Wróciła najlepsza liga świata, czyli co się działo w inauguracyjnej kolejce

2015-07-20 22:37:32; Aktualizacja: 9 lat temu
Wróciła najlepsza liga świata, czyli co się działo w inauguracyjnej kolejce Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: Transfery.info

Za nami 1. kolejka najwspanialszej ligi na świecie, w której bardziej powszechne niż strzały w światło bramki jest straszenie gołębi. Mimo wszelkich niedoskonałości, Ekstraklasę da się lubić!

Nadszedł przedziwny czas u kibiców Ekstraklasy, którzy niejednokrotnie wolą odmówić wyjścia na piwo niż opuścić hit kolejki pomiędzy Piastem Gliwice a Termalicą. Entuzjaści polskiej piłki kopanej stają się bardziej wulgarni, nadwrażliwi i trzeba niesamowicie uważać, by nie urazić ich krzywym słowem na temat danego klubu. Ostrzegam: szydercze komentarze w trakcie przegrywanego spotkania mogą zakończyć się tragicznie i za skutki nie należy winić kibica. Granicę bardzo łatwo przekroczyć. Zwłaszcza, gdy po pierwszych ośmiu spotkaniach więcej drużyn zaliczyło falstart, aniżeli pokazało jak to dobrze został przepracowany okres przygotowawczy. Przyjrzyjmy się, kto rozczarował, a komu udało się pozytywnie zaskoczyć!

Zagrali na plus:

Cracovia taranem Zielińskiego

Kibice ostrzą już maczety, bowiem w Krakowie na próżno szukać miejsca na litość. Pasy nie dały rozjechać się w Gdańsku, a wręcz przeciwnie – pokazały, że trzeba będzie się z nimi liczyć w tym sezonie. Oczywiście, jeśli spotkanie 1. kolejki można traktować jako sezonowy prognostyk. Podopieczni Zielińskiego zaprezentowali naprawdę fajny, ofensywny futbol, dobrze zawężali pole gry i zacieśniali formacje, a w razie czego potrafili wyruszyć z szybką kontrą. Futbolówka przechodziła jak po sznurku pomiędzy poszczególnymi strefami Cracovii, tym samym prowokując ogromny zamęt w szeregach biernej Lechii.

Kluczową rolę w blokadzie bocznego sektora boiska odegrał Sretenović, z którym Buksa nie miał najmniejszych szans (poza jedną, jedyną sytuacją, gdy młodemu lechiście udało się przepchnąć rosłego defensora i następnie huknąć na długi słupek bramki Pilarza). Obrońca czyścił aż miło, blokował wszelkie poczynania ofensywne rywala i to wszystko dopełniał sporą dozą pewności. Ogólnie, cała drużyna Cracovii grała jak uskrzydlona – miała jasny cel i konsekwentnie go realizowała. Trzeba otwarcie przyznać, że na futbol Pasów patrzyło się z przyjemnością.

Walczyć, wygrywać, nie dać plamy!

Kibice kieleckiej Korony są na skraju załamania nerwowego. Nie dość, że do Rady Miasta nieustannie napływają wnioski grożące upadłością klubu, to przed sezonem pojawiło się naprawdę wiele głosów mówiących, że kielczanie mogą sobie nie poradzić pod względem piłkarskim. 1. kolejka w wykonaniu Scyzorów mogłaby zostać zatytułowana: Wara wszystkim niedowiarkom!

W Kielcach byliśmy świadkami szalonego spotkania. Kuriozalne bramki, ogólny chaos i ogromna determinacja. Choć kielczanie stanęli oko w oko z całkowicie odmienionym składem Jagiellonii, to sami nie byli w lepszej sytuacji: do ekipy Brosza nie doszedł nikt znaczący, znowu pojawiły się problemy finansowe. A mimo wszystko koroniarzom udało się stanąć na wysokości zadania i pokazać, że walka do końca się opłaca. Pomijam tutaj wszelkie niedoskonałości techniczne i nisko zawieszoną poprzeczkę przez Jagiellonię. Odsuwam na bok problemy ze stabilnością Barana i masę szczęścia, jaką mieli gospodarze. Byli zwyczajnie zdeterminowani, chciało im się grać i punktować. Zostawili na boisku serce, wypluli płuca i… osiągnęli cel, zdobyli 3 oczka tym samym notując naprawdę niezły start. Piłka nożna to nie tylko piękne podania, fenomenalne trafienia – to przede wszystkim gra zespołowa i gorące serce do gry. A właśnie to przemawia za Scyzorami.

