Wisła Kraków jak tenisista. Co zastaje Jerzy Brzęczek?
2022-02-17 12:08:53; Aktualizacja: 2 lata temuPrzeszło rok temu Jerzy Brzęczek został zwolniony z prowadzenia reprezentacji Polski, bo drużyna utkwiła w marazmie. Dziś ze znacznie większego bagna musi wygrzebać zespół Wisły Kraków.
Brzęczek w reprezentacji zwyciężał w meczach, w których wygrać musiał, co wystarczyło do awansu na Euro 2020. Ale to było za mało.
Przepychanie meczów to za mało
Piłkarski komentariat pomstował na grę drużyny i Zbigniew Boniek zamienił byłego kapitana kadry na Paulo Sousę, który zapowiedział całkowitą odmianę mentalności zespołu, nowy styl gry drużyny, a nawet odmianę całej kultury piłkarskiej nad Wisłą.Popularne
– [Brzęczek] realizował cele, ale sposób był taki, że myśmy te mecze „przepychali” – tłumaczył ówczesny prezes PZPN (cytat za „Wirtualną Polską”).
Brzęczek został zwolniony, bo jego drużyna utkwiła w miejscu i nie miała stylu. Dopiero Sousa miał go przynieść.
Minął rok z okładem i brzęczkowe „przepychanie” meczów będzie przyjęte z pocałowaniem ręki. Minimalistyczny jeden-zeryzm? W Wiśle Kraków może być nawet i przez całą rundę.
Brzęczka w kadrze zastąpił trener, który deklarował zmianę mentalności drużyny i budowę nowego stylu, a dziś sam Brzęczek zastępuje kogoś takiego w Krakowie.
Gula, czyli wiślacki Sousa
Wisła odkurzyła w lecie slogan o „krakowskiej piłce”, czyli stylu gry opierającym się krótkich podaniach i wymianie pozycji. Uznała, że od lata każda decyzja piłkarska będzie podjęta po to, by drużyna mogła lepiej i skuteczniej podawać, a także wymieniać się pozycjami.
Adrian Gula był w Wiśle trenerem wyczekanym, wybłaganym. Pracował na Słowacji i w Czechach z mniejszymi bądź większymi sukcesami, ale zawsze z określonym stylem gry.
Dla targanego wieloletnim kryzysem klubu Słowak był zapowiedzią zupełnie nowej ery. Już nie wiecznej walki o utrzymanie, lecz stopniowej, konsekwentnej budowy. Długoterminowej. Miał być więc Gula dla Wisły poniekąd tym, kim dla kadry miał się stać Sousa. Pokazać, że da się inaczej, lepiej, ładniej. I skuteczniej.
– Chcemy zbudować silną drużynę z mentalnością zwycięzców, która będzie jednością zarówno na boisku, jak i poza nim – mówił na pierwszej konferencji prasowej.
Pleśniejąca roślina
Pierwsze sygnały były więcej niż obiecujące. Do połowy września Wisła była na czwartym miejscu w tabeli. Tak wysoko nie była od lat. Pokonała Legię Warszawa u siebie. Wydawało się, że drużyna się rozkręca.
Ale z perspektywy czasu widać, że już wtedy kiełkująca roślina zaczynała też trochę pleśnieć.
Pierwsza porażka w sezonie – ze Stalą Mielec – zdradzała mentalny problem zespołu, który przez całą kadencję Słowaka stał się refrenem do analiz gry krakowskiej jedenastki. – Niestety mentalnie poszliśmy w dół po stracie bramki. Straciliśmy koncentrację i dlatego nie mieliśmy już zbyt dużo okazji – powiedział wówczas, w połowie sierpnia, Adrian Gula.
Wtedy taki mecz był w sumie czymś oczywistym. Na początku budowy nowej drużyny piłkarze będą bardziej rozchwiani, będą bardziej reagować na wynik, bo nowy styl nie wszedł im jeszcze w krew. A zmiana mentalności była niezbędna. Nie da się grać odważnie bez odważnych, pewnych siebie piłkarzy.
Wisła jak tenisista
To prawda. Nie da się i nie udało się. W zasadzie niemal te same słowa Gula wypowiadał po każdej z 11 następnych porażek. Stracona bramka, słaba mentalność, utrata koncentracji. Potrzeba odpowiedzialności. Zupełnie jak u Sousy, lecz z gorszymi wynikami, bo też i zawodnikami z niższej półki.
