria uległa Białorusi 1-0, a drużyna została oskarżona o nieprofesjonalne zachowanie (pijackie wybryki po meczu). Na lotnisku w Sofii pojawił się cały tłum dziennikarzy, który momentalnie rzucił się do Delewa i umieścił go pod gradobiciem pytań. Bułgar wybrnął bardzo prostym i wymownym zdaniem: „Nie mogę rozmawiać, jestem pijany”, odchodząc z uśmiechem na twarzy.
Spas Delev to także wielki miłośnik tatuaży, z których każdy ma dla niego szczególne znaczenie. Na swoim ciele ma już wytatuowane słowa należące do Nietzschego „co mnie nie zabije to mnie wzmocni”, „tylko Bóg może mnie oceniać”, obrazy Maryi oraz Jezusa i inskrypcję po hiszpańsku „na zawsze w moim sercu”. Zresztą, to właśnie hiszpański jest jednym z języków, których bardzo chciałby się nauczyć. Pomimo różnych zawirowań w życiu, problemów finansowych, kłopotów z aklimatyzacją, Bułgar ceni sobie dobre życie: lokalne media zauważyły nawet, że jego dom w rodzinnej miejscowości jest wyposażony w meble Versace i całkiem niedawno zamienił jeepa Mercedesa na Audi RS5.
Pogoń Szczecin jest jego nowym rozdziałem. Nowym początkiem. Kolejną, już trzecią zagraniczną przygodą. Niewątpliwie „ma papiery”, żeby podbić tę ligę i walnie przyczynić się do sukcesów swojej nowej ekipy. Pozostaje kwestia czy… wystarczy mu koncentracji i siły, żeby pokazać swoje umiejętności?
Źródła: sofiaecho.com, sportal.bg, dumapomorza.pl, focus-sport.net, mikamarstyle.com, gol.bg, topsport.bg, blitz.bg, tintaamarilla.es.