Zwyciężać od samego początku

Legia Warszawa w poprzednim sezonie postawiła sobie za główny cel awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów, przez co nie do końca poważnie podchodziła do pierwszych spotkań w rodzimej Ekstraklasie. Dziewięć porażek w całym sezonie, jeden punkt straty do Lecha Poznań, a na koniec rzucanie srebrnymi medalami. W nowym sezonie drużyna Henninga Berga od początku zapowiadała walkę od samego startu Ekstraklasy i legioniści sprostali oczekiwaniom - we Wrocławiu zagrali według tego scenariusza.

Wszyscy oglądający mecz o Superpuchar Polski i pierwszy mecz w II rundzie Ligi Europy mogli przecierać oczy ze zdumienia. Chociaż legioniści jako pierwsi stracili bramkę, to natychmiastowo zareagowali na niekorzystną sytuację i do końca spotkania nie oddali inicjatywy, wyjeżdżając z Wrocławia jako pierwszy lider nowego sezonu T- Mobile Ekstraklasy.

Przeciwko podopiecznym Tadeusza Pawłowskiego szczególnie dobrze zaprezentowali się Nemenja Nikolić oraz Dominik Furman. Ten pierwszy, krytykowany za czwartkowy występ w Lidze Europy, zdobył dwie bramki pokazując, że indywidualne sukcesy w lidze węgierskiej nie są jedynie wypadkiem przy pracy. Kapitalne spotkanie rozegrał również pomocnik z Tuluzy, który w pierwszej połowie strzałem z rzutu wolnego doprowadził do wyrównania, a w drugiej połowie asystował przy bramce Tomasza Jodłowca i Nikolicia. Reprezentant Polski imponował rozegraniem piłki, podłączaniem się do akcji ofensywnych oraz znakomicie wykonywane stałe fragmenty gry. Przyjrzyjmy się bliżej zachowaniu legionistów w spotkaniu z wrocławskim Śląskiem.

Całkiem licznie zgromadzeni kibice mogli świętować już w początkowej fazie spotkania, gdy to właśnie gospodarze wyszli na prowadzenie. Bardzo biernie zachowała się para Pazdan-Rzeźniczak, która nawet nie zdecydowała się by wyrwać do góry i choć spróbować wybić dośrodkowanie Zielińskiego. Postawa defensorów Legii pozostawiła naprawdę wiele do życzenia tym bardziej, że były zawodnik Jagiellonii już we wcześniejszych akcjach wykazywał sporą dozę niepewności.

Wojskowi pokazali jednak, że potrafią się podnieść i pokazać prawdziwe boiskowe zaangażowanie. Szczególnie aktywnym w procesie odrabiania strat okazał się być Dominik Furman, który nie dość, że sam wypracował sobie stały fragment gry, to jeszcze właśnie z tego rzutu wolnego przymierzył idealnie nad murem i doprowadził do remisu, pokonując bezradnego Pawełka.

Na tym nie zakończyły się wysiłki legionistów. Ci wszyscy hejterzy, którzy skazywali Legię na pożarcie w tym momencie powinni usiąść w ciemnym kącie piwnicy z podkulonymi nogami. I wcale nie przesadzam: w drugiej części spotkania podopieczni Berga wykazali się ultraskutecznością i całkowicie zmiażdżyli gospodarujący Śląsk. Po świetnym dośrodkowaniu Furmana, jak spod ziemi wyrósł Jodłowiec i uderzeniem głową zaskoczył całkowicie biernych Kokoszkę i Hołotę. Zanim się zorientowali, piłka była już w siatce. 29-latek wdarł się przez sam środek defensywy Śląska i nie miał najmniejszego problemu z pokonaniem Pawełka.