Tylko w nielicznych spotkaniach krakowianie dali radę odwrócić wynik, gdy pierwsi stracili gola. A w zdecydowanej większości pierwsza bramka dla rywali kończyła zawody.
Z czasem też rywal musiał się coraz mniej starać, by Wiśle strzelić gola. Ta sama strzelała sobie w stopę, jakby chciała przyspieszyć nieuniknione. Była tenisistą, który specjalnie ładował w siatkę, żeby tylko mecz już się skończył. Mnożyły się więc rzuty karne i czerwone kartki, a w ślad za nimi gole dla rywali.
W liczbie niewymuszonych błędów Wisła na jesień nie miała sobie równych.
Najtrudniejsza rzecz na świecie
Wiosna miała przynieść odmianę, ale tak naprawdę pogrążyła Gulę. Wszystko to, co przeszkadzało Słowakowi jesienią budować zespół – kontuzje, koronawirus, indywidualne błędy - nie miało tak naprawdę znaczenia.
Równolegle bowiem toczył się osobny, destrukcyjny proces – brak wiary w to, że styl trenera przyniesie sukces.
W ostatnim meczu Słowaka w Wiśle – ze Stalą Mielec u siebie – jej piłkarze wyglądali jakby piłka nożna była najtrudniejszą rzeczą na świecie. Wpadali na siebie, faulowali przeciwników mając piłkę, podawali do kolegów tak, że trudność sprawiało nawet przyjęcie piłki, a co dopiero popychanie akcji do przodu. To zawsze są już ostatnie symptomy poważnego rozkładu i braku wiary. Nawet najwięksi optymiści wiedzieli, że zwolnienie trenera będzie kwestią czasu.
Wyzwanie jak zagrożenie
Według jednej z teorii psychologii sportu piłkarz wychodzi na boisko albo podejmując wyzwanie, albo traktując je jak zagrożenie. W pierwszym wypadku po prostu czuje, że da radę i powalczy z każdą przeciwnością. A w drugim najzwyczajniej nie docenia swoich umiejętności, co najczęściej jest samospełniającym się proroctwem.
Wiślacy częściej traktowali wyzwanie jak zagrożenie. To być może dowód na ich mentalną słabość, ale być może też efekt brutalnego starcia z rzeczywistością. W tygodniu trenowali cały czas to samo, a potem w weekend przegrywali. Porażek było coraz więcej, więc piłkarze coraz mniej wierzyli w to, że w końcu przyjdą zwycięstwa. Jeśli cały czas plan jest taki sam i nieustannie bierze w łeb, to skąd czerpać energię do podjęcia wyzwania?
Paradoksalnie, to poczucie wzmacniały te pojedyncze wygrane mecze Wisły Kraków - z Górnikiem Zabrze, Cracovią i Bruk-Betem Termaliką. Gula wówczas na moment zarzucał swój model i drużyna grała bardziej pragmatycznie. Chciała po prostu wygrać mecz. Cofała się na własną połowę, walczyła o każdy metr boiska. Wyglądała jakby zmieniła trenera. I efekt nowej miotły zadziałał - wygrywała. Nawet jeśli więcej było w tym szczęścia niż planu.
Styl dopóki wiara
Ale w następnym spotkaniu Gula znów wymagał czegoś, co piłkarzom wydawało się coraz bardziej niemożliwe. To było dla nich po prostu za dużo.
I na scenę wchodzi teraz Jerzy Brzęczek. Trener, od którego wręcz oczekiwać się będzie, że nie przejmie się stylem, tylko po prostu da Wiśle utrzymanie.
On sam na pierwszej konferencji prasowej przekonywał, że jego drużyny zwykle styl miały, bo były po prostu powtarzalne.
A być może styl istnieje dopóki wierzą w niego zawodnicy, o czym boleśnie przekonał się niemal każdy trener na planecie. Niezależnie od tego, czy jest to skomplikowana gra krótkimi podaniami, czy „przepychanie” zwycięstw. Zawsze w którymś momencie będzie czegoś albo za dużo, albo za mało.
JACEK STASZAK