Legioniści byli głodni goli. Wciąż było ich mało. Po tym jak w stuprocentowej sytuacji Prijovicia górą był bramkarz Śląska, podopieczni Berga zaprezentowali prawdziwy boiskowy charakter. Ofensywnie usposobiony, łaknący sukcesu Furman zabrał się z piłką i pokonał z nią przy nodze większą część boiska, by przed samym polem karnym przekazać ją Nikoliciowi. Węgier zachował zimną krew, wytrzymał ciśnienie i nie pozostało mu nic innego, jak podcinką skierować ją do siatki. Fakt jest faktem, że Pawelec i Zieliński pozostawili nowemu legioniści naprawdę sporo miejsca i nawet nie pokusili się o agresywny doskok. Sami prosili się o stratę kolejnej bramki.

Węgierski nabytek warszawiaków również mocno odczuł głód bramkowy i zdecydował się jeszcze mocniej pognębić wrocławian. To właśnie on w sposób zabójczy wykorzystał dośrodkowanie Kucharczyka i nic sobie nie zrobił z bliskiego towarzystwa Pawelca i Paraiby. Po prostu.. wyrwał do góry i w samej końcówce ustalił wynik gry. Warto podkreślić, że cała drużyna Wojskowych zapracowała na to zwycięstwo. Każdy element formacji był głodny 3 punktów, nikt nie odpuszczał, wszystkie akcje były wyjątkowo mocno napędzone. Krytyka podziała na legionistów tak, jak powinno: w sposób stricte motywujący.

Zagrali na minus:

Poznański kwartet zawodzi na całej linii

Kibice Lecha z pewnością chcieliby wymazać z pamięci pierwsze spotkanie nowego sezonu, w którym to ich drużyna nie zrobiła absolutnie nic, by stawić czoło zdeterminowanym Portowcom. Już nie będę się tutaj rozwodzić nad zbyt płaskimi dośrodkowaniami Douglasa, czy ofensywnymi poczynaniami naznaczonymi ogromną biernością. To, co raziło aż nadto, nosi chlubną nazwę obrona, choć nie miało z nią nic wspólnego.

Kolejorz usiłował bronić strefowo, mając źle ustawioną strefę, co niejednokrotnie umożliwiło Zwolińskiemu wyjść na czystą pozycję. Najpierw na samym początku spotkania, Douglasowi udało się już na starcie zasnąć, gdy do rożnego podszedł Akahoshi i  chwilę później, gdy w obliczu zmasowanego ataku, lechici „kryli” Frączczaka, a on i tak zdołał przedłużyć podanie.

To jednak było nic w porównaniu z 20. minutą, gdy cały stadion przy bułgarskiej po prostu zamarł. Nie dość, że żaden z środkowych pomocników nie pokwapił się, żeby doskoczyć do Małeckiego (a mieli na to masę czasu), to jeszcze ustawienie stoperów pozostawiło naprawdę wiele do życzenia. Odległość Kadara i Kamińskiego od Zwolińskiego umożliwiła snajperowi Pogoni swobodną szarżę w pole karne Buricia i umieszczenie piłki w jego siatce. Bez większych problemów. Wystarczyło pobiec nieco szybciej. No, ale nawet to trzeba chcieć.

Mało? No dobra, to jeszcze rzućmy okiem na drugiego gola Pogoni. Wypadałoby zapytać Ceesaya, czy w tamtej sytuacji myślami nie był na Karaibach, bo nawet nie drgnął, żeby przyblokować Lewandowskiego. Kamiński zachował chociaż pozory, wznosząc się do góry – na nic się to nie zdało, ale trzeba przyznać, że akurat on był najlepiej dysponowany z całej tej zbieraniny.

Ale przecież na efekt końcowy złożyło się łączenie ligi i europejskich pucharów. Nie za wcześnie na takie wymówki?

 

Gdańska machina nie zdążyła odpalić

Jeszcze przed samym startem sezonu mówiło się o dobrym okresie przygotowawczym gdańskiej Lechii, niezłych wzmocnieniach i wysokich celach na najbliższy rok. Oczywiście, niczego nie weryfikujemy! To dopiero 1. kolejka, która właściwie nic a nic nie zmienia. No chyba, że gdańszczanie nie zdołają wziąć się w garść – a trochę do poprawy mają.

Podopieczni Brzęczka rozegrali bardzo wolne spotkanie i nie byli w stanie zagrozić bramce Pilarza. Choć w początkowych fragmentach meczu wydawało się, że są nastawieni na sukces, to po stracie gola wszystko siadło.

Ten sam błąd, który przytrafił się poznaniakom: źle ustawiona strefa. Wawrzyniak nie przeciął toru lotu piłki, Borysiuk okazał ogromne zaskoczenie z powodu Polczaka, który wyrósł jak spod ziemi i zachował się jak rasowy snajper. Szczupak, ofiarne uderzenie i mamy 0-1.

Lechia nie zachowywała się lepiej wobec zmasowanych ataków krakowian. Zespół, który celuje w europejskie puchary nie może zachowywać się aż tak nierozważnie, całkowicie odpuszczając krycie Kapustki, który dysponuje naprawdę niezłym, mierzonym strzałem. A zresztą, co z tego, że Wawrzyniak i Janicki obstawili Wójcickiego, jak i tak zdołał odegrać piłkę do młodego piłkarza Pasów?

Dostajemy taki obraz, że nie widać piłkarzy

Przed nowym sezonem Ekstraklasy dowiedzieliśmy się o nowym przetargu na transmitowanie meczów rodzimej ligi. W ramach tego pierwszy i ostatni mecz kolejki będzie można obejrzeć na antenie Eurosportu 2, ale już po pierwszej kolejce możemy mieć powody do niepokoju. Dwa spotkania inaugurujące rozgrywki relacjonował duet Tomasz Lach – Tomasz Hajto, ale nie możemy piać z zachwytu. Komentatorzy są żywcem wyjęci z lat 80. dwudziestego wieku, a ich emocje niczym nie różnią się od meczów drugiej ligi ( co spowodowane jest komentowaniem meczu z dziupli w Warszawie). Nie tak wyobrażaliśmy sobie komentarz, który jest wysyłany do innych krajów Europy.

Największy wygrany 1. kolejki: Legia Warszawa

Konia z rzędem temu, kto przed rozpoczęciem ligi typował zespół Henninga Berga na pierwszego lidera Ekstraklasy. Legioniści po słabym początku ligi pewnie pokonali Śląsk Wrocław i pokazali, że przeciwnie do poprzedniego sezonu chcą od początku wypracować sobie przewagę dającą mistrzostwo Polski. Norweski szkoleniowiec wicemistrzów Polski tym razem nie zastosował rotacji i w najsilniejszym zestawieniu pokonał czołową drużynę poprzedniego sezonu. Po tym spotkaniu wszyscy sympatycy warszawskiego zespołu mogą odetchnąć z ulgą i spokojnie patrzeć na resztę sezonu oraz rywalizację w eliminacjach Ligi Europy.

Największy przegrany 1. kolejki:  Ruch Chorzów

Chociaż część ekspertów uważała, że Waldemar Fornalik wyciągnie maksimum z dostępnych zawodników to podopieczni byłego selekcjonera reprezentacji Polski jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywek nieśmiało stawiani byli jako kandydaci do walki o utrzymanie. W spotkaniu z Górnikiem Łęczna kolejny raz okazało się, że kibice „Niebieskich” w trudnych momentach mogą liczyć na doświadczonych Łukasz Surmę oraz Marka Zieńczuka. Byłym reprezentantom Polski sił starczyło tylko na kilka zrywów, które nie zaowocowały zmianą gry i to goście z Łęcznej wywieźli z Chorzowa trzy punkty. W barwach gospodarzy szczególnie zawiedli Maciej Iwański- typowany na następcę Filipa Starzyńskiego oraz Michał Koj, który zawinił przy każdej straconej bramce. Porażka z Górnikiem boli szczególnie z tego powodu, że podopieczni trenera Szatałowa w poprzednim sezonie do samego końca walczyli o utrzymanie, a przed rozpoczęciem rozgrywek obok Korony Kielce, Termaliki  i Ruchu byli typowani jako główny kandydat do spadku z Ekstraklasy.

Kontrowersja kolejki: rzeźnik Tetteh przywołuje złe wspomnienia

Pamiętacie Djouma, który niechlubnie zapisał się na kartach poznańskiej historii, potrzebując zaledwie 4 minut, żeby osłabić swój zespół w spotkaniu z Zawiszą? Gościem, który mógł w równie głupi sposób zabić Kolejorza był Tetteh, nowy w szeregach Lecha.

Grający w środku pola 25-latek już na samym początku spotkania mógł powędrować do tunelu. Około 10. minuty starł się z Akahoshim i choć najpierw trafił w futbolówkę, to następnie noga powędrowała w stronę piszczela Japończyka. Trudno mieć wątpliwości, co do celowości tego zachowania. Za tak brutalny faul Ghańczyk powinien ujrzeć czerwoną kartkę. Arbiter Kwiatkowski nie dopatrzył się jednak przewinienia i pozwolił na normalne kontynuowanie gry w takim samym składzie, w jakim obie drużyny wymaszerowały na murawę. Niemniej jednak, kilka minut później Akahoshi pokazał, że potrzebuje zmiany i na placu gry zameldował się Małecki.

Jasne, że Tetteh nie może być porównywany do Djouma, który został ściągnięty do Poznania na zasadzie transferu last-minute, ale jeśli takie sytuacje będą notoryczne, Ghańczyk nie wniesie nic dobrego w szeregi Kolejorza. Tym razem mu się upiekło, ale w kolejnym meczu sędzia może być bezlitosny. Kto wie, jak wówczas potoczyłyby się losy spotkania? Być może Pogoń staranowałaby poznańską lokomotywę?

Wtopa kolejki: Baran nowym Zajacem Ekstraklasy

Lipiec 2014 r. Gorący dzień nad polskim morzem. Lechia Gdańsk mierzy się z Podbeskidziem Bielsko-Biała i w początkowej fazie meczu żaden z zawodników nie jest w stanie wpisać się na listę strzelców. Z odsieczą przybywa Richard Zajac, który przy wznowieniu gry niefortunnie trafia w głowę szarżującego Makuszewskiego, a temu nie pozostaje nic innego jak skierować piłkę do bramki.  Gdańszczanie wygrywają pierwszy mecz w sezonie.

Lipiec 2015 r. Sam środek upalnego lata. Rzecz już nie dzieje się nad morzem, a w stolicy województwa świętokrzyskiego, do którego w 1. kolejce Ekstraklasy zawitała Jagiellonia Białystok.

Gospodarze już w 10. minucie konfrontacji mogli cieszyć się z trafienia po tym, jak kuriozalnego gola strzelił Przybyła. Baran stwierdził, że ocali swojego kolegę z branży od nieustannej szydery i weźmie na swoje barki miano największej wtopy kolejki. Bramkarz Jagiellonii przy wprowadzaniu piłki do gry uderzył nią w szturmującego pole karne rywala Przybyłę. Futbolówka odbiła się od niego, wtoczyła do bramki, a sam koroniarz musiał jeszcze swoje odleżeć na boisku, bowiem uderzenie całkowicie wytrąciło go z równowagi. Na szczęście, 21-latkowi nic się nie stało i chwilę później mógł się swobodnie cieszyć z trafienia.

No dobra, ale Baranowi takie wybawienie Zajaca nie wystarczyło i pozwolił Przybyle na jeszcze jedną bramkę-kuriozum. Co prawda, uderzenie nie było już tak efektowne jak to z 10. minuty, ale również mogło ucieszyć kieleckie trybuny. Piłka jak po sznurku przemieściła się od Cebuli, przez Jovanovicia i trafiła do miotającego się w polu karnym Przybyły. Młody piłkarz nieczysto uderzył w futbolówkę, wpadła ona jeszcze w kozioł nieopodal rozłożonego Barana i wtoczyła się do siatki, doprowadzając do wyrównania. Co za mecz tego debiutanta, szczęście nie chciało się od niego odczepić! No i Korona również wygrała swój pierwszy mecz w sezonie.

Jedenastka 1. kolejki według Transfery.info:

Pilarz (Cracovia)- Magiera (Górnik Zabrze), Czerwiński (Pogoń), Sretenović (Cracovia), Sadlok (Wisła)- Cebula (Korona), Furman (Legia), Kato (Podbeskidzie), Jodłowiec (Legia), Jeż (Górnik Zabrze)- Nikolić (Legia).


ALEKSANDRA SIECZKA I MARCIN ŁOPIENSKI